Bez tytułu [189]

Do kogo

Te słowa kierujemy głównie do tych, których adresy mamy w skrzynce
e-mailowej z dawnych korespondencji. Śledzący naszą witrynę internetową: ambasadorzdrowia.pl oraz znający nas z różnych spotkań i kursów zielarskich, zdrowotnych itp. mogą już wiedzieć to, co tu czytają, więc kto nie życzy sobie wiadomości od nas proszę napisać, by jej/jego adres usunąć.

 O naszych uprawach

Od dzieciństwa pasjonowaliśmy się uprawami, najpierw rodziców, potem własnymi. Mamy ponad pół wieku doświadczenia z ziołami, warzywami, owocami, i tymi dziko rosnącymi i tymi uprawianymi. Uprawialiśmy i żywnościowe i przyprawowe i prozdrowotne i leczące i egzotyczne, nawet konopie.

Wśród celów i zadań utworzonej przez nas Ambasady Zdrowia jest krzewienie rzetelnej wiedzy prozdrowotnej i rozpowszechnianie najlepszej, sprawdzonej przez tysiąclecia prozdrowotnej żywności naszych przodków z kaszami na czele.

Nasze zboża orkisz i płaskurka oraz kasze i płatki z orkiszu i płaskurki nie mają sobie równych, co łatwo sprawdzić zarówno laboratoryjnie jak też organoleptycznie. Nawet młynarze przyznają, że tak wysokiej jakości zbóż, które nam obłuszczają i przetwarzają na mąki, kasze, płatki nie spotykają u innych, którym świadczą podobne usługi. Po naszych kaszach odzyskiwały zdrowie, nie tylko ciężko chorujący, ale nawet dzieci uszkodzone wstrzykiwanymi im truciznami.

Oferta

Nasza oferta powinna być dla wszystkich, jednakże kierujemy ją głównie do przytomnych rodziców, a szczególnie do rodziców dzieci uszkodzonych wstrzykiwanymi im truciznami.

Nie szukamy zbytu na nasze wyroby, bo już zaprzestaliśmy własnych upraw. Mamy kilku wychowanków, którzy od nas zaczęli swoje przygody z orkiszem i płaskurką. Pokochali ich właściwości i zalety i teraz te pierwotne zboża uprawiają i przetwarzają na mąki, kasze i płatki, które my nadal promujemy i polecamy jako pokarm prozdrowotny i przywracający utracone zdrowie.

Jeden z naszych wychowanków – Jacek z Podkarpacia – uzyskuje jakość prozdrowotną nawet lepszą od naszej. Przejawia się to w większej zawartości enzymów, co dla zdrowia jest najważniejsze. Jego uprawy w klimacie bardziej surowym od naszego, na glebie nigdy nie skażonej syntetycznymi paskudztwami dają plony mniejsze, ale o wyższej jakości prozdrowotnej.

Nie jest naszym celem zachwalać cudze wyroby, bo każdy przytomny może je porównywać z dotychczas stosowanymi. Zachęcamy więc do degustowania, porównywania, sprawdzania i przytomnego podejmowania rozsądnych decyzji.

 Dostępność

Jacka uprawy są niewielkie (w 2023 roku orkiszem i płaskurką obsiał tylko 1,3 ha, w 2024 – tylko 2 ha). Jacek zboże do obłuszczania i mielenia wozi samochodem osobowym, więc zabiera tylko ok. 300 kg, z czego po obłuszczeniu zostaje nieco ponad 200 kg. Z tych 200 kg około połowa przerabiana jest na mąkę. Na kasze (cztery rodzaje z orkiszu i cztery rodzaje z płaskurki) oraz płatki pozostaje niewiele. Młyn i kaszarnię Jacek odwiedza w miarę zapotrzebowania (zazwyczaj co miesiąc), więc Jego wyroby są zawsze świeżutkie.

My i nasza rodzina (nie mając już własnych upraw) korzystamy z wyrobów Jacka i całym sercem oraz autorytetem Ambasady Zdrowia i własnym polecamy je posmakować i porównać z dotychczas stosowanymi. Jesteśmy przekonani, że poznawszy Jackowe wyroby nie sięgniecie już po żadne inne i będziecie je polecać przyjaciołom i znajomym. A o swoich spostrzeżeniach i doświadczeniach proszę pisać na e-mail: ladiwek@wp.pl albo w komentarzach pod artykułami na tej stronie.

Więcej o zaletach Jackowych mąk, kasz i płatków zamieszczamy w naszej ulotce, opublikowanej także w tej witrynie pod tytułem „Prozdrowotne kasze i płatki [186]”. Link do wspomnianej ulotki.

W sklepach są łatwo dostępne mąki i kasze „orkiszowe”. Czy są inne niż tu promo­wane? Tak, zupełnie inne! Tamte „orkiszowe” są z „pszenicy orkiszowej”, czyli takiej, w którą wstawiono gen orkiszu, a więc są genetycznie modyfikowanymi hybrydami, uprawianymi na glebie przez dziesięciolecia skażanej syntetycznymi nawozami, trującymi opryskami, dosuszane randapem, bądź jego odmianami na bazie glifosatu. Nasze są z orkiszu pradawnego, naturalnego, niemodyfikowanego, uprawiane na glebie, która nigdy nie była „zasilana” syntetycznymi truciznami. Ponadto nasze dojrzewają w Słońcu i dosuszane są Słońcem.

Jak niebieska sukienka nie jest z nieba lecz z tkaniny (zazwyczaj syntetycznej, bądź z dodatkami syntetyków), tak „orkiszowe” wyroby nie są orkiszu lecz z pszenic wielokrotnie modyfikowanych, także genetycznie. To GMO.

O tym, że pradawne zboża: orkisz, płaskurka, samopsza nie są pszenicą pisaliśmy w kilku miejscach. Zapraszamy do lektury.

Link do wpisu: Orkiszowa i z orkiszu to zupełnie co innego – odpowiedź na komentarz [105]

Link do wpisu: Prastara odmiana orkiszu nie jest pszenicą [55]

Link do wpisu: Zboża prozdrowotne a trujące [179]

Link do wpisu: Potrawy o wielu prozdrowotnych właściwościach [162]

 

 

Be-by [188]

O języku ojczystym, debilach, debilkach, debilizmie

Nasz język jest bogaty i zasobny, jednakże obecne pokolenia wielu polskich słów nie znają i nie rozumieją, a swoją unowocześnianą paplaniną język ojczysty zubożają i plugawią. Wymownym przykładem tego zjawiska jest opaczne pojmowanie słowa „debil”, medycznego określenia osoby, której rozwój zatrzymał się na poziomie dziecka. Wyjaśniał to doktor Jerzy Jaśkowski i tłu­maczył, że nie ma powodu za to słowo czuć się urażonym. Mimo to debile i debilki, zamiast zacząć dbać o swój poziom intelektualny wolą trwać w debilizmie. Destrukcyjne zjawisko rozprzestrzenia się, bo mało kto posługuje się rdzenną polską mową i rozumem.

O rezygnujących z posługiwania się rozumem

Ci, którzy rezygnują z posługiwania się rozumem, zastępując go ślepym zaufaniem do medyków i innych wyrobników farmacji, marketingowców, handlarzy, internecianych pseudoautorytetów zostają zwiedzeni depopulacyjnymi spekulacjami, śmiercionośnymi praktykami pseudomedycznymi i płacą przedwczesną śmiercią, zazwyczaj także poprzedzoną dodatkowymi cierpieniami. Ślepa wiara uśmierca więcej istnień niż wojny. Nie zauważają tego, bo do tego niezbędne jest choć ciut ciut rozumku. Wystarczy tyćke, ile miał Kubuś Puchatek – pluszowy miś Krzysia.

O marketingu i marketingowcach

Ponieważ słowo „marketing” także bywa rozumiane opacznie znów przywołam doktora Jaśkowskiego, który tłumaczył to jako sztuka oszukiwania. Jeśli więc marketing jest sztuką oszukiwania to marketingowcy, jako posługujący się sztuką oszukiwania są oszustami. Uciekanie od rzeczywistości może rodzić rozczarowania. Zamiast uciekania od rzeczywistości trzeba się z nią zmierzyć.

O be-bach, zadaniowcach, wrogach

Aby unikać konfliktu z opacznie pojmującymi znaczenie słowa „debil” wprowadzamy własne określenie: „be-by” jako skrót od „bezrozumne bydlątka”.

Be-by bywają sympatyczne, życzliwe, troskliwe, jednakże ich zniewalająca troska rodzi destrukcję i skutkuje nieszczęściami, zarówno tych, o których się troszczą, jak też ich samych. Be-by tego nie zauważają, a jeśli im to pokażemy nie są w stanie tego pojąć, bo do tego też niezbędne jest ciut ciut rozumku.

Pisaliśmy tu niedawno o zadaniowcach. Zadaniowców kojarzymy z realizowaniem przyjętego, bądź narzucanego im zadania. Zadania bywają także nieuświadomione, a zadaniowcy zazwyczaj realizują destrukcyjne zadania w imię głupkowato pojmowanego dobra.

Wrogów mieliśmy zawsze, ale dawniej wiadomo było kto stanowi zagrożenie, gdyż zazwyczaj byli to wro­gowie zewnętrzni. Wiedzieliśmy kogo unikać i przed czyimi knowaniami się zabezpieczać. Dziś wrogami są bliscy, a ich knowania zazwyczaj wynikają z pobudek pozornie wyglądają­cych na szlachetne.

Tak więc większość be-bów jest także zadaniowcami, a wszyscy są wrogami. We własnym interesie należy ich unikać, bo wszędzie gdzie się pojawią wnoszą destrukcję. Nie ma szans na zdrowie pośród be-bów, zadaniowców, wrogów.

O destrukcyjnym zniewoleniu żywnością fizyczną i psychiczną

Ponieważ w żywności be-bów, zadaniowców i innych destruktorów dominują wyroby z genetycznie modyfikowanych i po wielekroć randapowanych pszenic oraz zwłok zwierząt mordowanych w męczarniach sami stają się składowiskiem przyjmowanych trucizn. Wieloletnie zatruwanie organizmu powoduje gnicie wnętrzności i destrukcyjne emocje. Gdy do tego dojdą godziny, doby, miesiące i lata spędzane w elektromagnetycznych kleszczach internety zaśmiecanie chemiczne potęgowane jest elektromagnetycznym. Tym groźniejszym, że niewidocznym. Zaśmieceni nie są w stanie rozumieć komu służą.

O próbie wypoczynku wśród destruktorów

Aby odpocząć od destrukcyjnych osób, miejsc, sytuacji, a także od komputera, telefonu i zażerania niepokojów wyjechałem na wieś, daleką od domu, codzienności, miasta. Zamieszkałem u pszczelarski, której niegdyś naprawiłem kolana i biodra, wyniszczone nie tyle pracą, co własną postawą i sposobem reagowania na problemy – nie tylko swoje, także jej bliskich i znajomych.

Sumy destrukcji własnych i wprowadzanych w swoje życie cudzych nie zniesie żaden organizm. Pszczelarka, choć sama wyniszczana konglomeratem destrukcji fizycznych i psychicznych z wielkim zaangażowaniem rozprzestrzenia je na bliskich i znajomych. A wszystko w imię „pomagania”. Czyżby sztuka postrzegania i wyciągania wniosków była aż tak trudna?

Zanim przyjęliśmy zaproszenie poprosiliśmy, by nas niczym nie częstowała i pozwoliła unikać kontaktów, bo pragniemy odpocząć i od jedzenia i od ludzi. Gdy będziemy mieli potrzebę głód zaspokoić to chcemy radzić sobie sami, mamy wiele możliwości: możemy wypić jajko, zjeść odrobinę kaszy czy płatków z orkiszu lub płaskurki, które mamy z sobą, albo surówki z warzyw i owoców. Mieliśmy marchew, rzepę, jabłka, nawet masło do kaszy i płatków, zapomnieliśmy tylko zabrać z domu pomidorów. Przeciery z pomidorów są zarówno w wielkich sklepach miejskich jak i małych wiejskich sklepikach. Z nazywanych żywnością przemysłowych pasz w zimie tylko tę jedną dopuszczamy. Latem także melony i arbuzy, ale zimą zazwyczaj są nadpsute.

Spacery

Rano spacerowaliśmy boso po oszronionych polach, potem zwiedzaliśmy okolicę, przygotowując się do napisania kilku artykułów i rozpraw. Dzięki spacerom organizm oczyszczał się, rozgrzewał, dotleniał, odczuwaliśmy przyjemne ciepło i lekkość. Pół łyżeczki suszonych grzybów i pół łyżeczki suszonych pokrzyw zapewniały sytość na cały dzień. Mieliśmy parę książek do przejrzenia i parę wykresów genealogicznych do analizowania i uzupełniania. Zapowiadało się twórczo.

W wiejskiej szkole

Podczas jednego ze spacerów natknęliśmy się na szkołę. Spostrzegliśmy tam zaskakujące i niespotykane zjawisko. Na ścianach plansze z absolwentami z różnych lat, w łazience cała ściana haczyków z ręcznikami, wszędzie wzorowa czystość. Tego nie spotykaliśmy ani w szkołach do których sami uczęszczaliśmy ani w szkołach do których uczęszczały nasi synowie, ani w szkołach do których uczęszczały nasze wnuczki. Gratulacje dla tamtejszej młodzieży i personelu tamtejszej szkoły.

Przyjemnie było popatrzeć i na młodzież i na personel,  oczywiście przez pryzmat naszego doświadczenia z kręgosłupami i sylwetką. Wszyscy jakby z innego świata, sylwetki piękne, wyraz twarzy życzliwy, nie to co u nas, garbaci, pokraczni, zgryźliwi. Zdumiewające. Skąd tak wielkie różnice między ludźmi z dwóch sąsiednich województw?

Pole po zebranych brokułach

Na wprost szkoły było pole sterczących głębów po wyciętych brokułach, pełne odrastających maleńkich brokułowych różyczek. Ze smakiem zjedliśmy kilka i w pełni nas zasyciły. Były wyjątkowo smaczne, a przy tym syte, pożywne. Zebraliśmy ich nieco dla siebie i dla pszczelarki, ale nie wzbudziły jej zainteresowania. Wybrała świninę. Jakby bała się wyzdrowienia i pragnęła nadal pielęgnować swoje choróbska. Przywołało to z pamięci słowa profesora Aleksandrowicza: nie ma niewyleczalnych chorób, są tylko niewyleczalni ludzie.

Kościół i cmentarz

Na jednym ze spacerów zawędrowaliśmy do kościoła. Był zamknięty, żeby czasem nikomu nie dać szansy na modlitwę indywidualną. W drodze powrotnej przeszliśmy przez cmentarz, oglądając nagrobki i czytając wypisane na nich nazwiska. Nasze tam nie występowało.

Ucieczka

Mimo rozległej przestrzeni i czystego powietrza już czwartego dnia musieliśmy uciekać. Uciekliśmy ze spokojnej wsi przed natrętnie wciskanymi nam trupimi specjałami z dzików i świń, wzbogacanych genetycznie modyfikowanymi kartoflami i pszenicami oraz codziennym angażowaniem nas w spotkania z toksycznymi znajomymi pszczelarki. W tym codziennymi wielogodzinnymi z rodziną zaszczypawkowanych oprawców, których pszczelarka zapraszała codziennie, obiecując im jakieś terapie, mimo iż terapiami się nie zajmujemy, a nawet się nimi brzydzimy.

Kiedy usiłowaliśmy gości pszczelarki czegoś nauczyć, pokazując najpotrzebniejsze punkty akupunkturowe i pracę z własnym ciałem te zdemoralizowane głuptaski kłóciły się między sobą o maleńki słoiczek jakiegoś miodu z przed lat, którym niegdyś zostały obdarowane przez córkę. Córka kupiła dla rodziców reklamowany w internecie specyjał, o tajemniczej nazwie” miód manuka”. Miał być z roślin występującej tylko w Australii i Nowej Zelandii. Miał być rarytasem na wszystkie bolączki świata. Okazał się zlewkami różnych odpadów i wkrótce się porozwarstwiał.

Jedyne terapie, które tolerujemy

Jedyne terapie, które tolerujemy, a czasami także polecamy to autoterapie doktora Wojciecha Oczko, lekarza nadwornego trzech królów polskich: „ruch zastąpi każdy lek, a żaden lek nie zastąpi ruchu”. Naszymi terapeutami są więc: słońce, woda, powietrze, przestrzeń, las… i tylko tych terapeutów każdemu polecamy.

A propos miodów

Pszczelarka wyjaśniała, że nasze miody mają większą wartość, a to co przypisują tajemniczemu niby z manuki jest we wszystkich polskich miodach. Reklama czyni cuda, ale tylko na głuptaskach. My wolimy miody znad Wisły, z okolic Mięćwierza, Kazimierza, Janowca, gdzie rośnie ogrom wierzby, a potem mniszka, albo z kwitnących sadów jabłoniowych, klonów, malin… Wszystko dzikie, naturalne, zdrowe, uzdrawiające.

Oprawcy

Oprawcami nazywamy rodzinę zaszczypawkowanych, którzy przed laty zakazili nas włośnicą i do dziś zmagamy się ze skutkami tamtego zakażenia. Oni zaś chorują od czasu dobrowolnego zaszczypawkowania, a pszczelarka nazywała ich „zdrowo odżywiającymi się”, bo jadają mięso świń dzikich i chodowanych, oraz warzywa i zboża z własnych upraw. Protestowała, gdy mawialiśmy, że ich stan zdrowia wynika z ich sposobu odżywiania, tak jak nasz z naszego i każdy może swój stan zmienić zmieniając odżywianie. Odpuściła, kiedy rozchorowaliśmy się po przetworach z pomidorów, które zaszczypawkowani podobno sami wyhodowali. Jednakże nie nasze zachorowanie zrewolucjonizowało pogląd pszczelarki, lecz wyniki pomiarów zawartości azotynów, randapów i innych skażeń.

Przemysłowe przeciery pomidorowe miały do 300 mg trucizn w 100 gramach produktu, a te od zaszczypawkowanych ponad 1300, czyli pięć razy więcej. Fasola, którą nam żona przygotowała na drogę, a także pierniczki i miody pszczelarki nie zawierały trucizn (miernik wskazywał poniżej progu mierzalności 10 mg w 100 gramach produktu), a wszystko, czym zaszczypawkowane dzikojady usiłowały nas uraczyć zawierało skażeń nawet ponad 1800 mg w 100 gramach produktu, a niektóre nawet kilka tysięcy. Widząc te różnice pszczelarka wyszukała w odmętach Internety miernik skażeń i odtąd zachęca znajomych by kupowali mierniki. W jej rozumieniu świata posiadanie miernika ma być gwarantem zdrowia. Przy okazji odkryła sekret swoich zaszczypawkowanych przyjaciół, którzy przed laty zakazili mnie włośnicą. Ich własnoręcznie uprawiane warzywa są przesycone glifosatem z randapu, którym swoją ziemię własnoręcznie nasycali przez kilkadziesiąt lat, odkąd randap pojawił się na rynku. To, co wówczas tam uprawiali było na sprzedaż. Teraz tego kawałka ziemi już nie randapują, bo tam uprawiają dla siebie. Pozostałe ziemie randapują nadal.

Puenty nie będzie. Kto chce rozumie, kto nie rozumie temu krzyż na drogę.

Niegdyś zapewniał zdrowie i leczył, dziś truje i zabija [187]

Niegdyś zapewniał zdrowie i leczył, dziś truje i zabija

Współpracując z naukowcami badającymi procesy zachodzące w przygotowywaniu i wypiekaniu chleba poznawaliśmy przeróżne tajemnice. Większość niewyobrażalnych nawet dla ambitnych zjadaczy chleba.

Pani profesor całe życie badająca różne bakterie nazywane „bakteriami kwasu mlekowego” lub „bakteriami fermentacji mlekowej” wyselekcjonowała zestaw zapewniający taki smak, zapach i wygląd chleba, jaki pamiętamy z dzieciństwa, wraz z jego charakterystyczną popękaną skórką. Ten zestaw wyselekcjonowanych bakterii miał wdzięczną nazwę, której tu nie podajemy ze względu na szerzące się tendencje fałszowania wszystkiego, także przez podszywanie się pod znane nazwy.

Zakwas zakwasowi nie równy

Najważniejszą zaletą tamtych wyselekcjonowanych kultur bakterii kwasu mlekowego jest prozdrowotne działanie chlebów powstałych na takim zakwasie oraz powtarzalność procesu w każdych warunkach.

Dziś wielu producentów szafuje hasłem „na zakwasie”, ale rozumiejących, że zakwas zakwasowi nierówny jest niewielu, większość daje się łapać w pułapki haseł.

Chleby z wypieku inicjowanego opracowanym zestawem, podobnie jak chleby z niegdysiejszych wypieków domowych, były pokarmem i lekiem. Lekiem w chorobach serca, układu krążenia i wielu, wielu innych, łącznie z nowotworowymi. Pani profesor klasyfikowała takie chleby do żywności funkcjonalnej, ale także usiłowała przemycić pewne dodatki. Tak więc nie jesteśmy zauroczeni jej pracą, nazywaną „naukową”, lecz z obowiązku zachowania uczciwości wspominamy fakty. A najbardziej wymownymi, które mogliśmy osobiście obserwować są:

1. zażegnanie w tydzień nowotworu skóry i tkanek miękkich u jej męża samym tylko zakwasem do chleba;

2. uwolnienie wielu jej znajomych z problemów nazywanych nowotworowymi i im podobnych, głównie jelit i żołądka samym tylko zakwasem do chleba.

Chleb lekarstwem dla serca i na raka

Zapewne czytelnicy mojej strony pamiętają moje artykuły: „Chleb lekarstwem dla serca”, „Chleb lekarstwem na raka” w Nieznanym Świecie i innych miejscach, także na tej stronie.

Wyselekcjonowanymi kulturami prozdrowotnymi pani profesor pragnęła zainteresować wszystkie piekarnie i wszystkich piekarzy. Udało jej się to w znikomym zakresie. Przytłaczająca większość nasyca pieczywo przemysłowymi truciznami.

Genetycznie modyfikowane hybrydy

O rzetelnie wypiekanym prawdziwym chlebie i jego prozdrowotnych właściwościach można pisać bez końca i zapewne ten temat będzie tu jeszcze wielokrotnie gościł, jednakże teraz skupmy się na pszenicach z czasów, kiedy jeszcze nie były modyfikowane genetycznie. To wcale nieodległe czasy, ledwie pół wieku, a więc czasy naszych rodziców i naszego dzieciństwa. Wówczas z każdą kromką chleba przyjmowaliśmy około 400 mg jodu. Skąd? Z mąk. A jak jest obecnie? Dzisiejsze mąki konserwowane są bromem! Tak oto nie tylko nie spożywamy wraz z pieczywem życiodajnego jodu, ale dodatkowo zatruwamy się bromem, który ponadto wypiera z tarczycy i innych miejsc naszego organizmu skromne pozostałości jodu.

Depopulacja chlebem

Fakt, że spośród wszystkich krajów świata w Polsce zjada się najwięcej pieczywa wykorzystywany jest do zaplanowanej depopulacji. Tym, którzyby wątpili w konsekwentną realizację zaplanowanej depopulacji dorzucę jeszcze jeden fakt, jakim jest drastyczne zmniejszenie normy zapotrzebowania jodu i rozsiewanie kłamstw jakoby w naszej populacji nie było niedoborów jodu, mimo iż zalewa nas wysyp chorób tarczycy, niepłodności, nowotworów i totalny spadek odporności i życiowej energetyki.

Jod konta brom

Skąd zatem brać jod, skoro nie żyjemy nad morzem, rzadko nad morze jeździmy, a w coraz nowocześniejszej diecie mamy go coraz mniej? Równie ważne jak źródła dostarczania są źródła utraty. Te, o których wiemy, jak: nawykowe reagowanie stresem i długotrwałe funkcjonowanie w przewlekłym stresie i te nieuświadomione jak: wyniszczanie bromem dodawanym do potraw i składników pokarmowych z pieczywem na czele.

Nie jesteśmy bezsilni

Wiele możemy dla siebie zrobić sami. Łatanie dziur utraty jodu zacząć najlepiej od największych, czyli zrezygnowania z nasyconych bromem wyrobów pszenicznych.

Pszenica konta zdrowie

Wiemy, że jod jest potrzebny nie tylko tarczycy, piersiom, jajnikom, jelitu grubemu, jądrom, plemnikom i wielu organom w naszym ciele.  Niegdyś cukier i białą mąkę nazywano białą śmiercią. Wraz z rozwojem genetycznego modyfikowania i zwiększania chemikaliów w uprawach pszeniczna mąka stawała się coraz bardziej wyniszczająca. To łatwo sprawdzić obserwując reakcję ptaków i zwierząt na produkty modyfikowane, chemizowane i naturalne. Albo rezygnując z produktów zawierających pszenicę wreszcie zacząć odzyskiwać utracone zdrowie i to w każdym przypadku, niezależnie jakie kto sobie choróbska wypracował.

Serotonina z ogrodu i trawnika [184]

Ogrody, lasy, łąki kuszą świeżością zieleni, intensywnością barw, obfitością kwiatów, głębią zapachów roślin i gleb… Kontakt z nimi otwiera serce, wycisza umysł, poprawia nastrój… Wiedzą to pasjonaci zielarstwa, ogrodnictwa, warzywnictwa, sadownictwa…

Neurobiolog Christopher Lowry kilkanaście lat temu odkrył, że powszechnie występujące w ziemi bakterie Mycobacterium vaccae zwiększają poziom serotoniny w naszych mózgach. Bakterie te szczególnie dobrze rozwijają się w glebie wzbogaconej kompostem. Wdychamy i połykamy je podczas prac pielenia i przekopywania ziemi. To tylko jeden ze sposobów w jaki Natura odwdzięcza się za traktowanie jej z szacunkiem.

Dowodów złotych zasad wzajemności jest wiele. Uważni czytelnicy zapewne znajdują je w moich artykułach. Od teraz po serotoninę idź do ogrodu, na trawnik, nigdy więcej do sklepów nazywanych „aptekami”.

A więc wiosna pełną parą i choć minął już czas oskoły i podbiały już przekwitły nadal „rządzi” żółte, bowiem kwitną forsycje, mniszki, żonkile, tulipany… Mniszki będą jeszcze długo nam towarzyszyć, ale na maść z żółtych tulipanów to już ostatni dzwonek.

O właściwościach prozdrowotnych forsycji pisałem już w tej witrynie, jednakże kolejne PLAN-demie wymagają przypominania niekwestionowanych królowych wiosennych ogrodów i walorów prozdrowotnych darów, którymi nas hojnie obdarzają.

Zanim nastała era ogłupiania i wyniszczania przemysłowymi farmaceutykami w fitoterapii stosowano forsycję, wykorzystując wszystkie jej części: kwiaty, liście, owoce, nasiona, korę, korzenie, bowiem forsycja w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej jest nie tylko znana, ale wręcz popularna. Wprawdzie nie ta ozdobna, wysadzana na klombach, lecz forsycja zwisła (forsythiae suspensa), ale i z tej z klombu herbatka jest korzystniejsza od wszystkich przemysłowych.

Owoce forsycji wykorzystywane są przeciw pasożytom, w stanach zapalnych skóry, regulowaniu cyklu menstruacyjnwego…

Liście forsycji – w nadciśnieniu, biegunkach, nowotworach…

Korzenie – w żółtaczkach, gorączkach, przeziębieniach…

Zazwyczaj o forsycji pisują, że ma właściwości antyoksydacyjne i przeciwalergiczne, że uszczelnia naczynia krwionośne, że obniża poziom glukozy w krwi, że stabilizuje strukturę włókien kolagenowych i elastylowych… Forsycja właściwości prozdrowotnych ma wiele więcej, ale nie chcę licytować, kto więcej wypisze lecz zachęcić do stosowania, nawet jeśli nic ci nie dolega, bowiem warto choćby tylko dla zapewnienia sobie zdrowych stawów i pięknej cery.

Działanie przeciwzapalne, przeciwnowotworowe i bakteriobójcze forsycji potwierdzili nawet naukowcy. A tym, co wyróżnia forsycję spośród wielu innych roślin jest zaskakująco duża zawartość rutyny, bo aż do 1%. Skarb ten kryje się w kwiatach, a rutyna najlepiej rozpuszcza się w occie. Aby ją wydobyć zamiast naparu czy nalewki lepiej zrób wyciąg octowy. A jeśli nie wiesz jak odwdzięczyć mi się za te słowa rozważ podarowanie mi słoiczka maści tulipanowej, buteleczki olejku narcyzowego, czy octu forsycjowego…

Potrójne przypomnienie: tulipany, forsycja, oskoła… [183]

Żółte tulipany

Teraz w kwiaciarniach królują tulipany, wkrótce pojawią się też w ogródkach. Przypominam więc o zaopatrywaniu się w cebulki tulipanów do posadzenia w ogródku. Nie tylko dla ozdoby, także z przeznaczeniem na maść tulipanowobrzozową.

Maścią z żółtego tulipana i popiołu z kory z brzozy wietnamscy żołnierze smarowali ciało poranione odłamkami granatów. Pod jej wpływem organizm wyrzucał zalegające w ciele małe i duże stalowe odłamki. Ten cudowny środek warto wykonać i mieć pod ręką np. na wypadek wbicia się drzazgi w ciało, czy pod paznokieć. Z taką maścią unikniemy interwencji chirurgicznej i powikłań pooperacyjnych.

Oskoła – brzozowik

Na przełomie lutego i marca ruszają soki w drzewach. Czym więcej ciepła tym wcześniej zaczynają krążyć. Najwcześniej w klonach, jaworach, brzozach. To najlepszy środek oczyszczenia i wzmocnienia organizmu. Potrzebny każdemu, w każdym czasie, a szczególnie po zimie. Wtedy Natura daje go nam w wielkiej obfitości. Ceniono go w dworach i w wiejskich chatach.

Pozyskiwanie brzozowiku, znanego też pod nazwą „oskoła” opisał we wspomnieniach zatytułowanych „Szczenięce lata” tfórca hasła: „cukier krzepi”. Kasiora, którą go wynagrodzono za tę kłamliwą, podstępną, wrogą nam propagandę przewyższała wynagrodzenie ówczesnego prezydenta Polski.

Od Wielkanocy szła wiosna wielkimi krokami. Po ogrodzie, po lasach, wszędzie stały drewniane korytka pod naciętymi brzozami. W kredensie panował wielki ruch: wiadra soku brzozowego, do którego dodawano rodzynek, wlewano do butelek i wysyłano do lodowni; mimo korków umocowanych drutem i zasmolonych, połowę butelek zwykle rozrywał fermentujący płyn. Resztę chłodnego z lodu „brzozowiku” spijaliśmy w upały letnie, przy czym odkorkowywanie należało do kunsztu starego Karola.

Opis tfórcy cukrowej propagandy wymaga korekty o dwie uwagi praktyczne:

  1. Wraz z wypuszczaniem przez drzewa pierwszych listków sok przestaje wypływać. Tak więc czas świąt Wielkanocnych to nie początek lecz koniec sezonu pozyskiwania brzozowego soku, brzozowiku, oskoły. Kiedy więc zacząć zbierać oskołę? Od końca lutego, przez cały marzec, aż do wypuszczenia przez drzewa pierwszych listków, czyli do Wielkanocy, niezależnie kiedy w danym roku wypada. Ja zazwyczaj zaczynałem zbierać oskołę 1 marca, czasem 8 marca, ale wielokrotnie obserwowałem, że z ran po wycinaniu gałęzi, albo ściętych pni sok obficie spływał już w lutym.
  2. Nie kaleczymy drzew, jak w przytoczonych wspomnieniach. Wystarczy wywiercić otworek o grubości ołówka. Po kilku dniach czerpania soku zabijamy ten otworek drewnianym kołeczkiem, by drzewa nie wyeksploatować nadmiernie. Proszę też pamiętać o uzgodnieniu pozyskiwania oskoły z leśniczym, z drzew przeznaczonych do wycinki.

    Forsycja

Forsycję znamy głównie z wczesnego zakwitania i cieszenia oczu pięknymi, żółtymi kwiatami. Odmiany ozdobne występują powszechnie, ale wartości prozdrowotne i lecznicze forsycji są mało znane. Najwartościowsza jest forsycja zwisła i każda część rośliny, jednakże najskuteczniejsze są nasiona. Nasiona forsycji zwisłej w medycynach Wschodu stosowane są do wzmacnia odporności i hamowania uwalniania histaminy, a więc przydatne w katarach, alergiach…

Ponieważ także zawierają emodynę, która działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie, wykorzystywane są przeciw wirusom grypy i zarazom grypopodobnym.

Forsycją w kompozycji z innymi ziołami radzono sobie z epidemiach z koroną w nazwie, świnią w nazwie, numerem dziewiętnastym w nazwie:
„sarrskof” – rok 2002 – ciężki zespół ostrego oddychania;
„a ha jeden en jeden” – rok 2009;
„merrskof” – rok 2012 – bliskowschodni zespół oddechowy;
„sarrskof dwa” – rok 2019.

Tfurcy tamtych zaraz nie śpią. Nie ustają w wysiłkach tworzenia kolejnej zarazy na bazie zdobytych doświadczeń depopulacyjnych. Przygotowują zarazę bardziej śmiertelną i nawet się z tym nie kryją. Przygotowują też bardziej śmiertelne formy „leczenia”. Nie tylko dla zakażanych zarazą, także dla zakażanych medykamentami. Warto więc zbierać, gromadzić i wymieniać się takimi ziołami i wykorzystać je w zapobieganiu i leczeniu wszelkich zaraz, także depopulacyjnych.

Obszerniejszy opis zalet forsycji znajdziesz w moim artykule z roku 2002 „Prozdrowotny zwiastun wiosny”

Prozdrowotny zwiastun wiosny [127]

Refleksje & życzenia & zobowiązania [182]

Na przełomie

Na przełomie każdego roku odchodzącego („starego”) i nastającego („nowego”) snujemy refleksje, składamy życzenia, podejmujemy zobowiązania… Dla mnie przełom lat 2023/2024 zapowiedział się nadzieją realizacji jednego z moich pragnień. Jeden z mało rozgarniętych fanów-pajacyków obraził się na moją szczerą odpowiedź z obszernym wyjaśnieniem i zapowiedział, że od tej pory postara się nie zaglądać już na moją witrynę. Jeśli dotrzyma słowa będzie to spełnieniem mojego marzenia. Trzymajcie więc kciuki by dotrzymał słowa, gdyż dotkliwie uwiera mnie infantylizm, roszczeniowość i przemożna chęć dominacji. Takie pajacyki nie dziękują za moją pracę, także tę, w którą mnie usiłują wmanewrowywać, drastycznie obniżając poziom tego, co robię i prezentuję. Z założenia jest to portal nie dla wszystkich, a jedynie dla ambitnych, rozsądnych, życzliwych, wspierających się wzajemnie doświadczeniem i owocami pracy. Dziękuję więc Niebiosom za tę „stratę” – stratę forumowicza-pajacyka i uwolnienie mnie od martyrologii wczytywania się w infantylne komentarze. Po tej „stracie” nawet oddycha mi się lżej. Obyśmy tylko takich strat doświadczali!

Czego żałuję

Wiele zawirowań w życiu przeżyłem – dobrych i złych. Niewiele z całego bagażu życia teraz bym chciał zmienić. W zasadzie tylko w trzech przypadkach postąpiłbym inaczej.

Przypadek pierwszy

Od kilku lat miałem ochotę napisać artykuł zatytułowany „Paszoł won”. Zazwyczaj trudno mi jest tytuł wymyślić i czasem w gotowych już artykułach zmieniam tytuły, czasem nawet kilkakrotnie. Tym razem artykuł miał powstać dla uzasadnienia z góry wybranego tytułu. Moja żona burzliwie protestowała przeciw użyciu słów „paszoł won”, choć nie umiała uzasadnić dlaczego miałbym tych słów nie używać. Po prostu nie bo nie. Ponieważ żadne inne słowa nie nadawały się na tytuł tego, co zamierzałem tak zatytułować artykuł nie powstał. Tego właśnie żałuję najbardziej. Gdybym, wbrew protestom żony, artykuł z tytułem „Paszoł won” napisał, teraz bym pajacom i pajacykom wysyłał link do tego artykułu, a jednym z pierwszych adresatów byłby Krzysztof.

Przypadek drugi

Kilkanaście lat temu bliska mi mama niemowlęcia telefonicznie poprosiła bym pilnie z apteki dostarczył jej wapno. Aby zrozumieć z jakiego powodu zapotrzebowanie na wapno stało się nagłe i pilne trzeba wspomnieć poprzednie kilka miesięcy. Otóż ciało jej dzieciątka pokrywały czerwone plamy. Medycy nazywali to alergią, badania wykazywały staphylococus aurelus, utytułowani medycy tegoż aurelusa nazywały MRSA. Tym skrótem oznaczają zarazy oporne na ichne praktyki, nazywane „leczeniem” i medykamenty, które stosują, promują, zalecają, czyli antybiotyki. A czym są anty+bio…? „Anty” = przeciw, „bio” = życie, a więc „antybiotyki” to zabijacze wszystkiego, co żywe. Zabijacze wszelkiego życia. Do czego służą? Do zabijania!

Teraz możemy wrócić do feralnego dnia i prośby o pilnie dostarczenie wapna. Otóż gdy owa mama przytuliła dzieciątko koszulka się podwinęła i brzuszek dziecięcia dotknął brzucha mamy. Mama poczuła swędzenie, zaczęła się drapać i wpadła w przerażenie.

Przywiozłem niby wapno, o które prosiła, ale też dodatkowo kwercetynę. Po kwercetynie zaraza z mamy zlazła (u dziecka kwercetyny nie stosowała), ale podkreślenia wymaga to, że żyje ona w przekonaniu o cudownej mocy wapna z aspartanem, bo przecież innego w aptekach nie ma.

Z dzieciństwa pamiętam jak niektóre dzieci lizały ściany i chrupały kredę.  Tę szkolną, zabraną spod tablicy. Ja także tego próbowałem, choć nie wiem czy z potrzeby organizmu czy z ciekawości co oni w tym smakują. Tak czy owak mieliśmy wapno prawdziwie naturalne, bez dodatków śmiercionośnych. Jakże ubogie są współczesne dzieci i młodzież wychowywane w ścianach pokrytych farbami syntetycznymi, pełnymi trucizn wywołujących choroby. Niektóre uczenie nazywane są „alergiami” i zajmują się nimi specjalni „specjaliści”.

W dążeniu do coraz większego trucia i coraz szybszej depopulacji nie wystarczają już syntetyczne trucizny w żywności, lekach, odzieży, zabawkach, sprzętach, meblach, otoczeniu… By wielka farma miała coraz większy zbyt na trujące medykamenty, a medycy mieli coraz większy przerób pacjentów wspomagają ich nawet nauczyciele. Dawno już powyrzucali z programów nauczania etykę, moralność, narodowość, a teraz czarne tablice i białą kredę zastępują świecące ekrany i ekraniki.

A co u dziecięcia z zarazą medyczną?

Mijały lata, dziecię doroślało, poznawało inne kraje i różne nazwy zarazy, przywykało do zarazy i utrwalanej przez mamę wiary, że to one: „gronkowiec złocisty”, „Staphylococcus aureus”, „MRSA”, „methicillin-resistant Staphylococcus aureus” są sprawcami brzydkich zmian na ciele.

Parę lat po tamtym zdarzeniu byłem świadkiem jak ta sama mama gromiła to samo dziecię, teraz już młodociane, że zjadło „mufinki”, które mama zakupiła, do domu uroczyście wniosła i na stole na widok dzieci wystawiła. Czyżby podsuwanie dzieciom pszenicznej zarazy, pełnej randapu, glifosatu, aspartamu i nie sposób wyliczyć jakich jeszcze trucizn było sposobem hartowania charakteru latorośli przed pokusami? Szanowna matko. Mając ochotę na takie paskudztwa zżeraj je na miejscu, tam gdzie je kupujesz, nie wnoś do mieszkania, nie wywołuj w dzieciach pokus, nie narażaj latorośli na wzmożenie chorób, wysypek, cierpień.

Wspomniane wyżej dziecko już lat naście cierpi od zarazy, które wniknęły weń przy porodzie. A ja mam wyrzuty sumienia, że kwercetyną uwolniłem tę mamę od zarazy przeszłej na nią przez dotyk brzuszka dziecięcia. Gdyby mnie wówczas np. policja zatrzymała i kwercetyny z asprtagenowanym wapnem bym nie dowiózł… Pewnie mama długo cierpiąc stosowałaby apteczne wapna produkowane przez bandytów znanych z produkcji przeróżnych uśmiercaczy, od gazu musztardowego, cyklonu B, chloru, fluoru, bromu, poprzez glutaminian sodu, aspartam, aż do pszenicznych mufinek z randapem, glifosatem, azotynami, nitrozoaminami, lektynami, karagenem, siarczynami, fosforanami i wielu innymi środkami do uśmiercania. Miałaby czas do refleksji, a doświadczanie zmagań z zarazą być może kierowałoby jej myślenie na działania uwalniające od cierpienia nie tylko siebie, ale także dziecka. Bez   doświadczenia internet odbiera możliwości poznawcze i uodparnia na rozumienie. Tak czy owak zamiast wyrzutów sumienia miałbym spokój, którego wszystkim brakuje.

No ale żeby ktoś nieopatrznie nie odebrał moich słów jako zarzut przeciw matkom ze wszech stron ogłupianym przez medyków, dietetyków, dermatologów, alergologów itp. przypominam o licznych klątwach papieży. Skutkiem jednej z papieskich klątw jest nasza niemoc kończenia rozpoczynanych przedsięwzięć. Uwolnienie od papieskich klątw jest zadaniem na teraz najważniejszym. Nie jakieś konflikty słowne czy zbrojne. Tak choroba jak i zdrowie, wolność i niewola rodzą się w nas i choć nie zawsze z własnej woli, to tylko my możemy nad nimi zapanować.

Matko, ojcze, babko, dziadku!

Wiesz ile ważysz i wiesz ile waży twoja córcia, wnusia, synuś, wnuś. Jeśli ty ważysz np. 80 kg, a dziecko 16 kg, to podziel swoje kilogramy przez kilogramy dziecka. 80 : 16 = 5. Skoro ważysz pięć razy tyle co dziecko to zjedz pięć razy tyle ile  dziecku dajesz lub przyzwalasz. Jeśli dziecko zjada trzy mufinki, trzy gałki lodów, trzy paczki czegoś, sama/sam zjedz pięć razy tyle, a więc piętnaście mufinek, piętnaście gałek lodów, piętnaście paczek tego samego na co przyzwalasz dziecku. Tylko wtedy praktycznie doświadczysz co dzieje się z organizmem dziecka.

Przypadek trzeci

Trzeci przypadek opiszę w oddzielnym artykule, bo właśnie nabiera niewyobrażalnego rozpędu.

O obłudzie medyków, urzędników i nie tylko [181]

Pomarańcze

Gdy byłem dzieckiem cytryny i pomarańcze pojawiały się w sklepach tylko na święta Bożego Narodzenia i były drogie. Kilogram cytryn kosztował 30 złotych, a kilogram pomarańczy 40 złotych, podczas gdy bilet na przejazd autobusem po mieście 80 groszy. Dziś nie tylko cytryny i pomarańcze, ale wiele przeróżnych owoców egzotycznych dostępnych jest przez cały rok, a przy tym są tańsze od owoców krajowych i przejazdu autobusem po mieście. Minęło zaledwie pół wieku, a tak wiele się zmieniło. Jednakże nie na przemiany w gospodarce chcę zwrócić uwagę, lecz na przemiany w sprzeniewierzeniach medyków.

W czasach mojego dzieciństwa medycy rozgłaszali, że pomarańcze są niezdrowe, podczas gdy sami je dla swoich dzieci kupowali. Skąd ta obłuda? Z troski, by dla nich jak najwięcej zostawało. Mimo tej manipulacji szanowali pacjentów i starali się przywrócić zdrowie każdemu, do kogo ich wewano.

Ogórki

Nieco później, w czasach mojej młodości medycy głosili, że ogórki nie mają żadnej wartości, że zawierają samą tylko wodę. Tak skutecznie to czynili, że pozostało po tym okresie powiedzonko tyleż głupie co destrukcyjne „sezon ogórkowy”. Nadużywane jest teraz w publikatorach bezrozumnie potęgując destrukcję.

Współczesnymi plagami są otyłość, cukrzyce, choroby serca i układu krążenia, zwyrodnienia stawów, nowotwory… Plagi te i wiele innych oraz towarzyszące im cierpienia wywoływane i potęgowane są przez medyków i medykamenty. A spotkałaś/spotkałeś kogoś, kto by tył i chorował po ogórkach?

Bor

Czyżby medycy nie wiedzieli o licznych prozdrowotnych wartościowych i niezbędnych dla zdrowego funkcjonowania składnikach zawartych właśnie w ogórkach? Czyżby nie wiedzieli, że ogórki są źródłem boru, którego trudno spotkać gdzie indziej, a którego niedobór psuje kości i stawy? A może nie są aż tak głupi, by tego nie wiedzieć, lecz pozbawiając nas boru starają się wyniszczać nasze kości i stawy, przemianę mineralną i odporność?

Wapń

Wapno jest kruche, czym więcej wapna tym gorsza jego proporcja do krzemu i tym kruchsze stają się kości i tym łatwiej deformują się stawy. Trudno podejrzewać by medycy tego nie wiedzieli. Bardziej prawdopodobne jest celowe wprowadzanie nas w błąd dla zapewniania sobie jak najwięcej pacjentów. Potwierdza to wapniowa polityka bigfarmy, realizowana przez medyków wraz z politykami, producentami, marketingowcami, handlarzami, urzędnikami…

Podczas gdy mocne, sprężyste kości i sprawne stawy zawdzięczamy krzemowi, wyżej wymienieni wszelkimi sposobami wciskają wapno wszystkim, od dzieci do starców. W reklamach i sklepach królują nabiałowe paskudztwa z przemysłowego przetwórstwa i wapniowe suplementy diety. „Szklanka mleka dla każdego ucznia” głosiła bigfarma ustami skorumpowanych aktorów. A dlaczego nie jabłuszko, gruszeczka, śliweczka? Czy dlatego, że kto codziennie jada jabłko ten lekarza widzi rzadko?

Tasiemiec w pszenicy

W 2005 roku przeszedłem „elitarny” kurs dokształcający zorganizowany przez Instytutem Żywności i Żywienia. Na pytanie o wapń, jogurty, „szklankę mleka dla…” odpowiedź nałukofców z IŻŻ była rozbrajająca. Wiedzą jakie spustoszenie w organizmach dzieci wywołuje nazywana mlekiem trucizna, ale podlegając Da ano nowi realizują politykę koncernu, który im wypłaca pensje i granty. Swoich dzieci nie trują da anonkowymi paskudztwami, promują trucie cudzych.

Da anonowe certyfikaty i stopnie naukowe

Po kursie Instytut Żywności i Żywienia wydawał certyfikaty uprawniające do „zawodu dietetyka”. Podczas gdy wszyscy tam się „dokształcający” przybywali tylko po „certyfikat” ja wzgardziłem kolorową tekturką z tasiemcem uzbrojonym między dwoma kłosami pszenicy zmodyfikowanej stanowiącymi logo Instytutu i podpisami złajdaczonych nałukofcuf z IŻŻ.

Od lutego 2020 r. Instytut Żywności i Żywienia jest częścią Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – PIB, a symbolem Narodowego Centrum Edukacji Żywieniowej jest kłos genetycznie zmodyfikowanej pszenicy. Ten da anonowski wychowanek nadaje stopnie naukowe w dziedzinie nauk medycznych. Strzeż się takich nałukofcuf i ich nałukowych praktyk.

Krzem

O krzemie pisałem w wielu miejscach i na tej stronie też, więc przypomnę tylko, że droga do zdrowia, dobrej kondycji, długowieczności usłana jest krzemem (oczywiście w równowadze z pozostałymi minerałami). Jednakże nie ten z przemysłowych suplementów, lecz ten z roślin dziko rosnących.

Cytat I: Pod wpływem zwiększonego poziomu krzemu następuje naturalna inwolucja tkanki nowotworowej.

Cytat II: Utrzymywanie ilości krzemu na odpowiednim poziomie to zwalnianie procesów starzenia się organizmu, a tym samym przedłużanie młodości.

Cytat III: Krzem pełni znaczną rolę w kolagenie (a więc także w kościach i stawach). Najpierwotniejsza z tkanek, tkanka łączna (wyścielająca stawy i będąca smarowidłem w stawach) odznacza  się wysokim poziomem krzemu.

Powyższe cytaty przytaczam z mojej książki „Brzuch ma rozum”. Tylko ta z moich książek przeznaczona jest dla każdego. Pozostałe wyłącznie dla przyjaciół i współbraci. Jeśli znasz autora tych myśli i napiszesz skąd dostaniesz za to dostęp do publikacji niedostępnych dla każdego.

Zdrowe stawy zależą od KRZEMU, a nie wapnia. Czyżby medycy pragnęli byśmy starzeli się szybciej i żyli krócej? Przecież nie mogą nie wiedzieć, że nadmiar wapnia, nawet gdybyśmy krzemu mieli pod dostatkiem – a wiadomo, że wraz z wiekiem mamy go coraz mniej – powoduje to samo co niedobór krzemu, bo od ilości ważniejsze są proporcje. Panuj więc nie tylko nad ilością, także nad jakością i proporcjami.

Woda

Jeśliby ogórki (i inne warzywa) nie zawierały żadnych witamin, żadnych minerałów, a jedynie samą tylko wodę, to jest to wystarczający powód, by je jadać jak najczęściej – ze względu właśnie na tę wodę, która jest ich największą wartością. Woda z roślin ma tę przewagę nad wodą z wodociągów, że aktywowana przez rośliny staje się biologicznie czynną. Natomiast wszystkie wody w butelkach z tworzyw sztucznych są trujące, bo syntetyczne paskudztwa z opakowań rozpuszczają się w wodzie i wypijane wraz z wodą zatruwają nasz organizm i przeciążają nasze naturalne filtry, jakimi są nerki i wątroba.

Zupa zamiast kanapek

Ponieważ w naszym organizmie wody jest znacznie więcej niż wszystkich pozostałych składników łącznie jakość wód spożywanych i przyswajanych z roślin jest znacznie ważniejsza od jakości witamin, minerałów i wszystkiego co spożywamy. Zacznij więc od tej pory dbać o wodę bardziej niż o wszystko inne. Pij czystą, ciepłą i częściej niż dotychczas, a w odżywianiu preferuj pokarmy, które zawierają więcej wody.

Fasola

Medycy i dietetycy promują diety węglowodanowe, które są główną przyczyną otyłości, cukrzycy, chorób zwyrodnieniowych i krążeniowych, z jednoczesnym minimalizowaniem znaczenia fasoli. Czyżby nie wiedzieli, że jadanie fasoli łagodzi skutki szkodliwości węglowodanów? Czy łajdackie morale służy powiększaniu grona pacjentów?

Nie sami medycy

Dawni rolnicy łubin i inne rośliny z tej rodziny co fasola stosowali jako poplon. Dziś poplony są niemodne, bo przejęte i sterowane przez bandytów z monsanto centrale nasienne zalecały i nakazywały wszystkie uprawy i produkty rolne zatruwać chemikaliami syntetycznymi. Dziś ten bandycki precedens kontynuują sterowani przez następców tamtych bandytów urzędnicy tzw. „doradztwa rolniczego”.

Jeśli na każdym kroku widać jak plugawymi metodami nie tylko medycy, ale także urzędnicy powiększają rzesze chorujących to skąd naiwność pokładających nieuzasadnione nadzieje na wyleczenie i zdrową żywność od sprawców ich cierpień?

Wieloletnie zatruwanie przez medyków we współpracy z dietetykami, żywieniowcami, producentami, politykami, handlarzami skutkuje nie tylko chorobami, także tępotą umysłów ogłupianych psychicznie i fizycznie.

Jeśli chcesz przeżyć przebudź się!

To, co i jak myślimy, co i jak robimy wspomaga lub niszczy nas i nasze życie. Myślami, żywnością, pracą powinniśmy wspierać życie. U jakże wielu jest odwrotnie. Zamiast myśleć pozytywnie, żywić się prozdrowotnie, pracować z pasją, żyć twórczo, szczęśliwie, dostatnio, żyją by jeść i pracować i narzekają na to jak żyją. Skąd ta paranoja? Destrukcji uczyli nauczyciele, księża, urzędnicy, rodzice…

Przesłanie

Niech odtąd życie tych, co to czytają stopniowo, ale konsekwentnie staje się zdrowsze, łatwiejsze, byś miał/miała czas dla siebie, by to, co robisz wzbogacało Twoje życie, byś się spełniał/spełniała, a czas dotychczas marnotrawiony na zdobywanie wiadomości medycznych i paramedycznych przeznaczaj na realizację marzeń i co tylko zechcesz w pełnym zdrowiu.

Święta brzucha Anno Domini 2023 [178]

Kolejne święta brzucha za nami. Przedświąteczny szał zakupów był mniejszy niż we wszystkich latach minionych jakie pamiętam. Podniosłości nastroju przedświątecznego nie było nie tylko w centrach handlowych, ale nawet na przedświątecznych spotkaniach „opłatkowych”. Tegoroczne dni przesilenia zimowego i kolejnej rocznicy powitania Zbawiciela to już nie święta, tylko po prostu dni wolne (nie wiem od czego wolne, bo przecież większość i tak nie pracowała).

Przyczyn tego stanu jest wiele. Oprócz tak oczywistych, jak podwyżki cen i ubożenie większości rodzin, czy spadek morale zwierzchników kościołów są też przyczyny nieuprzytomnione:
– trwające od lat celowe zatruwanie powietrza, gleby, wody, żywności;
– coraz mniej słońca i dni słonecznych;
– coraz więcej chmur zasnuwających niebo;
– coraz mniej zadowolenia i radości;
– coraz więcej przemęczenia, nie tylko fizycznego, także emocjonalnego…

O ile przeciążeń fizycznych i ich skutków raczej jesteśmy przytomni i staramy się nad nimi panować, to nad przygnębiającymi nastrojami i przeciążeniami emocjonalnymi zapanować mało komu udaje się.

Długotrwały brak radości i zadowolenia powoduje niedomagania pracy serca, krążenia krwi i limfy, co skutkuje rozstrojem zdrowia w każdym narządzie i niedomaganiem całego organizmu.

Manipulatorzy i zadaniowy

Manipulatorzy usiłują zarządzać wszystkimi dziedzinami naszego życia i coraz bardziej nas uzależniać. My jednak nie musimy bezwolnie poddawać się wyniszczaniu. Nawet jeśli tych procesów i związków nie w pełni rozumiesz nie musisz i nie powinieneś im ulegać, ani poddawać się im.

Manipulować wszystkimi dziedzinami naszego życia usiłują nie tylko systemowi i korporacyjni manipulatorzy, także zadaniowy. Zadaniowcami bywają dręczyciele – dumni, że niszczą dla satysfakcji z niszczenia i głupki – nie rozumiejące co czynią i w czym tkwią. To współcześni następcy kapo z niemieckich obozów zagłady i ormowców z epoki nazywanej socjalizmem. Nie tylko zdemoralizowani karierowicze, często także zwyrodniali kryminaliści, sadyści, bandyci.

Ratunek z Nieba i z lasu

Niebiosa, mimo iż coraz bardziej zasnuwane chemitralsami, czuwają nad nami, a Przyroda ma dla nas ratunek nawet w takich zagrożeniach.

Zima to doskonały czas na zbiór igliwia i szyszek. Sosna, świerk, jodła o tej porze roku mają poziom witaminy C najwyższy. Wspaniałość igliwia i szyszek jest niedoceniana. Wykorzystywać je możemy o każdej porze roku, jednakże zimą jest to niezbędne ponieważ warzywne i owocowe źródła po sezonie ubożeją i zapotrzebowania na witaminy i minerały już nie pokrywają. Zbierajmy więc igliwie i szyszki z gałązek sosny, świerka, jodły, jałowca, a kto może także cedru. Dotykajmy kory drzew z czułością, jak sierści ukochanego psa i kota, dziękując za hojne dary.

Wzmacniający macerat z igliwia i leśne źródło witaminy C
Świeże igliwie zalej czystą, źródlaną wodą i pozostaw na kilka godzin w temperaturze pokojowej. Przecedź, lekko podgrzej i wypijaj małymi łykami w ciągu dnia.

Regenerująca kąpiel z poświątecznej choinki

Zielarze pasjonaci ziół nie marnują. Zbędną już choinkę możesz wykorzystać na kilka rozgrzewających i regenerujących kąpieli. Do tego wystarczy woda, garnek, iglaste gałązki i wanna.

Dwie garści pociętych gałązek świerka, jodły, sosny, jałowca, zalej wodą na kilka godzin. Potem pod przykryciem, najwolniej jak możesz podgrzewaj i gotuj jak najwolniej co najmniej kilkanaście minut, a nawet dłużej. Odcedź płyn do wanny z przygotowaną kąpielą i zanurz się dopóki temperatura odpowiednia, a w miarę stygnięcia upuszczaj chłodnej, a dopełniaj gorącą wodą. Rozkoszuj się kąpielą, podziwiaj piękny kolor i przyślij mi krótki opis swoich wrażeń. Napisz jaki to był kolor i jak ta kąpiel wpłynęła na Twój organizm.

Igliwiowa kąpiel odświeży, odpręży, uspokoi, orzeźwi…  Znasz kogoś, kto tego nie potrzebuje? Pomocna w przeziębieniach, katarach, przemarznięciach, bólach reumatycznych, problemach krążeniowych i dychawicznych, także w astmach (oskrzelowej i sercowej), suchotach, gruźlikach (płuc i innych narządów)…

Nasi przodkowie rozkładali iglaste gałązki w mieszkaniach i spiżarniach. My także rozkładajmy je, np. na kaloryferach, pod łóżkami, by ich dobroczynne fitoncydy roztaczały się na mieszkanie i na nas. Wykorzystujmy je także w kąpielach.
Czym więcej czerpiemy z Natury, tym odporniejsi stajemy się na bandyckie ataki depopulacyjne.

Nietrudno zauważyć, że dzieci dużo przebywające w otwartych przestrzeniach są zdrowsze i odporniejsze od dzieci dużo przebywających w pomieszczeniach. Łapcie więc termosy z ziołowymi naparami rozgrzewającymi i wraz z dziećmi pędźcie do lasów wdychać iglaste aromaty odporności i długowieczności.

O wykorzystaniu szyszek sosnowych dla astmatyków pisałem w książkach i wspominałem przy różnych okazjach. Na tej stronie też w artykule: „Przez życie na świni i ze świnią w tle„, w podrozdziale: Tajemna mikstura z sosnowych szyszek – link do tego artykułu tutaj

Ratowała naszych dziadków zsyłanych na Sybir! Niech ratuje nas, nasze dzieci i wnuki

Pożegnaj osteoporozę, odwapnienie i inne przewlekłe stany nazywane chorobami [176]

Przewlekłe chorowanie dzięki medykom i medykamentom
zastąp samodzielnym dbaniem o swój organizm

Jeszcze w roku 1908, a więc zaledwie jedno stulecie temu, było tylko osiem chorób i dwanaście lekarstw, w tym dziesięć naturalnych. Dawniejszymi lekarstwami była żywność. Naturalna! Przemysłowej jeszcze nie było. Dziś rozpowszechniana jest przeogromna ilość przemysłowych trucizn, głównie syntetycznych, nazywanych „lekami” i „żywnością”. To po nich chorujących przybywa w zatrważającym tempie.

W dzieciństwie i młodości stulatków i do tego w pełnym zdrowiu, a także taki wiek na klepsydrach widywałem często. Wśród osób, którym regenerowałem biodra i kręgosłupy było wielu w wieku ponad 90 lat. Dziś osób w takim wieku nie spotykam, a przewlekle chorują osoby w wieku średnim, a często także młodzież i dzieci. Mimo iż większość nigdy nie spotkała stulatka wbrew faktom i logice głoszony jest pogląd jakobyśmy żyli coraz dłużej. Jakże wielu wpada w pułapkę wiary. Oto jeden z przykładów jak wiara ogłupia i zabija.

Życie przewlekle chorujących obraca się wokół medyków, aptek, medykamentów, często pod wpływem internety, gdzie szukają „lepszych” medyków i „lepszych” medykamentów.

Żadne choroby nie wynikają z ilości przeżytych lat! Większość przewlekle chorujących choruje wskutek długotrwałego przeciążania organizmu przeogromną ilością medykamentów, którymi zatruwali organizm oraz czasu wyniszczania przemysłowymi medykamentami niesłusznie nazywanymi „lekami” (bo nie leczą lecz wywołują choroby) i przemysłową paszą niesłusznie nazywaną „żywnością” (bo nie żywi lecz wywołuje choroby).

Ludzie starzeli się od zawsze, ale nigdy nie wprowadzali do organizmu tylu trucizn, nigdy wraz ze starzeniem nie przybywało tak wielu jednostek chorobowych, nigdy nie było tylu cierpiących przewlekle.

Jedną z nagłaśnianych medialnie jednostek chorobowych jest „osteoporoza”. Nazw chorób kości jest wiele: osteopenia[1], osteomalacja[2], osteoliza[3], osteodystrofia[4]… Nazwy niby różne, ale wspólne dla wszystkich jest odwapnienie kości[5], często przy nadmiarze wapnia w innych miejscach: naczyniach krwionośnych, płucach, mózgu, włosach… Z braku zrozumienia i pod wpływem karteli tworzących cywilizację chorowitków i kształtujących politykę chorowania (pokrętnie nazywaną „zdrowotną”) wiele różnych chorób medycy nazywają wspólną nazwą: „OSTEOPOROZA”. Nie zatrzymuję się na tych manipulacjach, bo moim celem jest pokazać możliwość uwolnienia się od chorób, niezależnie jak byłyby nazywane i jak długo by trwały.

Przed kilkunastu laty statystyki podawały, że osteoporoza przysparza cierpień ponad 100 milionom ludzi na świecie, ponad połowie emerytów i co czwartej kobiecie po menopauzie. Plaga chorób zwanych „cywilizacyjnymi”, wraz z „osteoporozą” rośnie w zastraszającym tempie. Jest to przerażające i przygnębiające, tym bardziej, że publikowane dane są zaniżane, a świadomość chorujących maleje pod wpływem tych, którym zależy by było jak najwięcej chorujących, by mieli komu sprzedawać trujące „leki” i wyniszczające usługi pseudomedyczne.

Osteoporoza i wiele innych chorób powodowane są niedoborami minerałów, witamin i BIAŁEK. W chorobach nazywanych osteoporozą mamy do czynienia z ubywaniem masy kostnej i zaburzeniami struktury kości przez co kości stają się kruche i podatne na złamania. Na chwilę zostawmy to, czy choroba powoduje utratę kości, czy utrata kości powoduje chorobę. Ambitni czytelnicy pewnie już to odkryli, a po tym artykule zapewne odkrywców będzie więcej.

Co trzecia Polka i co dziesiąty Polak doświadczą złamania kości spowodowanego osteoporozą. Dla wielu z nich stanie się ono przyczyną trwałego kalectwa, a dla niektórych nawet śmierci. Złamania szyjki kości udowej są do najbardziej niebezpiecznymi. Wskutek powikłań spowodowanych tym złamaniem w ciągu roku umiera co 5. kobieta i co 4. mężczyzna. Z osób, które przeżyją, aż 50% stanie się niepełnosprawnymi. To prawdziwa epidemia. Liczba chorych jest ogromna, a ryzyko złamania szyjki kości udowej jest wyższe niż wystąpienie raka sutka, macicy i jajników łącznie, a śmiertelność z tego powodu jest większa niż z powodu raka piersi.

Dlaczego tak się dzieje? Przez całe dziesięciolecia lekarze zalecali – szczególnie kobietom – przyjmowanie suplementów wapnia. Każdemu z nas, gdy byliśmy dziećmi, kazano w tym celu pić mleko. Chcesz mieć mocne kości – potrzebujesz wapnia. To wydawało się słuszne, jednakże medycy byli w błędzie. Nie usprawiedliwia ich, że pod wpływem producentów. Wiele badań dowiodło, że wapń – choć ważny – nie gwarantuje mocnych kości, a suplementacja wapnia zgodnie z zaleceniami medyków nie wzmacnia kości, a zwiększa ryzyko zawału serca aż o 30%.

Wymownym przykładem jest przypadek pani Krystyny z pewnej wsi, położonej wśród lasów. Była tam studnia wykuta w skale. Drążyły ją dwa pokolenia. Wodę miała czystą, smaczną, zdrową. Będąc nastolatkiem wyprawiałem się rowerem do tej śródleśnej wioski z fenomenalną studnią. Podziwiałem tam ludzi, czerstwych i życzliwych oraz ich ogródki kwiatowe za niskimi płotkami. Teraz, pół wieku później, studnia jest nakryta płytą betonową, a wodę z randapem, glifosatem, bakteriami e-koli, azotanami i innymi trującymi paskudztwami dostarcza wodociąg. Mieszkająca tam pani Krystyna okazała się matką kolegi ze szkoły. Dopóki jadała prawdziwe masło i przeróżne dary natury była sprawna i zdrowa. Odkąd syn zaopatruje matkę w pszeniczne pieczywo, margarynę, herbatę, którą ona pija do każdego posiłku Jej kości rzedną, kruszeją i nie wytrzymując ciężaru filigranowej, zasuszonej kobiety, pękają z trzaskiem, a pani Krystyna traci równowagę, upada, trafia do szpitala, a medycy kłamią, że kości łamią się wskutek upadków. Pani Krystyna po zrośnięciu złamanej kości i długiej pseudorehabilitacji, bo cóż to za rehabilitacja bez zamiany śmieciowej paszy na regenerującą żywność, wróciła do domu. Już na drugi dzień ponownie usłyszała trzask i upadła, a medycy ponownie to samo. Czyżby nie rozumieli, że szyjki kości udowych pękały z powodu ich kruchości, a upadki następowały po złamaniach? A może celowo kłamią po to, by dalej niszczyła kościec pszenicą, margaryną i herbatą i wracała do nich?

Dlaczego kości pani Krystyny skruszały? Jej pokarmy od dawna nie zawierały witamin, a nadużywana herbata dodatkowo wypalała ich skromne resztki, szczególnie te z grupy B. Ten temat poruszałem w różnych miejscach, więc uważnym sympatykom i obserwatorom moich wypowiedzi zapewne jest znany. A kto ma niedosyt wiele znajdzie na stronie www: ambasadorzdrowia.pl

https://ambasadorzdrowia.pl/blog/

Kości stanowią nie tylko konstrukcję nośną; spełniają wiele funkcji, od najbardziej znanej podporowej, związanej z poruszaniem się, utrzymywaniem kształtu ciała, ochroną narządów, poprzez mniej znaną – krwiotwórczą, aż do najmniej znanej – metabolicznej.

Funkcja podporowa. Szkielet kostny utrzymuje całe ciało, określa kształt ciała, a wraz z układem mięśni i ścięgien realizuje funkcje ruchowe. Niektóre kości chronią narządy, kości czaszki osłaniają mózg, kości kręgosłupa osłaniają rdzeń kręgowy, żebra połączone z kręgami piersiowymi osłaniają płuca, serce wraz z oplatającymi je naczyniami wieńcowymi…

Funkcja krwiotwórcza. Wewnątrz kości mamy szpik. Jest go ok. 4 kg. Pełni funkcje krwiotwórcze – wytwarza wszystkie rodzaje krwinek.

Funkcja metaboliczna. Jest to tzw. metabolizm banku jonów, głównie wapnia i fosforanów. Od stężenia jonów wapnia w krwi zależy wiele procesów w naszym organizmie, np. przewodnictwo nerwowe, kurczliwość mięśni, przepuszczalność błon komórkowych, wydzielanie hormonów, krzepnięcie krwi… Dla prawidłowego funkcjonowania organizmu niezbędne jest prawidłowe stężenie jonów wapnia w krwi.

Nasz organizm posiada wspaniałe mechanizmy samoregulujące. Zapobiegają one m.in. powstawaniu znacznego niedoboru wapnia (hipokalcemii). Wapń w naszym organizmie jest pierwiastkiem nie tylko budulcowym, ale także REGULACYJNYM.

W organizmie człowieka dorosłego znajduje się średnio ok. 1,2 kg wapnia. Prawie 99 % w szkielecie, zębach, paznokciach, a 1% w tkankach i płynach ustrojowych, głównie w osoczu krwi. Ok. 48 % wapnia w krwi ma postać zjonizowaną (46 % w powiązaniu z białkami, reszta w kompleksach z cytrynianami, fosforanami i białczanami). Wchodzące w skład kośćca i zębów sole wapnia zapewniają im twardość i sztywność. Elastyczność i wytrzymałość kościom zapewnia inny pierwiastek – krzem, ale to omawiam oddzielnie.

W okresie wzrastania stopniowo uwapniają się kości i około 20. roku życia około 90 % masy kostnej jest już uformowane. Około 35. roku życia kościec osiąga maksymalną masę i maksymalne wysycenie wap­niem. Odtąd masy kostnej zaczyna ubywać. Początkowo ok. 1 % rocznie, a kilkanaście lat po menopauzie nawet 10 % rocznie. Mimo iż użyłem obiegowego terminu „po menopauzie” to bardziej niż od menopauzy zależy to od wielu czynników powszechnie lekceważonych i pomijanych.

Ponieważ wapń jest niezbędny dla utrzymywania prawidłowego ciśnienia krwi, przewodnictwa nerwowego i innych procesów fizjologicznych w przypadku jego niedoboru w krwi pobierany jest z kości.

W ciągu życia kości ulegają ciągłej przebudowie, wapń jest pobierany i uzupełniany. Po 35. roku życia proces ten nie jest w pełni zrównoważony.

Jony wapnia biorą udział w tworzeniu i utrzymywaniu pobudliwości tkanek, przewodzeniu bodźców (w tkance nerwowej) wspomagając uwalnianie neuroprzekaźników (substancji przenoszących informacje pomiędzy komórkami nerwowymi). Uczestniczą w podtrzymywaniu tonusu spoczynkowego mięśni, także mięśnia sercowego, oraz w kurczliwości włókien mięśniowych. Przy niskim stężeniu wapnia w płynach tkankowych powstaje nadwrażliwość komórek nerwowych i skurcze mięśni. Zdarza się to przy dużym wydaleniu wapnia z organizmu, np. wyczerpujących wysiłkach fizycznych.

Wiele (większość) hormonów i enzymów może oddziaływać na narządy tylko w obecności jonów wapnia. Jedna z najważniejszych reakcji odpornościowych organizmu, antygen-przeciwciało zależy od obecności jonów wapnia. Wapń jest aktywatorem procesów krzepnięcia krwi. Bierze udział w tworzeniu hemoglobiny i utrzymywaniu równowagi kwasowo-zasadowej. Uczestniczy w zachowaniu prawidłowego ciśnienia krwi (zapobiega powstawaniu nadciśnienia tętniczego).

Choroby serca i cukrzyca także mają związek z zaburzeniami w metabolizmie wapnia. Prawidłowy poziom wapnia w krwi z jednoczesnym zachowywaniem proporcji równowagi pomiędzy ilością wapnia i magnezu utrzymuje niski poziom cholesterolu w krwi i przeciwdziała miażdżycy. Proszę zauważyć głupotę zbijania cholesterolu i spekulacje zdemoralizowanych medyków zabijających sterydami.

Wapń bierze udział w utrzymywaniu w dobrym stanie błon komórkowych, tkanki łącznej, uczestniczy w przenikaniu składników odżywczych do komórek. Prawidłowa ilość wapnia przeciwdziała przenikaniu do organizmu toksycznych metali: ołowiu, kadmu, rtęci, berylu, arsenu…

Niedobór wapnia w organizmie ogranicza lub uniemożliwia przebieg wielu procesów życiowych – nie tylko wyżej wspomnianych. W przypadku niedoboru wapnia w kościach i zębach osadzają się tam ołów i inne toksyczne metale. Dochodzi też do uszkodzenia komórek układu nerwowego… Konsekwencją niedoboru wapnia jest też agresja, drażliwość, zahamowanie rozwoju intelektualnego – często spotykane u dzieci w fazie ich intensywnego wzrostu.

Natomiast nadmiar wapnia zaburza metabolizm witaminy K, utrudnia przyswajanie magnezu, żelaza, cynku…, powoduje jego odkładanie się w naczyniach krwionośnych, nerkach i innych narządach… Przy nadmiarze wapnia nerki ciężej pracują nad jego filtrowaniem. Pojawia się nadmierne pragnienie, częste oddawanie moczu, rozstrój żołądka, nudności, wymioty, zaparcia. Nadmiar wapnia zakłóca pracę mózgu, powoduje dezorientację, letarg, zmęczenie… Może poznając te fakty zaczniesz wreszcie rozumieć powody ogłupiania wapniową psychozą, by leczyć, leczyć, leczyć do końca życia i nawet po śmierci. Nie rozumiesz, że pacjent wyleczony to klient stracony?

Uściślić należy, że wymienione zaburzenia powoduje nie tylko nadmiar wapnia, także stany zapalne, uszkadzania tkanek przez wolne rodniki, nadmiar węglowodanów w diecie (obsesja unikania tłuszczy), niski poziom magnezu i wiele innych czynników.

Człowiek zdrowy bez niedoborów wapnia przyswaja tylko 20-30 % wapnia z pożywienia. Dzieci, kobiety w ciąży i okresie laktacji, a także niektórzy chorzy przyswajają więcej wapnia. Po menopauzie przyswajalność wapnia zmniejsza się do zaledwie kilku procent. Jednakże zwiększanie ilości spożywanego wapnia ponad potrzeby organizmu nie zwiększa jego przyswajania, ponieważ istnieje bariera jelitowa regulująca ilość przyswajanego wapnia.

Wchłanianie wapnia w przewodzie pokarmowym wspomaga witamina D, mleczany, cytryniany, a utrudniają związki glinu, fosforany (dodawane do przemysłowych produktów spożywczych, napojów gazowanych i leków), nadmiar magnezu, potasu, stront.

Wapń znajdujący się w warzywach jest słabo przyswajany, gdyż warzywa zawierają błonnik i kwas szczawiowy. Słabym źródłem wapnia są też produkty zbożowe, zawierające dużo fosforu w postaci kwasu fitynowego, który tworzy z wapniem nieprzyswajalne związki.

Próby ustanawiania norm ilościowych optymalnego spożywania wapnia są nieporozumieniem, bowiem należy uwzględniać stopień przyswajania w każdym indywidualnym przypadku. Typ przemiany materii kształtowany jest przez dietę, funkcje endokrynne, trawienie, czynniki wywołujące stres (stresory) i sposób reagowania na nie. Ci, w których organizmie dominuje szybki metabolizm powinny unikać produktów przyspieszających tempo przemian metabolicznych, a do takich należą: pszenica i jej przetwory, indyk, kurczak, wołowina, cukier, miód, dżemy… Natomiast ci, w których organizmie dominuje wolny metabolizm (w naszej strefie geograficznej jest ich większość) powinny unikać artykułów zawierających wapń jako zwalniających tempo przemian metabolicznych. Niestety wiedza ta jest trudno dostępna, gdyż lobby mleczne i farmaceutyczne promują psychozę spożywania ogromnych ilości wapnia w jego najgorszej formie – jogurtów i innych przemysłowych przetworów mlecznych. Te nienaturalne, wielkoprzemysłowe, nasycone konserwantami paskudztwa nie tylko nie służą zdrowiu, ale wręcz go odbierają poprzez zaśmiecanie produktami, których nie trawimy i obciążanie organizmu na ich przetwarzanie i wydalanie lub odkładanie.

Komitet Żywienia Człowieka PAN proponując normy dzienne przyjął 15 %. wielkość strat wapnia w technologicznych procesach przetwórstwa żywności. Wg tych bzdurnych założeń zaleca: 0,6-0,8 g dla niemow­ląt, 0,9 g dla dorosłych, 1,4 g dla kobiet w ciąży, 1,7 g w okresie laktacji. Także 1,7 g w leczeniu osteoporozy, choć faktem jest, że nikogo jeszcze nie wyleczono z osteoporozy zwiększonym spożyciem przetworów mlecz­nych i preparatów wapniowych. Natomiast powszechne jest pogłębianie patologii spożywaniem przetworów mlecznych i preparatów wapniowych. Paradoksem jest fakt, że większość cierpiących na osteoporozę nadużywa przemysłowych przetworów mlecznych. Niezależnie od zawartości wapnia nie są one przyswajane przez or­ganizm dorosłego człowieka. Są szkodliwe. Służą tylko reklamodawcom i handlowcom.

Dziobowate narośla na kręgach kręgosłupa (osteofity) i przegubach palców, zarastanie przestrzeni międzystawowych, twardnienie i kruchość naczyń krwio­nośnych i wiele innych zwyrodnień powoduje nie niedobór lecz NADMIAR wapnia!

Poza tym rozważanie powyższych kwestii przez pryzmat wapnia także jest nieporozumieniem. Aby nasz organizm odniósł pożytek z wapnia musi towarzyszyć mu magnez, krzem i inne pierwiastki. Z kolei aby wapń wbudował się w kości niezbędny jest bor, którego wpływ na metabolizm, wapnia, fosforu i fluoru nie jest dokładnie poznany. Boru i wielu innych pierwiastków nie ma w naszej żywności z powodu kilkudziesię­cioletniego wyjaławiania gleby gospodarką rabunkową, przez nawożenie tylko azotem, fosforem i potasem. Nasz organizm potrzebuje kilkudziesięciu pierwiastków, a rośliny ich nie dostarczają, bo w glebie nie ma ich od dawna.

Dobrymi źródłami wapnia i magnezu oraz innych cennych biopierwiastków są migdały, orzechy, figi, żółtka jaj, buraki (szczególnie zakwas z buraków[6]), kapusta, kalarepa, szpinak, jarmuż, brokuły, natka pietruszki, czosnek, soja, seler, fasola, ryby (zwłaszcza zjadane z ośćmi).

Spośród przetworów mlecznych dopuścić można jedynie zsiadłe mleko, serwatkę, maślankę. Odtłuszczone mleko, jogurt itp. przemysłowe przetwory zatruwają (mimo iż mogą zawierać wzmagającą wchłanianie wapnia laktozę). Mleko i produkty mleczne zawierają kazeinę[7], a kazeina to KLEJ. Kazeinowy klej zamula i skleja kosmki jelitowe. Człowiek nie posiada enzymów rozkładających kazeinę.

Żadne zwierzę na świecie nie spożywa w dorosłym życiu mleka i jego przetworów, a tym bardziej mleka niższego gatunku jak czynią to omamione reklamami osobniki ludzkie, zarozumiale nazywające siebie „koroną stworzenia”. Skład mleka (ilościowy i jakościowy) przystosowany jest do potrzeb rozwojowych danego gatunku[8].

Wchłanialność wapnia w jelitach wynosi 0,1-0,5 g na dobę. Natomiast wydalanie wapnia z organizmu na dobę wynosi: 0,1-0,5 g przez przewód pokarmowy, 0,1-0,3 g z moczem, 0,02-0,03 g przez płuca i skórę.

Funkcje rezerwuaru i stabilizacji poziomu wapnia w krwi pełnią kości. Na dobę może odłożyć się w nich 0,6-1,5 g i tyle też może być uwolnione. Odbywa się to przy współudziale takich regulatorów gospodarki wapniowej, jak witamina D, parathormon[9], kalcytonina[10].

Niedobór lub zakłócenia wchłaniania wapnia powodują jego większe uwalnianie z kości. Na stężenie wapnia w krwi wpływają też fosforany, magnez, fluor, estrogeny, oraz przeróżne czynniki.

Niektórzy mówią, że szczytowa masa kości jest genetycznie zaprogramowana i wielu wykorzystuje takie poglądy by usprawiedliwiać chorobę. W żadnym razie nie wolno usprawiedliwiać choroby, bowiem niezależnie od uwarunkowań genetycznych nasza dbałość może znacznie zwiększyć masę kości, a niedbałość może ją obniżyć nawet o więcej niż 50 %. Poza tym znacznie ważniejszy od masy kości jest ich skład che­miczny, a to zależy od odżywiania.

Proces uwapnienia kości zależy od stężenia jonów wapnia w płynie pozakomórkowym tkanki kostnej i optymalnych ilości magnezu, fluoru, cynku i fosforu, które współdziałają w tworzeniu tkanki kostnej. Dlatego do budowy prawidłowej struktury kości konieczne jest odżywianie biologicznie czynnym pokarmem natural­nym, bogatym w sole mineralne. Jednak istotniejsze od dostatecznej ilości wapnia, magnezu, fluoru, fosforu, witaminy D, są PROPORCJE poszczególnych soli mineralnych.

Proces tworzenia tkanki kostnej przebiega prawidłowo gdy stosunek wapnia do fosforu wynosi 1:1, a wapnia do magnezu 1:0,6. Gdy wapnia jest mniej powstaje nadczynność gruczołów tarczycy, zwiększa się wydzielanie kalcytoniny, jednego z hormonów stymulującego procesy kościogubne. Gdy pokarm dzieci jest ubogi w tłuszcze pojawia się niedobór witaminy D, co prowadzi do krzywicy.

Kości zbudowane są z dwóch tkanek, z których ta o strukturze zbitej i twardej otula tę o strukturze gąbczastej. Najtwardsze i najmocniejsze są kości długie, które mają więcej tkanek o strukturze zbitej. Aby zachować prawidłowość struktury kostnej należy zapewnić organizmowi dostateczną ilość budulca (minerałów). Dzienne zapotrzebowanie na wapń wynosi od 0,5 g w niemowlęctwie do 1,5 g w czasie ciąży i starzenia się. Niestety dzienna podaż wapnia we współczesnych dietach wynosi zaledwie 0,3‑0,4 g, a więc diety te są niedoborowe.

Niedobór wapnia ujawnia się z biegiem czasu, ale w dotkliwej formie. Skutkiem może być rzeszotnienie kości, zmniejszanie się ich masy, degeneracja struktury kostnej, a to zwiększa ryzyko złamań.

Warto podkreślić, że mimo spożywania zalecanych dawek wapnia jego przyswajalność bywa niepełna i zakłócana, szczególnie gdy dieta zawiera dużo fosforanów, znajdujących się w serach żółtych i topionych, coca coli, napojach przemysłowych, środkach spulchniających ciasto, oraz wskutek picia kawy, herbaty, alkoholu, zażywania leków, szczególnie zawierających glin (np. na nadkwasotę).

Czynniki wpływające na powstawanie i rozwój osteoporozy i wielu innych chorób:

  • mało aktywny (nieruchliwy) tryb życia w pracy i czasie wolnym,
  • dieta uboga w wapń, magnez, fosfor, witaminę D, białko,
  • dieta bogata w wapń, ale z dysproporcją magnezu, fosforu, witaminy D, białka…,
  • pszenica, cukier, medykamenty, nikotyna, kofeina (kawa, herbata), alkohol i inne nałogi,
  • schorzenia tarczycy, przytarczyc, nadnerczy, nerek, cukrzyca, zaburzenia trawienia…,
  • wszystkie medyczne środki przeciwbólowe, antybiotyki, sterydowe…

Zaawansowanie wiekowe, menopauza i andropauza nie wpływają na powstawanie i rozwój osteoporozy, ani żadnych innych chorób. Znam wiele przykładów zdrowych i sprawnych w podeszłym wieku.

Harmonijny rozwój kośćca oraz chronienie go przed zniekształceniami i uszkodzeniami wymaga codziennego odżywiania i ruchu. Odpowiedniego i odpowiedzialnego. Nie zapewniają tego powszechne, acz bzdurne ćwiczenia korekcyjne. Zachęcam do higienicznego trybu życia w pełnym zakresie – z higieną psychiczną, odpowiednio długim snem i wypoczynkiem w komfortowych warunkach.

Po więcej na tematy prozdrowotne zapraszam na www.ambasadorzdrowia.pl

Dla zachowania zdrowia nie jest konieczne uzupełnianie odżywiania dodatkami żywieniowymi, jed­nakże komu trudno zapewnić organizmowi czego potrzebuje i che wspomóc się suplementami to niewiele jest godnych polecenia. Kilkanaście lat temu, gdy napisałem ten artykuł wymieniłem kilka pomocnych w terapii i profilaktyce osteoporozy, osteopeni, złamań i innych chorób kości i stawów, jak zapalenia i zwyrodnienia sta­wów i kręgosłupa, problemy okresu intensywnego wzrostu, skurcze mięśni. Część z nich już nie jest dostępna. Nie ma znaczenia czy dystrybutor zaprzestał sprowadzać je z powodu zbyt małego popytu czy zastąpiono je in­nymi, ponieważ poszukiwane a zawarte w nich składniki ciągle dostępne są w żywności. Nie koryguję listy stworzonej wiele lat temu dlatego, że jeśli już sięgamy po wspomagacze to należy dobierać je indywidualne, a tego nie zrobią nimi handlujący.

Jak łatwo zauważyć nie tylko wapń jest ważny. Organizm to skomplikowana fabryka, a raczej zespół fabryk. Zdrowie to harmonia, równowaga, stąd dla zdrowia niezbędna jest harmonijna praca wszystkich elementów tego skomplikowanego zespołu fabryk. Sprowadzanie go do roli maszyny, w której wymienia się zużyte części, tłumi bóle trującymi i rakotwórczymi środkami przeciwbólowymi, zagłusza objawy, by obecnych pacjentów przetwarzać na przyszłych klientów, jak to czynią medycy i farmaceuci to ślepa uliczka. Jedyną drogą wyjścia z tego ślepego zaułka jest zaprzestanie destrukcji. Wówczas organizm sam stopniowo wraca do zdrowia dzięki mechanizmom, w które wyposażył nas Stwórca.

Mimo użycia wielu uproszczeń problem jest zbyt złożony, by przedstawić go w tak krótkim opracowa­niu. Jako rozwinięcie i uzupełnienie polecam bogate doświadczenie farmera, weterynarza i lekarza nominowa­nego do nagrody Nobla Dr Joela Wollesa zatytułowanego Nieżywi lekarze nie kłamią. Zawarte tam informacje mogą uratować zdrowie, a nawet życie – Twoje, Twojej rodziny, Twoich znajomych.

Osteoporoza nie jest chorobą wieku podeszłego ani nie wynika z braku estrogenu bądź wapnia. Zapada­my na nią za sprawą destrukcyjnych nawyków żywieniowych, niekorzystnych czynników wynikających ze sty­lu życia, działania na organizm farmaceutyków, pestycydów, herbicydów, fungicydów, desykantów…

Zdrowia i wszelkiej pomyślności życzy
Władysław Edward Kostkowski

www.ambasadorzdrowia.pl

[1] Osteopenia – fizjologiczna utrata masy kostnej wraz z wiekiem. Dotyczy wszystkich ludzi od momentu osiągnięcia szczytowej masy kost­nej do końca życia.

[2] Osteomalacja – zmniejszanie się mineralizacji kości i ich rozmiękanie. Powstaje wskutek niedoboru witaminy D, przewlekłych chorób żołądka, wątroby, jelit… Zmiękczałe kości ulegają zniekształceniu pod wpływem ciężaru ciała. Trzony kręgów ulegają spłaszczeniom, a kości długie skrzywieniom, często też następują złamania.

[3] Osteoliza – resorbcja (rozpuszczanie i wchłanianie) kości. Niszczenie kości najczęściej powodują procesy zapalne i nowotworowe.

[4] Osteodystrofia – choroba kośćca charakteryzująca się zwyrodnieniem włóknisto-torbielowatym i odwapnieniem.

[5] Odwapnienie – patologiczne zmniejszenie w tkance kostnej zawartości soli wapniowo-fosforanowych np. w osteomalacji, osteoporozie, osteodystrofii, dysplazji włóknistej kości…

[6] Promowany przeze mnie od ćwierć wielu zakwas z buraków zalecał też były minister zdrowia, prof. Zbigniew Religa.

[7] Kazeina (łac. Casus = ser) – białko złożone, zawierające kwas fosforowy (fosfoproteina). Występuje w mleku w postaci soli wapniowej. Utrzymuje tłuszcz w postaci zemulgowanej. Otrzymywana z mleka przez wytrącanie kwasami lub za pomocą podpuszczki (enzymu wystę­pującego w żołądku). Główny składnik twarogów i serów białych. Stosowana do produkcji klejów i tworzyw sztucznych (galalit, sztuczny róg, kazeinit). Tworzywa kazeinowe służą do wyrobu guzików i sprzączek.

[8] Mleka krowiego nie wolno podawać niemowlętom i dzieciom, gdyż upośledza trawienie, skleja kosmki jelitowe, wywołuje reakcje alergiczne, cukrzycę, anemię… Przyczyną jest zawartość w mleku krowim innych białek serwatkowych i kazeinowych niż w mleku ludzkim. Powstałe w dzieciństwie reakcje alergiczne na te białka utrwalają się na wiele lat (także alergią na inne czynniki). Mleko krowie posiada zbyt dużo soli mineralnych, przeciążających układ wydalniczy dzieci. Także dorośli nie tolerują mleka, gdyż nie trawią zawartego w nim cukru mlecznego – laktozy. Nie mamy odpowiednich enzymów, które organizm wytwarza w okresie dzieciństwa, a później zatraca. Nie strawiona laktoza ulega w przewodzie pokarmowym fermentacji, powoduje biegunki i inne zaburzenia trawienne. Wszystkim, którzy cenią zdrowie polecam książkę „Mleko cichy morderca”.

[9] Parathormon – hormon polipeptydowy wytwarzany w gruczołach przytarczycznych, o działaniu pobudzającym resorpcję wapnia i fosforanów z kości, co prowadzi do procesu odwrotnego do mineralizacji kości. Parathormmon hamuje wchłanianie zwrotne fosforanów w cewkach nerkowych i tym samym zwiększa ich wydalanie z moczem, a przy tym zwiększa wchłanianie wapnia z przewodu pokarmowego. Od parathormonu zależy m.in. utrzymywanie się prawidłowego stężenia wapnia w osoczu krwi. Antagonistycznie do parathormonu działa kalcytonina.

[10] Kalcytonina – hormon wydzielany przez komórki pęcherzykowe tarczycy, powodujący obniżanie poziomu wapnia i fosforanów w osoczu krwi przez ich odkładanie się w kościach.

Jak zabija guma do żucia [169]

Bywam w Osadzie Neolitycznej w Kopcu koło Ujazdu. To urocze miejsce pełne  artefaktów historii i naturalnej edukacji zarówno dla dzieci jak i dorosłych. W ubiegłe wakacje byłem tam z wnuczkami. Gdy wkrótce znów odwiedzą dziadków ponownie odwiedzimy Osadę Neolityczną w Kopcu, by utrwalać prawdziwą historię, zobaczyć co przybyło i ponownie przeżywać jak dawniej toczyło się życie, jak funkcjonowali nasi przodkowie i jak radzili sobie w zdrowiu i chorobie, bowiem  wiele ziół znali i stosowali w odżywianiu i obrzędach.

W tym szczególnym muzeum, jak nigdzie indziej można wszystkiego dotykać i wszystko fotografować.

W Osadzie Neolitycznej goszczą zaprzyjaźniona grupy rekonstruktorów z innych osad i Słowian prezentujących życie w okresie późniejszym, słowiańskim. Takie żywe lekcje historii, kultury, życia zapamiętamy na zawsze. Naprawdę warto odwiedzać takie miejsca, tworzone przez pasjonatów i zestawiać je z zapamiętaną ze szkól edukacyjną papką.

Na jednym z takich spotkań mimochodem padło pytanie o straty wyrządzone przez zwiedzających. Najboleśniejszą było kilku dniowe umieranie w męczarniach kozy nakarmionej przez zwiedzających gumą do żucia. Jeśli więc rodzicu, babko, dziadku kupujesz dzieciom i wnukom gumy do żucia to wiedz, że im też skleja jelita i też je zabija, tyle że wolniej, za to na twoich oczach.

W posklejanych jelitach wchłanianie, trawienie, przyswajanie jest upośledzone, a to sprzyja przeróżnym chorobom. Medyki, a za nimi ogłupione cierpiętniki nazywają je cywilizacyjnymi. Chcesz patrzeć na gumorodne cierpienie swych pociech codziennie, aż do śmierci i tłumaczyć sobie, że tak być musi bo to cywilizacyjne? A może zaczniesz zamieniać cywilizacyjną głupotę w życiową mądrość?

Zapraszam do przeniesienia się w dawne czasy, odwiedzając to magiczne miejsce i witrynę osady: http://osada-kopiec.pl

Oprócz rekonstrukcji osady i możliwości obserwowania życia tamtej epoki czekają nas następujące atrakcje: Osada tętniąca życiem; Wykopy archeologiczne;  Rybołówstwo neolityczne; Wytwarzanie sieci rybackich; Strzelanie z łuku; Praca przy kamiennym żarnie; Kuchnia neolityczna; Przędzenie; Neolityczny zwierzyniec; Lepienie z gliny (Garncarstwo); Pradziejowe wierzenia; Wymienione atrakcje odbywają się w trybie rotacyjnym. W osadzie organizowane są również warsztaty: Żywe lekcje historii; Garncarstwo; Wytwarzanie ozdób neolitycznych; Pradziejowe łowiectwo; Warsztaty kulinarne; i wiele innych atrakcji.

Mało znana ale wielka historia naszych ziem zerka do obecnych czasów przez otwartą bramę osady neolitycznej w Kopcu.

Pokazując ten artykuł w Osadzie dostaniesz zniżkę na bilety wstępu dla całej rodziny. 

Dekalog zdrowia sprzed lat ułożony według stopnia ważności [168]

Dekalog zdrowia sprzed lat

Ten dekalog tworzyliśmy wiele, wiele lat temu. Dzisiejszy wymagałby uzupełnień o zagrożenia, które przed laty nie były tak nagminne jak obecnie. Nie czynimy tego z powodu tak pilnych zajęć terminowych, jak np. ziołobranie. Jednakże na prośbę czytelników dawną ulotkę publikujemy z nadzieją, że czytelnicy znający nasz punkt widzenia z innych wpisów i wystąpień w rożnych miejscach sami dla siebie utworzą własne listy tego, co ważne, a czego unikać i posegregują je według siły działania. Nawet jeśli lista wymagać będzie  okresowych modyfikacji to warto ją mieć, przeglądać, uzupełniać…

Genetycznie modyfikowane i randapowane pszenice

Kiedy tworzyliśmy poniższe zestawienie GMO, glifosat i randapowanie nie były tak nagminne. Roundup stosowano jako herbicyd, ale nie wykorzystywano go do zasuszania ziarna i słomy. Gdybyśmy teraz tworzyli listy czynników służących zdrowiu i wyniszczających to genetycznie modyfikowana i randapowana pszenica zajęłaby miejsce wraz z aspartamem [E 951], neotamem [E 962], glutaminianem [E 621], benzoesanem [E 211], karagenem [E 407]

Rujnujące zdrowie pszenice zestawiliśmy z prozdrowotnymi zbożami w książce Brzuch ma rozum, a fragmenty tej książki zamieściliśmy na tej stronie. https://ambasadorzdrowia.pl/?s=brzuch

W Dekalogu zdrowia sprzed lat

W Dekalogu zdrowia sprzed lat, ułożonym według stopnia ważności, na pierwszym miejscu, a więc przed oddychaniem (bez którego nie da się przeżyć 4 minut) umieściliśmy kulturę psychiczną. Żywność zaś na miejscu ostatnim. Za ważniejsze od żywności uznaliśmy: emocje, sen, wypoczynek, kulturę odżywiania, środowisko… To, co jadamy jest ważne ale to, jak jadamy znacznie ważniejsze. Czasem (np. w więzieniu) nie mamy wpływu na to, co jadamy, ale na to, jak jadamy mamy wpływ zawsze i wszędzie. Tak więc Kulturę odżywiania umieściliśmy wyżej niż żywność.

Chcieliście nasz dawny dekalog, to go tu publikujemy, mimo iż wymaga on uzupełnień o nowe zagrożenia.

I – Kultura psychiczna

Pogoda ducha, optymizm, myślenie pozytywne, twórcze, konstruktywne, prozdrowotne, aktywność intelektualna, towarzystwo życzliwe i budujące, unikanie chorujących i leczących, szczepionek, medykamentów, dietetycznej i medycznej obłudy, reklam, zakłamanych autorytetów (z kim przestajesz takim się stajesz)…

II – Oddychanie

Spokojne, rytmiczne, głębokie, wdech – zatrzymanie – wydech – zatrzymanie – wdech…, ważne są wszystkie fazy, a wydech powinien być dłuższy od wdechu.

III – Picie wody

Wypijanie ciepłej wody rano i wielokrotnie w ciągu dnia. Soki i herbaty ziołowe są pokarmami, a kawa, herbata czarna i zielona, alkohole są używkami, więc błędem jest traktowanie ich jak napoje. Pijąc cokolwiek innego niż woda powinniśmy tym więcej wody wypijać, gdyż soki, herbaty, używki i wszystko inne niż woda zaburza gospodarkę wodną, powodując odwadnianie organizmu!

IV – Emocje

Brak radości, rozpamiętywanie przykrości, złość, nienawiść, żal, lęk, tłumienie emocji, reagowanie stresem – nie chodzi o stres, lecz o emocjonalnie negatywne reagowanie na zdarzenia i sytuacje.

V – Kultura fizyczna

Aktywność fizyczna (ruch), dbałość o kondycję, kąpiele wodne i słoneczne, budowanie sprawności i odporności, higiena i hartowanie (żaden lek nie zastąpi ruchu, a ruch zastąpi każdy lek).

VI – Sen i wypoczynek

Sen pomiędzy zachodem a wschodem słońca, w wywietrzonym pomieszczeniu bez telewizora i innych źródeł smogu elektromagnetycznego, chemikaliów, farb drukarskich (książek, gazet), w wygodnej rozluźnionej pozycji, najlepiej na wznak; aktywne formy wypoczynku i właściwe proporcje między czasem aktywności a czasem wypoczynku.

VII – Kultura odżywiania

Staranne przeżuwanie każdego kęsa pokarmu, w spokoju, dobrym nastroju, estetycznym otoczeniu lub otoczeniu przyrody, miłym towarzystwie lub samotności, bez zgiełku, radia, telewizora… NIE jadamy w pociągach, przejściach podziemnych, na dworcach, ulicach, itp. Nie popijamy w trakcie jedzenia, lecz przed i między posiłkami.

VIII – Środowisko

Ubiór z tkanin naturalnych, przewiewny, niekrępujący, zapewniający swobodę ruchu. Oświetlenie naturalne i zbliżone do naturalnego (tradycyjne żarówki żarowe i lustra). Powszechnie stosowane świetlówki (fluorescencyjne – często w kształcie żarówki) działają na nasz organizm wyniszczająco, ich stosowanie jest głupotą. Szkodliwość nasycanych chemią włosów jest wyższa niż wiele innych czynników. Kwiaty i zieleń w otoczeniu niwelują wiele szkodliwości, których zwykle nie dostrzegamy.

IX – Używki

Nie traktowanie używek (kawa, herbata) jak pokarmu, pozwolić organizmowi wrócić do rytmu, z którego został wytrącony używką!

X – Żywność

Nie przemysłowa! Naturalna, świeża, surowa, a także długo gotowana, jak najmniej przetworzona, potrawy proste, właściwe proporcje węglowodanów, białek, tłuszczy, zasada niełączenia; dużo warzyw i owoców, nie unikać tłuszczy, lecz złe zastępować dobrymi. Jak widać na stan zdrowia bardziej niż żywność wpływa wiele czynników. Są liczne przykłady zarówno zdrowych i odpornych choć odżywiali się skromnie, a nawet głodowali, a także ciągle chorujących choć przesadnie dbali o odżywianie.

Nad kolejnością niektórych wymienionych tu pozycji można się zastanawiać, jednakże bezspornym jest, że bardziej niż żywność na stan zdrowia wpływają: optymizm, oddech, woda, emocje… Wszystkie te czynniki zależą tylko od nas, choć często trudno zapanować nad emocjami, a znaczenia prawidłowego oddechu i picia wody nikt nam nie uświadamia i nie uczy. Natomiast o odżywianiu co nieco wiemy. Niemniej jednak wielu nie wie, że więcej szkody wyrządza długotrwałe działanie farb na włosach niż zastosowanie w potrawie przenawożonego warzywa. Co więc jeść, aby dożyć przysłowiowych stu lat? Przecież są regiony, gdzie ludzie dożywają setki w sprawności ciała i umysłu. Spójrzmy więc na sekrety długowieczoności najzdrowszych zakątków świata!

Najzdrowsze zakątki świata

Okinawa – japońska wyspa:

ryby, ser tofu, zielona herbata, wino ryżowe, warzywa w każdym posiłku, a produkty zbożowe tylko pełnoziarniste – nieoczyszczane.

Campodimele – wieś w południowych Włoszech:

tradycyjna dieta śródziemnomorska bogata w owoce, czosnek, cebulę, fasolę, oliwę, ryby, rozmaite sery, domowe wina.

Symi – grecka wyspa:

w diecie mieszkańców tej pełnej uroku wyspy dominują tłuste ryby, oliwa, do każdego dania gęste sosy z pomidorów, kaparów, ziół, sery kozi i feta, jogurty, dużo czerwonego wina.

Bama – powiat w południowych Chinach:

tam przede wszystkim niczego nie smażą, a jedynie krótko duszą; w tamtejszej diecie dominują bataty (słodkie ziemniaki), dynia, papryka, pomidory, kukurydza, fasola, nasiona konopi, wielonienasycone kwasy tłuszczowe (szczególnie omega-3).

Hunza – dolina w północno-zachodnim Pakistanie:

tam jadają dużo pestek moreli, mięso spożywają tam najwyżej raz w tygodniu, zazwyczaj w towarzystwie kapusty i marchwi, a najpopularniejszym napojem jest świeże mleko.

Ten krótki przegląd diet długowiecznych z różnych zakątków świata wymownie potwierdza, że choć na dobre zdrowie, odporność i długowieczność wpływają różne czynniki, to zbawienne dla zdrowia są potrawy proste a bogate w cenne składniki odżywcze, warzywa, fermenty, tłuszcze (rybie i roślinne), bezstresowość i zapewniająca dużo ruchu praca fizyczna.

Z najlepszymi życzeniami wszelkiej pomyślności
Władysław Edward Kostkowski – Ambasador Zdrowia

Do pijawic, malkontentów, zadaniowców… [167]

Centra wspierających się nawzajem przyjaciół-rodaków

Ze strony którą teraz czytasz powinnaś/powinieneś wiedzieć, że pracujemy dla pozytywnych. By przetrwać niezbędne są centra wspierających się nawzajem przyjaciół-rodaków. Nikomu nie ograniczamy dostępu do tego miejsca i zawartych tu doświadczeń, jednakże coraz mocniej rodzi się konieczność chronienia tego miejsca, nas i naszych rodzin. Mają tu dostęp także ci, którzy nigdy nie wsparli naszej pracy nawet słowem, a domagają się marnowania naszego czasu na spełnianie ich infantylnych fanaberii. Nasz czas przeznaczony dla pozytywnych, rozsądnych pijawice zawłaszczają dla siebie, czyli niewiadomo kogo, bo zazwyczaj nawet się nie przedstawiają. Niezależnie czy dlatego, że mają niskie poczucie własnej wartości i nie mają nic do zaprezentowania, czy dlatego, że powierzono im zadanie niszczenia miejsc i osób służących dobru odpowiedź jest ta sama – paszoł won!

Co odróżnia pijawice od pijawek

Kogo nazywamy pijawicami i co odróżnia pijawice od pijawek powinnaś/powinieneś wiedzieć z tej strony. Mimo to przypominam, że pijawki za wyssaną krew „płacą” wstrzykiwaną śliną, zawierającą ok. 60 różnych białek, z najważniejszą przeciwkrzepliwą hirudyną. Pijawice zaś, nie dość że za wysysaną energię i poświęcany im czas nic nie dają, to jeszcze marnują przekazywane im dobra, a nawet je plugawią.

Pijawice i zadaniowców łączy…

Pijawice i zadaniowców łączy egoizm, krótkowzroczność, bezmyślność… Są zadaniowcy z rozkazu i są z własnej woli i charakteru ORMOwca, wielu dla uniknięcia kar za wykroczenia. Wielu nawet nie zauważyło, jak i kiedy zostali zadaniowcami.

Z kim przestajesz…

Wyniszczały nas relacje z zadręczającymi nas hipokrytami, malkontentami, głupkami, którzy ciągle żądali lub oczekiwali i nawet nie umieli sprecyzować czego. Zazwyczaj leczenia, choć powinni wiedzieć, że nigdy nie leczyliśmy i brzydziły nas wszelkie formy leczenia, medykamenty, paramedykamenty, a nawet medyczne słownictwo.

Powietrze i woda ważniejsze od pokarmu

Marek pyta: Gdzie mogę zapoznać się z przytoczonym przez Pana dekalogiem zdrowia? Nasza odpowiedź: Zamiast ślizgać się po cudzych wypowiedziach i absorbować nas do merkantylnych interesików proponujemy tworzyć własne listy tego, co służy zdrowiu i tego, co je wyniszcza i niekoniecznie ma to być ograniczone do „dekalogu”. Każdy rozumie/czuje, a przynajmniej powinien rozumieć/czuć, że bez picia wytrzyma znacznie krócej niż bez jedzenia, a bez oddychania jeszcze krócej, czyli powietrze i woda ważniejsze od pokarmu. A i wśród pokarmów także łatwo dostrzec destrukcyjny wpływ przemysłowych i zbawienny wpływ tych z ogródka, łąki, lasu.

Pszenica

Kiedy tworzyliśmy listę szkodliwości nie było na niej oddzielnego punktu dla pszenicy, gdyż GMO, glifosat i randapowanie nie były jeszcze tak nagminne. Roundup stosowano tylko jako herbicyd, nie wykorzystywano go do zasuszania (desykacji) czyli zabijania życia. Gdybyśmy teraz tworzyli listy czynników służących zdrowiu i wyniszczających to genetycznie modyfikowana i randapowana pszenica zajmowałaby miejsce wraz z aspartamem (E 951)[1], neotamem (E 961)[2], glutaminianem (E 621)[3], benzoesanem (E 211)[4],  karagenem (E 407)[5]

[1] rakotwórczy, sprawca chorób neurologicznych
[2] rozbudowany aspartam, silniej wyniszczający
[3] sprawca otyłości, bezsenności, zaburzeń nastroju, osłabień, zaburzeń rytmu serca
[4] podrażnienia śluzówki żołądka, reakcje alergiczne, astma, nowotwory
[5] zmniejsza wchłanianie składników mineralnych, rakotwórczy

Rujnujące zdrowie pszenice zestawiliśmy z prozdrowotnymi zbożami w książce Brzuch ma rozum, a fragmenty tej książki zamieściliśmy na tej stronie. https://ambasadorzdrowia.pl/?s=brzuch

Ważniejsza od żywności

W naszym Dekalogu zdrowia sprzed lat, ułożonym według stopnia ważności, na pierwszym miejscu, a więc przed oddychaniem, umieściliśmy kulturę psychiczną. Punkt ten zawiera: pogodę ducha, optymizm, myślenie pozytywne, twórcze, konstruktywne, prozdrowotne, aktywność intelektualną, towarzystwo życzliwe i budujące, unikanie chorujących i leczących, szczeepiooneek i zaaszczeepioonych, medykamentów, dietetycznej i medycznej obłudy, reklam, zakłamanych autorytetów – w myśl zasady: z czym przestajesz tym się stajesz

Żywność umieściliśmy na miejscu dziesiątym, a więc ostatnim. Wyżej umieściliśmy, a więc jako ważniejsze od żywności uznaliśmy: emocje, sen, wypoczynek, kulturę odżywiania, środowisko

To, co jadamy jest ważne ale to, jak jadamy znacznie ważniejsze. Czasem (np. w więzieniu) nie mamy wpływu na to, co jadamy, ale na to, jak jadamy mamy wpływ zawsze i wszędzie.

Kultura odżywiania

Punkt ten zawiera: staranne przeżuwanie każdego kęsa pokarmu, w spokoju, dobrym nastroju, estetycznym otoczeniu lub otoczeniu przyrody, miłym towarzystwie lub samotności, bez zgiełku, radia, telewizora, smartfona… NIE jadamy w pociągach, przejściach podziemnych, na dworcach, ulicach, itp. Nie popijamy w trakcie jedzenia, lecz przed i między posiłkami.

Nasz dawny dekalog, mimo iż wymaga uzupełnienia o nowe zagrożenia, opublikujemy w następnym wpisie.

Dla ambitnych i inteligentnych

Nasze publikacje kierowane są do ambitnych i inteligentnych. W żadnym razie nie interesuje nas wasze zdanie co o tym myślicie. W komentarzach miejsce przeznaczone jest na przedstawianie efektów tego, co zastosowaliście i jak poskutkowało. Także na podziękowania za naszą pracę i propozycje tematów, które chcecie tu znaleźć. Jak się moja praca nie podoba to fora ze dwora. Łatwo znajdziecie karmiących papką z tego, co wyczytali na cudzych stronach i w swoje powstawiali i aż do obrzydzenia domagają się waszych wpisów „co o tym myślicie”, bo one nabijają oglądalność i kieszenie. Nasza witryna rozwija się wyłącznie dzięki naszej pracy i jeśli nie masz pragnienia wspierania naszej pracy i tego miejsca to my na pewno nie będziemy o to żebrać. Natomiast zapraszamy do publikowania własnych doświadczeń z zastosowań wyczytanych tu treści, także przez siebie zmodyfikowanych. Dzielcie się doświadczeniem. Niech służy potrzebującym.

Do lekarki pediatry poznanej w archiwum [165]

Na wczorajszym spotkaniu zapisywała pani notatki z moich wypowiedzi. Zbyt mało czasu i niekomfortowe warunki mogły sprawić niefortunne wrażenie, że pierwszy punkt dotyczył żywności. Dlatego wyjaśniam, że choć żywność jest bardzo ważna, to są ważniejsze od żywności czynniki prozdrowotne. Przytaczam więc moje doświadczenie sprzed ponad ćwierć wieku, gdy tworzyłem dekalog zdrowia. Wypisałem w punktach czynniki wpływające na stan zdrowia, a następnie uporządkowałem je według siły destrukcji. Żywność była dopiero w czwartej ćwiartce, a więc zdecydowana większość punktów była ważniejszych od żywności. Ponieważ punktów było kilkadziesiąt, więc o wiele za dużo by nazywać je dekalogiem. Połączyłem więc punkty w grupy tak by było ich tylko dziesięć. Wówczas żywność była na miejscu 10 – ostatnim, czyli wiele czynników ma większy wpływ na życie i zdrowie niż żywność. Proponuję przeprowadzić samemu podobny test.

Jedno ze wspomnień z moich dawnych doświadczeń

Ponad 10 lat temu, gdy moja wnusia miała może 2 lub 3 latka codziennie po przebudzeniu oczka miała zaropiałe. Poradziłem kupić w aptece najtańszą witaminę (jedną z grupy B (nie podaję którą, by nie sugerować czytelnikom jej stosowania) bez magnezu i bez żadnych dodatków i jeszcze w aptece wyjąć z opakowania dwie tabletki, a pozostałe na oczach aptekarki wysypać do kosza. Takimi truciznami nie wolno zaśmiecać organizmu i domowej apteczki. Z zachowanych dwóch tabletek synowa miała jedną dać dziecku, a drugą zostawić do następnego dnia, na wypadek, gdyby po pierwszej problem nie w pełni ustąpił. Na drugi dzień oczka były już czyste więc druga tabletka była zbędna. Minęło ponad dziesięć lat (wnuczka dziś ma lat 14) i ropienie oczu nigdy się nie powtórzyło.

Oczywiście lepiej było uwzględnić bogate w witaminy rośliny, ale w obawie, że to nie zostałoby wprowadzone wykorzystałem czynnik w tamtej sytuacji możliwy do zastosowania i do tego natychmiast.

A skąd moja obawa? Ogłupiane przez zniewolonych przez bigfarmę dietetyków i medyków (także pediatrów) matki pytają o lepsze formy wapna dla swoich pociech i trują dzieci tabletkami produkowanymi przez bandytów produkujących uśmiercające gazy krematoryjne, śmiercionośne gazy bojowe, środki do zabijania, trucia, depopulacji.

Źródeł dobrego i dobrze przyswajalnego wapna jest dużo, np. warzywa, nasiona. Natomiast stosowanie przemysłowych „jogurtów” i innych „nabiałów” oraz suplementów jest destrukcyjne, co łatwo zaobserwować na tych, którzy je stosują. Najlepszym warzywem byłyby buraki, zarówno pod kątem wapna jak i witamin, także tej, której brak objawił się ropieniem oczu.

pH języka i moczu

Podziwiam troskę lekarki pediatry o „biedne”, bo bezbronne dzieci, ale gdyby rodzice zaprzestali wyniszczać swoje pociechy przemysłowymi paszami pediatrzy staliby się zbędni. Jeśli sprawimy, że rodzice chorowitków będą rezygnować z nazywanych żywnością przemysłowych pasz zawierających genetycznie modyfikowaną i randapowaną pszenicę, cukier i inne trucizny wraz z podstępnymi hasłami i fałszywymi certyfikatami to w większość chorowitków zacznie zdrowieć. Potem wystarczy je okresowo odkwaszać, odpleśniać, odgrzybiać, odrobaczać, bo nasze organizmy są tak cudownie skonstruowane, że regenerują się same i nie potrzeba im w tym pomagać, wystarczy nie przeszkadzać.

Najlepszy odkwaszacz

Najlepszym środkiem odkwaszania są wyżej wymienione buraki (zarówno korzeń jak i liście), przy czym liśćmi osiągniemy to szybciej bo z 4-krotnie większą skutecznością. A więc zamiast wypisywania recept na trucizny bigfarmy karmić dzieci papką z buraczanej naci, takim a’la szpinakiem, ale smaczniejszym i skuteczniejszym. Na początek z botwiny, a docelowo z boćwiny i innych (różnych) listków. Różnię między botwiną a boćwiną publikowałem w wielu miejscach. Na tej stronie także.

Skutki uboczne

Dla dzieci: poprawa skupienia, zapamiętywania i wyników w nauce.

Dla dorosłych, których jedynym dorobkiem życia są dny, artretyzmy, RZS-y, ZZS-y, ciągle utrzymujące się stany zapalne…: utrata tego dorobku, a wraz z nim dawnych „przyjaciół” i znajomych z przychodni, bo brak chorób to brak tematów do licytacji kto więcej wydaje w aptekach, w której droższe/tańsze, który lekarz więcej/mniej bierze, który więcej/mniej wypisuje…

Sanatorium przywracania zdrowia jedzeniem

Co więc ambitnej lekarce pediatrze proponuję? Założyć sanatorium i dzieciom oglądać języki, dawać do polizania papierki pH, karmić Naturą (listki, pączki, kwiatuszki, nasionka). Natomiast rodziców przymusić by przez tydzień jadali to, czym dotąd karmili swoje dzieci: jogurciki z płatkami śniadaniowymi, berlinki, czipsy, żelki itp. itd., oczywiście z zachowaniem proporcji! Jeśli w dziecko ważące np. 10 kg rodzic ważący np. 90 kg czyli 9 razy więcej wpompowywał 2 jogurciki, 10 dkg płatków śniadaniowych, 4 berlinki, 2 paczki czipsów, 2 opakowania żelków, 5 gum do żucia… to w siebie ma wpompowywać proporcjonalnie tyle samo czyli 9 razy więcej niż w dziecko, czyli 18 jogurcików, 90 dkg płatków śniadaniowych, 36 berlinek, 18 paczek czipsów, 18 opakowań żelków, 45 gum do żucia…

Tylko po takim doświadczeniu  na własnych brzuchach poczują jak to „służyło” ich dzieciom. Tylko tak mogą przekonać się, że to oni wyniszczali swoje pociechy. Tylko po takim doświadczeniu mogą zrozumieć dzięki komu  ich dzieci chorowały i jakim zbrodniarzom oddawali kasiorę, którą mogli inwestować w zdrowie siebie i rodziny, a inwestowali w oszustów, bandytów, głupków, bigfarmę, rozwój chorób i zagłady…

Szkoda, że głupota nie boli [164]

W dzieciństwie widywałem starszą panią w wełnianej chuście pod którą dawało się dostrzec liście kapusty. Modnie ubrani przechodnie na jej widok wypowiadali chamskie docinki: „ta głupia”, „głupia Słowikowska”… Wówczas od rodziców wiedziałem już, że od zawsze okładami z liści kapusty łagodzono bóle, zarówno świeże po stłuczeniach jak i zastarzałe, np. reumatyczne. Później, odkrywałem różne formy wykorzystywania leczniczych mocy kapusty w medycynie ludowej różnych kultur, a doktor Jadwiga Górnicka w swoich publikacjach wymieniła sto chorób leczonych kapustą. Kiedy do różnych gazet pisywałem artykuły prozdrowotne, a Ekspress Ilustrowany powierzył mi prowadzenie działu, gdzie wcześniej pisywali dr Górnicka i zakonnik bonifratrów o. Grande wymieniłem dwieście chorób, które skutecznie wyleczono kapustą. W końcu w hołdzie warzywom kapustnym napisałem  książkę: Podróż ku zdrowiu z kapuścianym panaceum.

Przemysł & Natura

Z młodości pamiętam hasła: „wyrób czekoladopodobny”, „identyczne z naturalnym”, dziś modnymi stały się inne hasła: „naturalne”, „powrót do natury”, „medycyna naturalna”. Szkoda, że tylko hasła, a nie praktyczne korzystanie z Natury i żal, że tak wielu ulega ułudzie zwodniczych haseł i kłamliwych treści.

Przeciążeni nadmiarem obowiązków i marzący o bliższych Naturze sposobach terapii padają ofiarą cwaniaczków handlujących przemysłowo produkowanymi syntetykami, czasem z dodatkiem wyciągów z czosnku, buraka, kapusty i innych warzyw, owoców, przypraw, ziół.

Moce roślin od niepamiętnych czasów wykorzystywano kulinarnie, leczniczo, obrzędowo w każdym zakątku świata, we wszystkich kulturach i społecznościach. Teraz wykorzystuje je przemysł w businessach chorobotwórczych. Ulegający złudzeniom padają ofiarą marketingowych manipulacji i zatruwają siebie i środowisko przemysłowymi paskudztwami w opakowaniach plastikowych, foliowych, aluminiowych.

Zmieniają się „idole” szafujący hasłami, zmieniają się nazwy oferowanych przez handlarzy preparatów, a chorujących przybywa w zastraszającym tempie. Lawinowo przybywa chorób, wcześniej nieznanych i ofiar medycznego przemysłu i przemysłowej medycyny.

 Kto głupszy

Po latach modnisie, niegdyś kpiące ze staruszki łagodzącej cierpienia wełną i kapustą zostały mamami, wychowawczyniami, pielęgniarkami, lekarkami, babciami. Większość z nich przewlekle choruje i zatruwa się syntetycznymi farmaceutykami, które wbrew logice nazywają „lekami”, mimo iż żadnej nie wyleczyły, a tylko ich stan pogarszają. Chorowite są także ich dzieci, wnuki i podopieczni, którym od najwcześniejszego dzieciństwa wychładzały lędźwie, nerki, jajniki. Nastolatki wskutek zgubnej mody zmagają się z chorobami nerek, jajników, trądzikami, zaburzeniami miesiączkowania, marznięciem dłoni i stóp…, a później z zajściem w ciążę, donoszeniem ciąży, komplikacjami porodu, niemożnością urodzenia siłami natury. Moda wychładzająca lędźwie, nerki, jajniki niszczy kolejne pokolenie, produkuje bezpłodnych, chorowitych i rodzących chorowitych, ułomnych, upośledzonych. Tak formowano pokolenie uzależnionych od „opieki” medycznych destruktorów. Tak formowane jest kolejne pokolenie uzależnionych od „opieki” medycznych destruktorów.

Można nie w pełni rozumieć mechanizmy wyniszczania i depopulacji, ale po tak bolesnych doświadczeniach trwanie przy nazywaniu destruktorów „służbą zdrowia” jest już nie tylko hipokryzją, ale wręcz głupotą.

Większości tych patologii można uniknąć, a w większości przypadków zaradzić samym tylko dogrzaniem centrum powstawania życia. Niestety babcie, mamy, wychowawczynie, najpierw dla siebie, potem dla dzieci i wnuków zamiast naturalnych tkanin z wełny, lnu, konopi wybierały lycrę, elastyki, syntetyki, polary, a zamiast dłuższych bluzek i wyższych majtek hołdowały syntetycznym medykamentom, wyniszczającym formom „leczenia”, zapładnianiu in vitro i wymuszają fundowanie im tych destrukcji przez całe społeczeństwo.

A Słowikowska, którą modnisie nazywały „głupią” nie dzieliła się swoimi dochodami z bigfarmą i medykami. Gdy inni utrzymywali apteki i zmagali się z chorobami ona utrzymywała dwa domy, żyła długo i szczęśliwie.

Granice wolności

Być może masz prawo być głupia/głupi, zamulać trzewia swoje i swoich dzieci przemysłowym kitem, ale NIE masz prawa plugawić języka nazywając przemysłowe wyroby „naturalnymi”. Jeśli zdarza ci się przemysłową maź w plastikowym, foliowym, aluminiowym opakowaniu nazywać „naturalny”, ”naturalne” to sprawdź na którym drzewie lub której grządce to urosło.

Nie masz także prawa zatruwać mi życia swoimi i cudzymi nieszczęściami. Piszę na bazie wieloletniego doświadczenia mojego i mi bliskich. Możesz korzystać i polecać tę witrynę, ale nie namawiam do stosowania. Kieruj się rozsądkiem i doświadczeniem.

Nie masz także prawa moich treści wykradać i rozpowszechniać w innych miejscach. Możesz i powinnaś/powinieneś mówić i pisać o swoim doświadczeniu z wykorzystania moich treści, polecać moje źródło i udostępniać adres źródła, ale nie wykradać moich treści. Wielu nawet chełpi się tym, że wykrada z mojej strony moją pracę i oczekuje, a nawet żąda pochwały za to. Niezależnie jak to nazywasz i czy to rozumiesz złodziejstwo nie zaowocuje dobrem, a duma z rozpowszechniania wykradanych treści jest niszcząca. Zaprzestając tego procederu i zajmując się sobą doświadczysz błogosławieństwa, a twoje problemy będą łagodniały, aż do zniknięcia.

Komentarz na komentarz [160]

W komentarzu pod moim 157 wystąpieniem na tej stronie, zatytułowanym: Zdrowienie kontra leczenie – garść niemedycznych prawd prozdrowotnych Krzysztof napisał: „Sok z brzozy smakuje wybornie a drzewa obdarowują nas chojnie w tym roku. Piję ok. 1,5 litra dziennie. Widzę jak poprawia się trawienie z dnia na dzień oraz znikają problemy skórne.”

Na pewno więcej osób ma takie i jeszcze mocniejsze doświadczenia, choć chwalą się tym tylko nieliczni. Jeśli więc są tak proste i tak skuteczne sposoby regenerowania organizmu, a podobnie prostych i skutecznych eliksirów są tysiące to czego masy nadal szukają w aptekach mimo ciągłych rozczarowań? Jak im pokażecie wszyscy Krzystofowie, że to, co tam znajdują miesza im w rozumku programując ich w drodze do zguby i świat do zagłady, a to co ty pijałeś w tak krótkim czasie zregenerowało, wzmocniło i uodporniło Ciebie oczyszczając przy okazji Twoje otoczenie czyli świat?

Teraz myśl jak piękny jest świat gdy Ty i wszyscy Twoi przyjaciele i wszyscy Twoi znajomi corocznie piją Boskie Eliksiry Zdrowia i Urody.

Spłacając dług wdzięczności rób wszystko, by tak było w coraz szerszym gronie. Niech bandyckie bussinesy tracą odbiorców i przestają zaśmiecać świat i organizmy ogłupionych. Stoisz przed ogromnym wyzwaniem. Życzę powodzenia i pomyślności na nowej drodze życia w zdrowiu bez leków, bez lekarzy, bez farmaceutów, bez suplementów, bez handlujących medycznymi i paramedycznymi truciznami i złudzeniami.

A tym co by ubolewali, że sezon Brzozowego Eliksiru już się skończył polecam rozejrzeć za kolejnym sezonowym Boskim Eliksirem. Nie przegapcie pączków, listeczków, kwiateczków.

Jako, że na tej stronie zapoczątkowała to Sława polecam przypomnieć sobie jej komentarz z , który znajdziesz tutaj:  Przygoda Sławy z nalewką z pączków [114]

Wiosenne pokrzywy na stole [159]

Pokrzywy są już dorodne, pora wykorzystywać je kulinarnie.

O wykorzystaniu pokrzyw pisałem tutaj:  Chleb pokrzywowy [31] i tutaj: Różne gatunki pokrzyw [45] i tutaj: Pokrzywowe ciekawostki [29]

Działanie lecznicze pokrzyw jest wielostronne, a teraz szczególnie polecić należy przeciw wiosennemu wyczerpaniu, awitaminozie wiosennej, dla wzmacniania organizmu, obniżania zawartości cukru w krwi. Pokrzywy zawierają m.in. mnóstwo witaminy C, karoten, witaminy K, E, B2, kwas pantotenowy oraz składniki mineralne: żelazo, magnez, wapń, krzem, mangan. Kulinarny dodatek pokrzyw sprzyja tworzeniu się czerwonych krwinek, wpływa dodatnio na działalność nerek, wątroby, pęcherzyka żółciowego, na wydzielanie soków trawiennych i perystaltykę jelit.

Najwartościowsze pokrzywy są właśnie teraz, zanim zaczną kwitnąć.

W kuchni młode pokrzywy powinny być dodatkiem do zup jarzynowych i ziemniaczanych, szpinaku, szczawiu, botwinki (1/3 ziela pokrzywy i 2/3 szpinaku, szczawiu, botwinki). Z pokrzyw i innych zielonych ziół można sporządzać sałatki. Z pokrzyw duszonych w maśle z cebulą, czosnkiem i gałką muszkatołową proponuję sporządzić farsz do naleśników. Przyrządzoną jak szpinak lub zagęszczoną jajkiem z odrobiną mleka można podawać jako jarzynkę do mięsa.

Naleśniki z pokrzywami

Składniki:

1 dag świeżych listków młodych pokrzyw
pół łyżki skrobi ziemniaczanej
2 łyżki oleju nieprzemysłowego
200 ml mleka
pół szklanki mąki z orkiszu lub płaskurki
1 jajko
ćwierć łyżki cukru
duża szczypta soli

Wypłukane listki pokrzyw, zalać małą ilością wody, doprowadzić do wrzenia i pogotować 2-3 minuty na małym ogniu. Przełożyć na sitko, odsączyć. Do wybitego jajka dodać cukier i mieszać do rozpuszczenia cukru. Mąkę, skrobię i sól wymieszać, wlać mleko i olej, dodać liście pokrzyw i zmiksować. Patelnię zwilżyć olejem, rozgrzać i wlać porcję ciasta. Podważyć brzegi ciasta i przełożyć na drugą stronę. Przykryć patelnię. Naleśniki z pokrzywami powinny być jasnozielone i cienkie. Podawać z farszem słodkim lub pikantnym.

Omlet z pokrzywami

Składniki:

2 jaja
2 dag świeżych liści młodych pokrzyw
2 dag masła
4 łyżki mleka
2 młode cebule ze szczypiorem
szczypta soli
koperek, natka pietruszki do posypania

Wypłukane listki pokrzyw, zalać małą ilością wody, doprowadzić do wrzenia i pogotować 2-3 minuty na małym ogniu. Przełożyć na sitko, odsączyć, ostudzić i drobno pokroić (lub zmiksować). Do wybitych jaj dodać mleko, sól i wymieszać. Cebulę pokroić w grubą kostkę i zeszklić na maśle. Dodać pokrojony szczypior, pokrojoną pokrzywę i dusić około minutę. Wlać masę z jajek, przykryć i zmniejszyć ogień do minimum. Smażyć powoli aż masa się całkowicie zetnie. Podważyć brzegi, zsunąć na talerz, posypać natką pietruszki i koperkiem.

Chleb lub bułki z pokrzywą, bez jajek

Składniki:
200 ml wrzącej wody
1 dag świeżych drożdży
10 dag młodych pokrzyw
2 łyżki masła
35 dag mąki z orkiszu lub płaskurki
łyżeczka cukru i łyżeczka soli
pęczek świeżego koperku i 2-3 ząbki czosnku
nasiona lnu, dyni, sezamu do posypania
forma do pieczenia, papier do wyłożenia, tłuszcz do wysmarowania

Pokrzywy wypłukać w zimnej wodzie, zalać wrzątkiem i gotować na małym ogniu około 2 minuty. Przełożyć na sito, przelać zimną wodą, wycisnąć. Pokrzywy, koperek, cukier zmiksować z niedużą ilością ciepłej wody, aż powstanie gęsta zielona masa. Przełożyć do odpowiedniego naczynia, dodać łyżkę mąki, cukier, wkruszyć drożdże. Masę zagnieść, przykryć i odstawić na kwadrans w ciepłe miejsce. Do dużej miski przesiać przez sito mąkę i sól, dodać posiekany czosnek. Do mąki przełożyć wyrastające drożdże, dodać miękkie masło. Ciasto ugniatać aż będzie miękkie i delikatne. Przykryć i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (40-60 minut). Po wyrośnięciu ponownie zagnieść i odstawić do ponownego wyrośnięcia (na co najmniej 20 minut). Ręce natłuścić olejem, z ciasta uformować bochenek lub bułeczki. Przykryć płótnem, włączyć piekarnik. Uformowany bochenek lub bułeczki przełożyć do formy wyłożonej lub natłuszczonej papierem i wstawić do rozgrzanego do 180° C piekarnika na środkową półkę na 40 minut. Po tym czasie przenieść na dół piekarnika i piec jeszcze krótko (nie dłużej niż 10 minut). Ostudzić wyjęte z formy.
Jeśli z tego ciasta pieczemy bułeczki czas pieczenia będzie krótszy – 20-25 minut w temperaturze 180° C.

Sztuka zielarska i apteczna w dworach szlacheckich [158]

Dwór szlachecki z uwagi na położenie, odległość od miast, komunikację musiał być samowystarczalny. Zaspokajał potrzeby domowników i gości we wszystko, co niezbędne do życia i funkcjonowania. Ponieważ dbał także o zdrowie, w każdym dworze była apteczka. Dla chorych zasoby dworskiej apteczki były zazwyczaj jedynym ratunkiem.

W wydanym w 1830 roku dziele: „Domy i dwory”[1] Łukasz Gołębiowski napisał: „Apteczka najdawniejszych to czasów zabytek, ugruntowany na tem, że właściciel był ojcem rodziny, domowników i kmiotków swoich, czuwał nad ich potrzebami i zdrowiem”.

W apteczkach dworskich były specyfiki dla zdrowia i dla przyjemności, a więc domowe lekarstwa i przysmaki, zioła, przyprawy (wówczas nazywane korzeniami), miody, wódki, wina, nalewki ziołowe (korzenne), owocowe, na spirytusie i na winie, olejki, przeróżne mikstury dla zdrowia i przyjemności. Większość lekarstw było jednocześnie przysmakami, a większość przysmaków lekarstwami.

Prowadzenie dworskich apteczek i dbałość nad ich zawartością było zajęciem typowo kobiecym, stąd zazwyczaj apteczkami zajmowały się panny apteczkowe, a nierzadko same panie domu. Pannami apteczko­wymi były zazwyczaj uboższe szlachcianki, krewne właścicieli dworu. Znały się na sporządzaniu leków i ich stosowaniu, opiekowały się chorymi, były więc farmaceutkami, lekarkami, znachorkami, doktorkami, pielęgniarkami…

Apteczkę dworską stanowiła zazwyczaj duża szafa w spiżarni, a w bogatszych dworach osobne pomieszczenie. Panie domu i panny apteczkowe, zależnie od zamożności dworu, dbały aby w apteczkach nie brakowało specyfików dla zdrowia i dla przyjemności. Był tam pokaźny zapas środków sporządzanych na bazie win i wódek. Wódki wówczas nazywano „okowitą”, a słowo to pochodzi od słów „aqua vita”, czyli „woda witalna”, „woda życia”. Wśród przeróżnych wódek leczniczych były: anyżowe, kminkowe, konwaliowe, rozmarynowe, różane… Wódkę z rozmarynu nazywano larendogrą.

Larendogra od francuskiego: L’eau de la reine d’Hongrie, a łacińskiego Aqua Reginae HungaricaeWoda Królowej Węgierskiej, lub Woda węgierska była nalewką spirytusową, sporządzaną z 2 części ziela rozmarynu na 3 części spirytusu. Już od średniowiecza krążyły różne wersje przepisu na Larendogrę. Czasami dodawano do niej tymianku w proporcji: 3 części rozmarynu, 2 części tymianku i około 7,5 części spirytusu.

Jako perfumy produkowana była woda węgierska biała, sporządzana z: 60 ml olejku zapachowego rozmarynowego, 40 ml olejku zapachowego tymiankowego, 1 l spirytusu. Dla mocniejszej koncentracji substancji zapachowych podwajano objętość olejków. Późniejsze przepisy na wodę węgierską czerwoną, zawierają jeszcze inne składniki: lawendy i rozmarynu po 1 części, cynamonu, gałki muszkatołowej, drzewa sandałowego po 8 części.

Wodę węgierską stosowano jak perfumy terapeutyczne przy omdleniach, nudnościach, histeriach, udarach…

Stworzenie Larendogry przypisuje się królowej Elżbiecie, córce Władysława Łokietka, żonie króla węgierskiego Karola Roberta. Tradycja utrzymuje, że królowej udało się 59 lat spędzić na tronie Węgier i mimo sędziwego wieku zachować zdrowie i urodę dzięki cudownym właściwościom Larendogry. Kronikarze zaświadczają, że rzeczywiście wyglądała o 30 lat młodziej niż miała w rzeczywistości.

Przez kilkaset lat Larendogrze przypisywano cudowne właściwości odmładzające i odświeżające cerę. Sporządzoną jako nalewka spirytusowa z suszonych ziół rozcieńczano wodą i stosowano wewnętrznie leczniczo, a zewnętrznie dla odświeżania cery. Sporządzoną z olejków eterycznych stosowano jako perfumy.

Woda węgierska używana była przez wiele stuleci, wyparła ją woda lawendowa, a następnie woda kolońska cytrusowo-ziołowa. Perfumy pod tą nazwą produkowane były jeszcze w XIX wieku. Czy według oryginalnej receptury z XIV wieku? Obecnie ponownie produ­kowana jest woda kolońska o dawnej nazwie.

W książce Gorzelnik i piwowar doskonały[2] wydanej w Krakowie w 1809 roku A. Piątkowski podaje następujący przepis pochodzenia francuskiego (prawdopodobnie XVIII-wiecz­ny): Woda Królowej Węgierskiej (Eau de la Reine d’Hongrie): trzy funty liści rozmarynowych, pół funta kwiatu lawendowego, ćwierć funta ziela tymianu, na lać czterema kwartami spirytusu, moczyć i oddestylować trzy i pół kwarty.

W czasach dworskich jako leki stosowano także miody przyprawiane goździkami i imbirem. Za skuteczny lek w przypadku duru, dyzenterii, dolegliwości żołądkowych uchodziły wina węgierskie. W dworskiej apteczce były też środki wymiotne i przeczyszczające, a także zapas opatrunków z białego płótna lnianego. Stosowano je do kompresów, miały formę pasów i płatów. Były tam też jedwabne nici woskowane, zakrzywione igły, nożyczki z tępymi końcami, nożyki w kształcie lancetu, bańki, pijawki…

W wydanym w 1843 roku w Poznaniu dziele: „Dwór wiejski” Karolina z Potockich Nakwaska pisze: Szafa na lekarstwa oddzielnie przeznaczona stać powinna w chowalni pod kluczem twoim, aby nikt nic nie ruszał, a przez to nie było jakiego przypadku. Ta szafa powinna być wewnątrz z klapą i podzielona, jak są zwykle domowe apteczki, tak aby w środku było miejsce do stawiania butelek i większych flaszek. Po obu zaś stronach flaszeczki i słoiki w szufladkach. Pod klapą trzy duże szuflady z ziołami, bielizną do opatrywań itp. Wszystko ułożysz jak będziesz mogła najdokładniej, abyś nie tracąc czasu na szukania, łatwo do każdej trafiła rzeczy. Każda flaszka równie jak słoiczek powinny na sobie nosić napis przedmiotu, który w sobie zawierają, również i szufladki.
Na przedzie tychże napiszesz: proszki, płyny, korzenie, kwiaty, płótno do opatrywania, skubanka itd. Nie trzymaj u siebie wielkiego zapasu przedmiotów, które się psują przez długie chowanie i przez to czasem szkodliwymi się stają. Szafa ta powinna stać w miejscu suchym, aby się lekarstwa nie psuły.

Tyle autorka o apteczce dla zdrowia, zaś o apteczce przyjemnej pisze: obok jadalni starać się będziesz mieć pokój do przechowywaniu wszelkich lepszych zapasów żywności, a razem kredensowych sprzętów, które do codziennego użytku nie służą. W tej chowalni będziesz robiła wszelkie przysmaki, które ognia kuchennego nie wymagają (…) w niej się wódki przelewać, konfitury studzić powinny, słowem będzie to damska pracownia, z której nie jedno doświadczenie równie przyjemne i pożyteczne wyjdzie jak z laboratorium chemika. W tej chowal­ni ma być po środku stół długi, na którym stawiać się mają czy to potrawy, czy owoce schodzące ze stołu twego, którymi przy wolniejszym czasie rozrządzisz jak ci się zdawać będzie. (…). Szafy na około w ścianach być mają. Jedna zaś tylko z półkami otwartymi, zawieszona trochę opodal od muru, bez nóg (…) na tych półkach ustawisz konfitury, soki, korniszony, owoce, ser, słowem wszystko, co zamknięcia nie cierpi, pod drucianymi pokrywami, o której wyżej mówiłam, te teraz są powszechnie używane i tanio kosztują. W szafach zaś zamkniętych schowasz zbywające od codziennego użytku srebro, bieliznę stołową, porcelanę, szkło i inne do stołu należące przedmioty; równie jak te, które od przypadku mieć będziesz w zapasie, np. garnuszki kamienne, słoiki do konfitur i inne tym podobne. Nad to płótno domowe, nici, grzyby, kawę, cukier, herbatę, świece woskowe, korzenie, fasolę, ryż, kaszę, makarony i różne ogrodowe nasiona…

Podstawowymi źródłami wiedzy ówczesnych były herbarze, czyli zielniki Syreniusza, Marcina z Urzędowa i innych autorów. Później korzystano z poradnika J. Dziadkowskiego: „Wybór roślin krajowych”. Autor wymienia aż 92 gatunki ziół, które powinny być na wyposażeniu apteczki, m.in.: gorczycę, korzeń ślazowy, krople laurowe, krople opium, kwiat rumianku, olej rącznikowy, aloes, anyż, jagody jałowca, kminek, korę dębową, miętę pieprzową, sporysz, imbir, goździki, jalapę, czyli wilca przeczyszczającego, opium, gałkę muszkatołową i inne.

Zapobiegliwi spisywali wszelkie receptury na robienie różnego rodzaju panaceów na różne schorzenia. Spisując zazwyczaj używali nazw ludowych, co pozwalało niejako na utajnienie tych receptur. Po prostu stanowiły tajemnicę dla postronnych. Takie zapiski, były przekazywane testamentem i to tylko dla określonego spadkobiercy.

[1] Pełny tytuł brzmi: Domy i dwory, przy tem opisanie apteczki, kuchni, stołów, uczt, biesiad, trunków i pijatyki, łaźni i kąpieli, łóżek i pościeli, ogrodów, powozów i koni, błaznów, karłów, wszelkich zwyczajów dworskich i różnych obyczajowych szczegółów.

[2] Pełny tytuł: „Gorzelnik i piwowar doskonały czyli Sztuka pędzenia wódki i likworów, tudzież warzenia piwa z dołączeniem wiadomości o robieniu octów”

Gorzelnik i piwowar doskonały czyli Sztuka pędzenia wódki i likierów tudzież warzenia piwa podług naynowszych odkryciów w fizyce, chemii i technologii w trzech częściach wydana. Cz. 1, O pędzeniu wódki prostéy. Cz. 2, O robieniu likworów i octów. Cz. 3, O warzeniu piwa prostego dubeltowego, porteru i piwa angielskiego.


To opracowanie zacząłem pisać kilka lat temu. Przy porządkowaniu papierzysk trafiłem na ten swój tekst, więc go odszukałem w czeluściach komputera. Miał datę 21 września 2018. Mimo iż jest niedokończony tu go wstawiłem. Czy kiedyś go dokończę? Mam pilniejsze priorytety.

Łatwiej spotkać stare wino niż starego lekarza [156]

Kto poważnie interesuje się sztuką regenerowania organizmu i przywracania zdrowia zauważa, że rozpoznawania procesów zachodzących w organizmie i mechanizmów zdrowienia nie zawdzięczamy medykom. Zawdzięczamy przebudzonym byłym pacjentom lub bliskim byłych pacjentów, przez medyków wespół z producentami trucizn wyniszczanych, zazwyczaj aż do uśmiercenia. Jakże często dopiero spowodowana przez medyków śmierć bliskich otwiera oczy na prawdy o funkcjonowaniu organizmu i nazywanych „leczeniem” zbrodniach.

To zbulwersowani medycznymi niedorzecznościami i fałszerstwami sami chorujący, a częściej po ich stracie osieroceni bliscy odkrywają bolesne prawdy, zarówno te medykom nieznane jak i te przez medyków ukrywane i fałszowane.

Są stulatkowie dożywający sędziwego wieku bez medyków i medykamentów, ale nikt nie dożywa sędziwego wielu dzięki medykom i medykamentom.

Choć łatwiej spotkać stare wino niż starego lekarza wielu wpada w sidła medyczno-farmaceutycznych businessów. Mimo iż na każdym kroku widać, że współczesne „leczenie” jest celowym wywoływaniem kolejnych chorób. Tak tworzą ofiary i przymuszają do kupowania destrukcyjnych medykamentów i usług medycznych, paramedycznych, pseudomedycznych, czyli „leczenia objawowego”. „Leczenia” przez kontrolowanie przebiegu chorób i wywoływanie kolejnych dolegliwości, wymyślanie ich nazw i handel wyniszczającymi medykamentami i usługami.

Jak to możliwe, że głupi, podli, skorumpowani przejmują władzę nad chorującymi, często lepiej od nich wykształconymi? Najpierw całe społeczeństwa ogłupiali tak długo, aż wielu uwierzyło. Zabija więc wiara. Wiara będąc przeciwieństwem Wiedzy wślizguje się tam gdzie Wiedzy brakuje.

Prawdziwa Wiedza oparta jest na wielopokoleniowym Doświadczeniu. To, co propagowane jest w szkołach i publikatorach, wyszukiwane w internetach nie jest wiedzą, lecz zbiorem informacji. Zazwyczaj zmanipulowanych, negatywnych, destruktywnych, spychających ku zatraceniu.

Nie wykluczam możliwości znaleziona tam także wartościowych informacji, ale trzeba mieć świadomość, że to śmietnisko, a jego potęga wynika z próżności przeszukujących go i obdarzających go wiarą. Ogłupianie trwa, a propagowane wiadomości dobierane są tak, by straszyć, zniewalać, ogłupiać, plugawić, niszczyć, burzyć, zabijać… Portale pewnych środowisk swoje dzieci zachęcają do nauki, pracy, twórczości, natomiast cudze dzieci ogłupiają grami i nakłaniają do, rozwiązłości, przemocy, samobójstw…

Jakże wielu nie rozumie znaczenia słów i plugawi je nawet uwieczniając w potocznych powiedzonkach, np.: „jak zwał tak zwał”, jakby rzeczywiste znaczenie było równoprawne z potocznym. Gdy poznacie prawdę, prawda was wyswobodzi.

Zbrodnie medyczne i medyczny terror udają się medykom dzięki głupocie chorujących, którzy nie chcą zauważyć, że nasz organizm jest tak cudownie skonstruowany, że ciągle dąży do samoregulacji i samoregeneracji. Nie potrzeba mu w tym pomagać, wystarczy nie przeszkadzać.

Gdyby nie działania medyków zdrowienie byłoby łatwe, a zdrowie powszechne. Współcześni medycy wyniszczają i uśmiercają chorujących po części z głupoty, jednakże zazwyczaj z wyrachowania i pod wpływem manipulujących medykami i pacjentami koncernów i karteli. A wszystko to w świetle tyle pięknych, co fałszywych haseł, zazwyczaj w korupcyjnym uścisku z producentami i dystrybutorami trucizn.

Zbrodnicze działania przybierają różne formy: zatruwanie powietrza, gleby, wód, żywności, trucizny w odżywkach dla dzieci, sportowców, seniorów, trucizn w lekach, paralekach, suplementach diety, kosmetykach, środkach higieny, bieliźnie, odzieży, meblach, zabawkach, opakowaniach…

Silniejsze od wyniszczania fizycznego jest wyniszczanie psychiczne. Rozprzestrzeniane jest więc zatruwanie i uśmiercanie emocjonalne, niszczenie związków rodzinnych, relacji sąsiedzkich, pracowniczych, towarzyskich, wszelkich.

Kule wystrzeliwane z karabinów i armat, bomby zrzucane z samolotów, zdalnie sterowane pociski rakietowe mogły chybiać. Zabijały, ale były kosztowne. Wyniszczanie psychiczne jest tańsze i skuteczniejsze. Niepokoje, obawy, lęki, frustracje, strach, złość, nienawiść i każda forma psychicznego terroru są bezkosztowym mordowaniem niepokornych.

Wszystkie formy destrukcji i depopulacji wspierają politycy, handlarze, urzędnicy i ulegający ich presji sami chorujący i ich bliscy.

Tu nie podejmuję analizy przyczyn bandyckich rozbojów, bowiem dla pragnących życia w zdrowiu i wolności możliwość realizacji marzeń ważniejsza jest od powodów, którymi kierują się oprawcy i fanaberii, którymi te zbrodnie tłumaczą. Mam nadzieję, że tę witrynę, oprócz oprawców i służb odwiedzają  też zdrowo myślący. Jeśli się zjednoczymy nasze myśli i działania wyprą zło poza nasze kręgi. Uczymy tego w bezpośrednich kontaktach.

W historii ludzkości światłymi i uczciwymi lekarzami byli nieliczni. Teraz ich nie ma, bo nawet gdy się tacy pojawiają to są niszczeni przez miernoty z kręgów koleżeńskich.

Jednym z zacnych lekarzy był Wojciech Oczko (1537-1599) znany też pod nazwiskiem Ocellus. Był lekarzem nadwornym trzech królów: Zygmunta II Augusta  (1520-1572), Stefana Batorego  (1533-1586) i Zygmunta III Wazy (1566-1632). Doktora Oczko wspominam przy różnych okazjach, także w tej witrynie. Zachęcam do poznawania takich dobroczyńców i ich sposobów wspomagania organizmu w chorobie i zdrowiu.

Magia jabłek i jabłoni [154]

Gdyby Cię jeszcze jabłkowa tematyka nie znudziła to z kolejnym moim artykułem sprzed ćwierćwiecza zapraszam do jabłkowej krainy.

W wielu tradycjach jabłko było owocem wiedzy, magii, objawienia i służyło za cudowny pokarm. Jabłko lub przybrana jabłkami gałąź bądź różdżka stanowiła jedno z insygniów królewskich. Według opowieści bretońskich spożycie jabłka stanowi prolog do przepowiedni. Jabłko, owoc nieśmiertelności, mądrości i wiedzy, stanowi symbol ducha i wiedzy tajemnej oraz mocy, jaka rodzi się poza światem fizycznym, ułatwia nawiązanie kontaktów z „tamtym światem”. Według Celtów, ów pełen niekończących się rozkoszy świat, posiada ścisłe związki z jabłonią, bowiem jabłoń i jabłka symbolizują życie wieczne we wszystkich przekazach, jakie docierają z zaświatów do istot ludzkich.

Jabłoń zajmowała ważne miejsce w wierzeniach celtyckich. Leżąca hen za morzami wyspa, gdzie został przeniesiony król Artur (po zniknięciu z tego świata) nosiła nazwę Avallonu – krainy jabłek. Zgodnie z pradawną tradycją tę odległą krainę przedstawiano jako wyspę porosłą jabłoniami.

Rdzeń nazwy „jabłoń” (po angielsku apple, po niemiecku apfel, a po bretońsku aval) dał początek nazwie Avallon – miasta we Francji i wyspy czarodziejki Morgany na Bałtyku. Z niego też wywodzi się galijska nazwa jabłoni (abellio), francuskie słowo (1’abeille) oznaczające pszczołę, imię boga Apollina… Czarodziejka Morgana uprawiała jabłonie i zbierała jabłka dające nieśmiertelność. Jabłka te miały smak pszczelego miodu, a ich ilość nie malała nawet gdy je zjadano.

Po dziś dzień utrzymał się obyczaj wystawiania na licytację (w dniu Wszystkich Świętych) krzewu, na którego gałązki (obcięte parę centymetrów od nasady) powbijano jabłka, tworząc „jabłkowe drzewo”. Rytuał ten ma prawdopodobnie ustalić rodzaj więzi między światem żyjących, a pozagrobowym, przedłużając tradycyjną wymowę 1‑listopadowego święta (galijskiego Samonios i irlandzkiego Samhain). Aby godnie uczcić początek roku celtyckiego, Druidzi zbierali się na obrzeżu bagien, gdzie bogom (tudzież uczestnikom święta) składali w darze jabłko. Jeśli przekrojono go prostopadle do osi, ujawniał się zawarty w kole pentagram, duch i materia zmysłowa, pięcioramienna gwiazda, symbol wiedzy.

Jabłoń, podobnie jak dąb, stanowi również obiekt praktyk rzucania uroków. Ścięcie jabłoni według prawa Brehon karano śmiercią (prawo to określa stopnie kary, jaką ściąga na siebie dopuszczający się wykroczeń wobec drzew).

Zbiorom jabłek sprzyjają: Baran, Lew, Strzelec, Bliźnięta i Wodnik. Przed wilgotnymi ciągot­kami Wagi chroni stary Księżyc(trzecia i czwarta kwadra). Zbierane wtedy poobijane jabłka wysuszą się i wyleczą. Jeśli owoce zrywane są podczas nowiu, to obite jabłka zgniją.

Najlepszą porą na przechowywanie owoców, jest czas, gdy Księżyca ubywa w znaku Skorpiona. Wodny i płodny znak Skorpiona koncentruje cukier i sok w jabłkach zimowych. Czy jabłka dobrze się przechowują sprawdzaj gdy na nieboskłonie króluje wilgotny znak Koziorożca – wtedy mogą się gwałtownie psuć. Ułożone pomiędzy jabłkami liście klonu zadziałają konserwująco.

Najsmaczniejszy jabłecznik sporządza się z różnych odmian jabłek, mieszając je. Dla cierpkości należy dodać jabłek dzikich. Aby jabłecznik był słodki i mocny, wyciśnięty sok należy odcisnąć przez płótno i odstawić by się ustał w temperaturze do 4° C, co opóźni fermentację. Trwa to zazwyczaj do trzech dni. Odciśnięty sok w każdej chwili nadaje się do wypicia. Jeśli chcemy zrobić słaby napój alkoholowy, zwany „mocnym jabłecznikiem”, procesowi fermentacji poddajemy jabłka podczas ostatniej kwadry Księżyca, najlepiej w znakach wodnych – Raka, Skorpiona, Ryb.

Jabłkowe Rytmy Zdrowia i Urody [153]

Poprzedni artykuł napisałem, gdy się przebudziłem w nocy. A że przy komputerze zmarzłem spieszyłem się do ciepłego łóżka. Gdy rano przeczytałem swój nocny wpis zamiast go dopracowywać postanowiłem wstawić gotowy artykuł sprzed lat, opublikowany w Ekspressie Ilustrowanym i kilku innych gazetach ćwierć wieku temu. Niczego nie zmieniałem w dawnej treści. Dopisałem tylko jedno słowo i zamieniłem jedno słowo zastępując określenie: „metale ciężkie” określeniem „metale trujące”, gdyż aluminium, które choć jest silnie trujące wagowo jest lekkie. Tytuł pochodzi od tytułu cyklu  moich artykułów „Rytmy zdrowia i urody” publikowanych w Wiadomościach Świętokrzyskich i kilku innych publikatorach.

Wszakże wiek, co złotego odziedziczył miano,
w którym zioła jedynie i owoce  znano,
był szczęśliwy…
Owidiusz, Przemiany

Jeśli co dzień zjadasz jabłko, to lekarza widzisz rzadko – głosi przysłowie. A że przysłowia są mądrością narodu, przyjrzyjmy się leczniczej mocy tych popularnych, a jednak mało znanych owoców. Lecznicze właściwości jabłek znali już starożytni Grecy i Rzymianie. Według mitologii greckiej jabłka smakują jak miód i leczą wszelkie choroby. Jadali je bogowie, by żyć wiecznie. W baśniach jabłko przywraca życie umierającym. Do dziś czcimy jabłka w dzień św. Błażeja i Matki Boskiej Zielnej.

W medycynie ludowej jabłkami leczono anemię, grypę, gorączkę, nieżyt oskrzeli, serce, ospałość, udrażniano zablokowane wydzieliną oskrzela i drogi oddechowe, przywracano do zdrowia rekonwalescentów…

Jabłka są cudownym środkiem usprawniającym trawienie, bowiem zawarte w nich kwasy (winny, jabłkowy, ursulowy) regulują poziom kwasu żołądkowego, wspomagają metabolizm białek i tłuszczów, dlatego tradycyjnie podawano je do ciężkich mięs: gęsi, kaczki, wieprzowiny. Jabłka są też wspaniałym środkiem odtruwającym, pobudzają czynności wątroby i nerek, pomagają usuwać z organizmu kwas moczowy, dlatego skutecznie pomagają w niestrawności, nadkwasocie, nieżycie i wrzodach żołądka i dwunastnicy, drażliwości i zapaleniu jelit, dyzenterii, kłopotach z wątrobą i pęcherzykiem żółciowym, kamieniach układu moczowego, artretyzmie, dnie, zastoju płynów, bólach głowy…

Surowe tarte jabłka możemy z powodzeniem stosować, jako okłady na sińce pod oczami, stany zapalne oczu, owrzodzenia podudzi… Gotowane – są wartościowym lekiem uspokajającym, łagodzą lęki, zapewniają zdrowy sen… Pieczone – znakomicie uwalniają od bólu uszu… Wymieszane z oliwą – leczą trudno gojące się rany. Zmieszane ze szczyptą siarki – likwidują świerzb i grzybicę strzygącą. Ocet jabłkowy skutecznie zapobiega nadmiernej potliwości. Wodny roztwór octu jabłkowego przynosi ulgę zmęczonym stopom, łagodzi podrażnienia skóry głowy i likwiduje swędzenie. Świeżo wyciśniętym sokiem jabłkowym, lub okładami z plasterków jabłka skropionych sokiem z cytryny czyścimy cerę, nawilżamy twarz, szyję i dekolt. Papką utartego wraz ze skórką jabłka można ujędrnić piersi.

Kto jada dużo jabłek nie choruje na przeziębienia i infekcje dróg oddechowych. Zjadając co najmniej 3 jabłka dziennie, znacznie obniżymy poziom cholesterolu i ciśnienie krwi.

Przeczyszczające właściwości jabłka zawdzięczają pektynom, które ułatwiają regularność wypróżnień, ale także pomagają w biegunkach. Dziecięce biegunki, zwłaszcza gdy dziecko ząbkuje, leczymy tartym jabłkiem. Współczesne badania dowodzą antywirusowych właściwości miąższu i soku jabłek. Zawarty w jabłkach kwas taninowy, szczególnie aktywnie przeciwdziała wirusowi opryszczki, polifenole zaś mają właściwości antyrakowe, pektyny natomiast usuwają z organizmu metale trujące, tak groźne jak ołów i rtęć. Tak więc jabłka znakomicie przeciwdziałają skutkom zanieczyszczenia środowiska, jak również dolegliwościom podeszłego wieku, a diabetykom pomagają regulować poziom cukru w krwi.

O właściwości jabłek przeczytasz także tu: Da Ci zdrowie jabłuszko na co dzień

oraz tu: Anemia i żelazo

i tu: Jabłko, marchew, burak zamiast transfuzji krwi

Jeśli masz suszone owoce z własnego zbioru z dzikich stanowisk podziel się ze mną.

Owoc diabła leczy raka i AIDS [151]

Antynowotworowa moc jabłek ziemi

Kartoflo! Usty Twemi Boże znaczysz chęci,
Twa cudowność mnie przeraża, twa dobroć mnie nęci!

Tak oto nasz wieszcz narodowy Adam Mickiewicz oddał hołd ziemniakom. Niemieckie – Kartoffeln, angielskie – potatoes, francuskie – les pommes de terre, rosyjskie – kartoszki, polskie – ziemniaki są na świecie modne i cenione, uprawia się je w 130 krajach świata i zbiera 300 milionów ton rocznie. Niesłusznie wydają się być związane z europejską kulturą, bowiem są młodym przybyszem na nasz kontynent. Według legendy, wraz ze złotem i klejnotami, przywiózł je do Hiszpanii (z odkrywczej wyprawy do Ameryki) Krzysztof Kolumb.

Ojczyzna ziemniaków

Ojczyzną ziemniaków są wyżyny Peru i Boliwii. W połowie XVI wieku szukający złota hiszpańscy konkwistado­rzy przywieźli je do Europy.

W Europie pierwszą wzmianką o ziemniakach jest relacja hiszpańskich podróżników po Ameryce, datowana na rok 1536. Wynika z niej, że w indiańskich chatach znaleziono fasolę, kukurydzę i mączyste bulwy.

Z dziwacznymi bulwami pierwsi zetknęli się Hiszpanie, potem Włosi i Francuzi.

Upowszechnienie ziemniaków

Rozpowszechnianie ziemniaków napotykało na trudności mimo edyktów i nakazów królewskich; w wielu krajach dochodziło do buntów przeciwko propagowanej uprawie ziemniaka. Duże zasługi odegrała tu Francja, skąd ziemniaki opanowały Europę. Wielu Francuzów uważa nawet za bohatera narodowego Antoine’a Augustina Parmentiera, który ofiarował im rozkoszny smak „jabłek ziemi”.

Parmentier był uczniem aptekarza. Gdy w 1767 roku dostał się do niewoli i przebywał w więzieniu, karmiony był wyłącznie ziemniakami. Mając rozeznanie w sztuce żywienia był przekonany, że ziemniaczana monodieta wykończy go, ale mijały miesiące, a Parmentier był zdrów. W myślach przyrządzał kartofle na przeróżne sposoby, i kiedy wyszedł z więzienia miał gotową książkę kucharską. Przebadawszy ziemniaki stał się ich entuzjastą do tego stopnia, że kazał je sadzić na swoim grobie. Na cmentarzu Pére-Lachaise kwitną do dziś – od prawie dwu stuleci.

Upowszechnienie ziemniaków w XVIII i XIX w. zrewolucjonizowało system odżywiania się ludności, zlikwidowało nawiedzające Europę klęski głodu i szkorbut.

Kwiaty ziemniaka, jako ozdoba włosów i dekoltu, zdobyły uznanie nawet w oczach Ludwika XVI i Marii Antoniny, którzy upiększali nimi swe stroje. Sadzono je w królewskich ogrodach, malowano na obrazach, haftowano na obrusach na królewskie stoły… Także ziemniaczane bulwy zdobywały podniebienia Francuzów, aż w XIX wieku opanowały ich stoły na dobre.

Wyklęte i zakazane

W Polsce natomiast ziemniaki zostały przez kościół wyklęte.

Z cesarskich ogrodów w Wiedniu przywiózł je do Wilanowa król Jan III Sobieski, ale królowej Marysieńce nie przypadły do gustu ani zapach kwiatów, ani „dziwaczna” potrawa z bulw. Dopiero w epoce Sasów, przybyłych do Polski za królem Augustem III – mimo potępienia księży zaczęto uprawiać je na ziemiach królewskich.

Dziś trudno dociec czym kościelnej władzy ziemniaki tak strasznie się naraziły, że duchowni głosili z ambon, iż to sam diabeł hoduje je w piekle i wysyła do ludzi by zatruć ich ciała i dusze. A, że zakazany owoc bardziej smakuje, warszawskie przekupki sprzedawały ziemniaki po kryjomu, modląc się o przebaczenie za niecny występek. Grzech się opłacał, bowiem w 1774 roku kilogram ziemniaków kosztował tyle, co pół wołu.

Mimo sprzeciwu kościoła

Wkrótce, mimo sprzeciwu kościoła, ziemniaki opanowały pola i stoły, a kiedy w czasie wojen napoleońskich ratowały tysiące ludzi od głodowej śmierci, nawet księża zapomnieli im „szatański” rodowód. Obecnie zdementowano nawet plotkę jakoby ziemniaki miały być „nadzwyczaj tuczące”, bowiem średniej wielkości ziemniak zawiera bardzo mało tłuszczu i tylko 50 kcal., za to aż połowę dziennego zapotrzebowania człowieka na witaminę C – wzmacniającą odporność organizmu (także na infekcje), chroniącą przed rakiem i choro­bami serca. Poza tym ziemniaki zawierają sporo regulującego ciśnienie, pilnującego prawidłowego rytmu serca i równowagi wodnej w organizmie – potasu, oraz witaminy A, B1, B2, PP, H, K, a także żelazo i wzmagający ruchy jelit błonnik.

Tak więc „szatański owoc” reguluje trawienie, zapobiega zarówno biegunkom jak i zaparciom. Nasi przodkowie okładami z ziemniaków leczyli podagrę, reumatyzm, lumbago, stłuczenia… Indianie od setek lat sokiem z ziemniaków i wodą po ich gotowaniu kurują niestrawność, zgagę i wrzody żołądka. Niektórzy dawni lekarze radzili nosić ziemniaki w kieszeniach ubrań – miały zapobiegać reumatyzmowi.

Z dzisiejszych badań wynika, że odkryty w ziemniakach glutation działa antynowotworowo, unieszkodliwia 30 substancji rakotwórczych, zapobiega chorobie wieńcowej, astmie oraz zaćmie, a także odtruwa organizm i daje obiecujące wyniki w zwalczaniu wirusa HIV.

Podscriptum

Napisałem ten artykuł go gazet, ze trzydzieści lat temu, albo jeszcze dawniej. Wówczas warzywa uprawiano naturalnie, miały więc moce uzdrawiające. Obecnie większość zachwyca się ziemniakami  odmian o wielkich bulwach, mimo iż powstały one jako pastewne do szybkiego tuczenia świń.

Pasze uprawiane metodami przemysłowymi wartości zdrowotne ma znikome. Także współczesny sposób przygotowywania warzyw (grube skrobanie, płukanie, gotowanie w dużej ilości wody, która jest wylewana) pozbawia ich wartości prozdrowotnych. A więc mamy, niedoceniamy, niszczymy… Czy się opamiętamy i przetrwamy czy poddamy się depopulacji?

Szczypta przypraw skuteczniejsza od garści rutinoskorbinu [147]

Do niedawna była Złota Polska Jesień, mogliśmy rozkoszować się nasyconymi Światłem Słońca i Słoneczną Energią Darami Natury. Od zarania dziejów nasi zapobiegliwi przodkowie dojrzewające w Słońcu Dary Natury, wraz z nagromadzoną w nich Słoneczną Energią zamykali w słojach, słoikach, słoiczkach, butlach, butelkach, buteleczkach. Dziś już coraz mniej rodzin tak tworzy swoje spiżarnie.

Przyszła zima. Jeśli będzie mroźna wymrozi niektóre źródła zarazy. Niezależnie jaka będzie, zimą światła słonecznego jest mało, więc to zamknięte w słoikach przyda się bardzo. Niestety obecnie coraz mniej osób kultywuje dobre zwyczaje, mało kto docenia Wiedzę opartą na doświadczeniu wielu pokoleń. Coraz więcej ulega reklamowym pokusom i jada pakowaną w plastiki przemysłówę, wytwarzaną poza zasięgiem życiodajnych promieni słonecznych. Nazywana „żywnością” przemysłowa pasza, nie dość, że nie wspiera zdrowia, to jeszcze je rujnuje, a syntetyczne tworzywa zaśmiecają świat dopełniając spustoszenia.

W mojej młodości zima każdemu przysparzała rozkoszy. Nawet mniej sprawni staruszkowie doceniali jej uroki. Dziś chyba każdy niecierpliwie czeka wiosny. Jedni świadomie, inni intuicyjnie, wyczuwamy i doświadczamy, że mało słoneczna żywność w mało słonecznych porach roku sprzyja spadkowi odporności, a wówczas łatwiej „łapiemy” infekcje.

Szczycimy się nowoczesnością, zdobywaniem Księżyca, a nie wiemy czym i jak chronić się przed bakteriami i wirusami na Ziemi. Ciekawe, że wielu spośród naszych przodków wiedziało. Dlaczego więc nazywani bywają niewykształconymi?

Zazwyczaj wystarczyło sięgnąć po przyprawy. Dawniej były drogie i trudno dostępne, dziś są tanie i łatwo dostępne. Mimo to mało cierpiętników wie, że szczypta przypraw, nawet najbardziej popularnych, lepiej przysłuży się naszemu zdrowiu niż farmaceutyki.

Zazwyczaj w kuchni mamy kilka przypraw i czasem je stosujemy, ale czy w pełni znamy ich właściwości i czy umiemy je wykorzystywać? O przyprawach można wiele pisać, ale od pisaniny zdrowia nie przybywa. Przypominam więc cztery z tych niby znanych i zachęcam do częstszego i pełniejszego ich wykorzystywania, bo wiele wskazuje, że nie są doceniane, przynajmniej w zakresie właściwości ochronnych, prozdrowotnych, leczniczych, nawet w jakże częstych problemach infekcyjnych.

Czosnek

Jest przeciwutleniaczem i naturalnym antybiotykiem. W wygaszaniu infekcji i wzmacnianiu odporności nie ma sobie równych. Moc czosnku znana jest od wieków. Z jego leczniczych właściwości korzystały nasze babki, prababki, praprababki… To, co szczególnie wyróżnia czosnek to uniwersalne zastosowanie. Czosnkiem można wzbogacić smak niemal każdej potrawy.

 Cynamon

Jest sproszkowaną korą cynamonowca. Zapach i smak cynamonu kojarzymy głównie ze świątecznymi wypiekami, a powinien w naszych domach gościć na co dzień.

Cynamon rozgrzewa organizm i chroni przed infekcjami bakteryjnymi. Możemy wykorzystywać go do potrawach na słodko, jak np.: naleśniki, owsianki, kluski, makarony, ciasta, kompoty…, ale także do wielu innych, np.: pieczonych mięs, gulaszy, szaszłyków, warzyw…

Imbir

Świeżemu korzeniowi imbiru działanie leczące nadają: zingiberol, gingerol, zinferon…, to dzięki nim imbir: gasi stany zapalne, przyspiesza usuwanie toksyn, działa antybakteryjnie i rozgrzewająco. W pewnym zakresie działa podobnie do aspiryny, ale jest od niej skuteczniejszy.

Dla wzmocnienia odporności kilka cienkich plasterków korzenia imbiru zalewano gorącym alkoholem i tak powstały napój wypijano codziennie (rano). Można wzbogacić sokiem z cytryny i miodem.

Kurkuma

Jest naturalnym antybiotykiem. Jest ponocna w zapobieganiu infekcjom bakteryjnym, wirusowym, grzybiczym. Nadaje potrawom złocisty odcień. Świetnie sprawdzi się w potrawach każdej kuchni, od dalekowschodniej do naszej.

Proszek z korzenia kurkumy jest składnikiem popularnej mieszanki przypraw: curry.

Kurkumę można stosować do oczyszczania organizmu z toksyn, a także wykorzystywać jej działanie przeciwbólowe.

Wszystkie tu wymienione przyprawy można połączyć, sporządzając rozgrzewającą miksturę.

Więcej o wykorzystywaniu przypraw można przeczytać w kilku moich książkach, bowiem kończąc je przepisami kulinarnymi zamieszczam dla wygody czytelników także rozdział o przyprawach.

Moja siła tkwi głęboko w korzeniach zdobywanej wiedzy… [144]

List Oli z listopada 2022

Za oknem urokliwa jesień zachęcająca do spacerów, słuchania szelestu liści na wietrze… do zbierania grzybów, do łapania promyków słońca, do wykopywania kłączy roślin…
Listopad jest pięknym miesiącem na szczególne rozważania o przemijaniu, darzeniu szacunkiem tych, co już nam nie towarzyszą ciałem na tym „łez padole.”
W moim sercu rozświetla się wdzięczność za to co mam choć na tle „innych” posiadam tak niewiele. Czuję się spełniona, choć większość tego nie rozumie. Przerażeni są sytuacjami, czasami, w którymi żyjemy, praktycznie wszystkim są, lekko to ujmując, zaniepokojeni. Zostawiam ich w tym stanie bez oceniania, przekonywania, uśmiecham się, a w myślach życzę gotowości do wzrastania.

Hormony, hormony

Przez około 20 lat zażywałam preparaty hormonalne w związku z silnymi zaburzeniami pracy tarczycy. Ten wycinek czasu w życiu bardzo mnie doświadczył, ale i wiele nauczył. Po długoletnim zażywaniu hormonów organizm przyzwyczaił się do nich i choć zażywałam hormony regularnie i według zaleceń „specjalistów” nie utrzymywały się one na „właściwym” poziomie ani jeśli chodzi o wyniki laboratoryjne ani w odniesieniu do samopoczucia.
Mimo zwiększenia ilości syntetycznych hormonów  po prostu wszystko się znacznie pokomplikowało w moim organizmie i zanikł comiesięczny cykl kobiecy. Było to równoznaczne z poronieniami lub po prostu z bezpłodnością. Nabawiłam się kolejnych dolegliwości typu silnych bóli piersi, ich obrzęków, z czasem wyczuwalnych guzków oraz podbrzusze bolało bardzo często. Zamiast okresu pojawiały się spore skrzepy lub czarne plamienia. Stałam się chaotyczna, nerwowa, płaczliwa. O takim skutku ubocznym nie wspomniał nikt ze „specjalistów.”  Dochodziły kolejne dolegliwości a ja potulnie je znosiłam uśmierzając ból specyfikami i będąc zła, że „to mnie się przydarzyło”.
Zasugerowano wtedy dodatkowe „leki” i zgodziłam się na eksperyment na sobie licząc że okres wróci. Czy to było szalone czy nie – nie wiem, nie będę siebie negatywnie oceniać za swoją ówczesną decyzję. Po prostu wierzyłam „innym” bardziej niż sobie. Z perspektywy czasu żal mi siebie za własną naiwność i niewiedzę… Co to zmieni aktualnie, tkwienie w przeszłości, szukanie winnych, pretensje… stwierdziłam i skończyłam z taką formą samobiczowania się umysłowego.
Po trudnym dla mnie wydarzeniu życiowym przestałam wierzyć w cokolwiek, co autorytet „sugerował, przypuszczał, zalecał”… Nieznacznym wycinkiem swojego doświadczenia w powrocie do równowagi chcę się teraz podzielić z tymi, którzy są tym naprawdę zainteresowani. Reszta zamiast hejtu niech zajmie się własnymi sprawami lub szuka sobie innej osoby do ataku.

Zaufanie sobie

Przede wszystkim wybrałam inny styl żywienia niż ten, który sprawiał że pojawiały się zaburzenia hormonalne, ciągła utrata wagi, czy szybkie na niej przybieranie. Przekonałam siebie że i tą sytuację można zmienić i usystematyzować. Z przyjemnością zaniosłam wypowiedzenie z pracy, która mnie wycieńczała, odeszłam od męża, zmieniłam miejsce zamieszkania… Pisałam listy pełne żalu, bólu do osób, które na mnie latami żerowały. Nigdy ich nie wysłałam tylko spaliłam, ale wspaniale uwolniły mnie z więzienia własnych myśli, poczucia winy, braku jakiegokolwiek docenienia przez kogokolwiek, na które NIE REAGOWAŁAM. Widziałam i zrozumiałam RÓŻNICĘ  MIĘDZY POMOCĄ A WYZYSKIEM. To cenne, choć bardzo bolesne doświadczenie. Przez kilka tygodni wegetowałam na samym suchym chlebie z mlekiem i batonikiem – tak codziennie. Tylko na to mogłam sobie przez dłuższy czas pozwolić. Bez rozmów z kimkolwiek o czymkolwiek. Bez uśmierzaczy bólu. Leżałam i uwalniałam ból przez łzy, po prostu. Przetrwałam. Dokonałam odcięcia się od wszystkiego co sprawiało że tkwiłam tyle lat w stanie przewlekłej choroby. Przestałam oskarżać o nią siebie, ale i kogokolwiek innego. Potrzeba mi było takiego wstrząsu nad tym, jak funkcjonowałam.
Odejść od tego wszystkiego co podcina skrzydła, od tych którzy nie pozwalają się poczuć wyróżnionym za coś czego dokonałaś. W jaki sposób miały funkcjonować tarczyca, serce, układ nerwowy, gdy nie było we mnie przez lata absolutnie żadnej równowagi? Byłam jak okręt na wzburzonym morzu, do którego dostawała się woda i zatapiała go. Ja zamiast ją bez sensu wylewać i liczyć, że nie zatonę – porzuciłam wszystko wskoczyłam w głęboką wodę i dopływałam do brzegu zdana na własne możliwości organizmu. Po raz kolejny przetrwałam: mamy w sobie aż tak ogromną siłę.
Ewidentnie miałam zmienić styl życia, jego jakość i otoczenie.  Nie walczyłam z przewlekłą chorobą i symptomami w postaci guzów. Skupiłam się nad mechanizmem zrozumienia ich przyczyn.  Znalazłam w sobie współczucie właśnie dla siebie i odwagę do zmian.
Kolejnym krokiem było stopniowe (na własne życzenie) odstawianie hormonów. Po raz pierwszy od lat przeczytałam ulotki specyfików, które zażywałam. Dopiero wtedy potraktowałam je jako instrukcję obsługi – (tak jak przy zakupie jakiegoś urządzenia do gospodarstwa domowego).  Na ulotce wyszczególnione były „ewentualne zaburzenia”.  Ja miałam ich więcej niż wyszczególniał producent. Podjęłam decyzję – nie będę łykać ich więcej i liczyć na cud, bo widziałam po samopoczuciu że on nie nastąpi. Nie sprawdzało się u mnie przez lata więc uznałam że to po prostu nie dla mnie.  Poczułam ogromne współczucie dla siebie że przez tyle lat zaniedbałam siebie fizycznie i psychicznie. Popłynęło kilkanaście, a może i kilkadziesiąt  oczyszczających łez. Po raz kolejny nie było przy mnie nikogo wartościowego. Zmotywowałam się dla siebie, dawnej Oli, która cieszyła się życiem na wsi w otoczeniu lasów i piękna przyrody.
Najtrudniej mi było uwolnić umysł z przekonań, którymi przez lata nasiąknęłam ,mianowicie że jak zaprzestanę „tego czy tamtego” to będzie „to czy tamto”, łącznie ze śmiercią, że po odstawieniu dostanę zawału, że się uduszę, … Wierzyłam w to „specjalistom” i żyłam w ciągłym lęku. Ten rodzaj lęku było najtrudniej przezwyciężyć.
Przeczytałam ponownie ulotki, wyszczególniłam mazakiem co i jak robić przy odstawianiu specyfików – wedle własnej intuicji zaczęłam działać… Pogodziłam się z tym, że mogę umrzeć zmieniając tak radykalnie swoje dotychczasowe życie. Tyle lat uzależnienia od syntetyków nie zostawało bez znaczenia. Przetrwałam i to z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy ( już nie na kolanach jak to było na początku przy rozwodzie, czy odejściu z pracy).
Dokonało się niemożliwe – wyzwoliłam się z obowiązku wstawania jeszcze o prawie godzinę wcześniej by zażyć syntetyczny hormon, dopiero potem móc jeść śniadanie. Rano na czczo piję ciepłą wodę z miodem zamiast syntetycznego hormonu i robię proste ćwiczenia na rozbudzenie się po nocy przy inspirującej mnie muzyce…
Wkrótce potem znalazłam pracę, w której nie dałam się więcej wyzyskiwać, gdzie umiałam postawić własne warunki i być w gotowości odejść gdy nie respektowano tego. Większość osób w firmie wolała brać tabletki uspakajające i siedzieć cicho. Znowu odstawałam od nich, ale zaczęło mi się podobać stawianie granic dookoła. Zauważyłam że szef zaczął się ze mną liczyć.
Przyciągnęłam do siebie mężczyznę (drugi mąż), który jest również po rozwodzie i okazał się moim uzupełnieniem. Daje mi wewnętrzną wolność, której potrzebuję oraz wsparcie pod wieloma względami. Zamiast oceniać –  docenia i tego nauczyłam się od niego, a właściwie przy nim. Nie potrafiłam tego wcześniej.
Pierwszy mąż widocznie miał mi pokazać inny aspekt życia i doprowadzić do granic wytrzymałości. Jestem wdzięczna obojgu. Są jak lustro, w którym mogę się przejrzeć w jaki sposób wydarzenia, sytuacje, ludzie (lub ich brak) kształtują zdrowie, sens czy jakość życia.

Spełnienie

Przestałam potrzebować syntetycznych hormonów. Moje życie od miesięcy jest takie, jakie chciałam. Przestałam się otaczać osobami, które ciągle narzekają, czy mają jakieś swoje bezsensowne pretensje i nie wiedzą czego i od kogo chcą. Zmieniłam numer telefonu by „dawni przypadkowi znajomi” nie mieli do mnie jakiegokolwiek dostępu. W telefonie nie mam internetu na własne życzenie. Szanuję siebie za umiejętność natychmiastowego odcięcia się od takich osób, czy sytuacji z szacunku dla osoby, którą się stałam.
Przygarnęłam dwie domowe kotki – są bardzo wdzięczne i kochają bezwarunkowo, oraz dwa kanarki, które każdego dnia pięknie śpiewają i dają ukojenie dla uszu.
Wieczorami znajduję czas, a to na przeczytanie książki, układanie puzzli obiema rękami, masaż, rozmowy z mężem, spotkanie z osobą, która wyłącza  telefon podczas spotkania ze mną i jest dla mnie. Albo spędzam je na wyjściu do koni, do lasu, czy na lody (zimą jadam często lody ;)), na uczenie się średniowiecznego tańca, na grę na bębnie, na bawieniu się z domowymi kotkami, na zwiedzaniu zamków, pałaców, dworków…
To wspaniałe zafundować sobie tak wiele.
Istotnym jest uzyskać harmonię, równowagę i szacunek dla siebie. Wygrałam w życiu bo kieruję nim świadomie. Doba trwa 24 godziny i nie mam ich więcej niż inni. Mam na to wszystko czas, bo zrezygnowałam z tego co mi nie służy i co zabiera niepotrzebnie czas wpędzając w lęk. Czasem los pomógł mi zrezygnować z czegoś na co nie byłam gotowa, jak w przypadku utraty dziecka. Potraktowałam to wydarzenie jako kolejne doświadczenie w mym życiu, jak poradzić sobie ze śmiercią i pozwolić po prostu odejść ze schorowanego ciała. bez pretensji, pytań, po prostu odejść, bo i ten element jest częścią życia.

Organizm jako całość

Od miesięcy nie zażywam syntetycznych hormonów , które były według niektórych konieczne. Kobiece cykle SAME powróciły, nie wiem czym są bóle piersi, jajników, głowy, jakiekolwiek bóle. Przestałam mieć wszelakie dolegliwości. Organizm jest niesamowity i reguluje wszystko co trzeba i jak trzeba. Staliśmy się swoimi najlepszymi przyjaciółmi odkąd przestałam go odżywiać w sposób niedbały, zarówno poprzez pokarm jak i duchowo. Czuję się kochana, spełniona bez wszystkiego czym żyją i się otaczają inni. Zachęcam kobiety do wsłuchiwania się w siebie, do dzielenia się własnym doświadczeniem i do tego, by zadbały o siebie i swoje potrzeby. Każda z nas zasługuje na to by życie tutaj nie było tylko tęsknotą za czymś innym niż życiem tu i teraz i docenieniem daru istnienia jaki nam dali rodzice.

Kwiat lotosu

Zaczęłam rozkwitać jak kwiat lotosu. A woda dookoła tego kwiatu chroni mnie przed przypadkowymi osobami chcącymi mnie zerwać, napluć na mnie czy potraktować zarazą. Dotarcie do mnie wymaga pewnego etapu przemyśleń, odwagi do przepłynięcia… chęci rozwoju. Nie jestem dla każdego i większość osób nie jest rozmówcami dla mnie. Dzisiaj nie obwiniam nikogo o pasmo swoich wcześniejszych cierpień. Dbam po prostu o to, by mój umysł był wolny od chaosu myśli, przekonań innych, ich jadu czy zawiści. Dziękuję rodzicom za moje poczęcie, za wychowanie mnie, troskę o mnie na ile potrafili w tamtych czasach.
Dziękuję prawdomównym, którzy wzbogacają mnie spotkaniami w cztery oczy, wymianą wzajemnych doświadczeń. Kieruję swą wdzięczność zarówno żyjącym jak i tym, którzy są już nieobecni przy mnie ciałem…

Odwagi do celebrowania życia takim, jakie sobie uczynimy
życzy Ola

Zanim przybyła choinka [143]

Od diducha i podłaźniczki do choinki

Wkrótce w domach, sklepach, szkołach, biurach, na placach zagoszczą choinki rozświetlone kolorowymi żarówkami. Niegdyś choinkowe drzewka przynoszono z lasu. W dobie królowania chemii syntetycznej zastępowano je imitacjami z tworzyw sztucznych. Dziś znów modne są żywe drzewka, a wielu nie wyobraża sobie świąt bez choinki. Warto jednak znać historię obyczaju obcego słowiańskiej kulturze, odcinającego od korzeni i tożsamości.

Pierwsze choinki stosowano w celu wprowadzenia do mieszkań leśnego zapachu, bowiem ani zamków, ani chat nie wietrzono. Świeżo ścięte choinki przynoszono na dzień Narodzenia Pańskiego, by ich zapachem odświeżyć duszne powietrze. Wieszano je u powały czubkiem w dół i niczym ich nie ozdabiano.

Przystrojone zielone drzewko towarzyszy świętowaniu od niedawna, zaledwie j-e-d-e-n w-i-e-k. Na słowiańskie ziemie przywleczone zostało przez najeźdźców niemieckich, gdy Polska była pod zaborami. Wtargnęło przez zabór pruski wraz ze stacjonującymi na naszych terenach okupantami. Kto wówczas stawiał choinkę nie był patriotą.

Pod wpływem niemieckich najeźdźców zielone drzewka zaczęto stawiać w domach na Pomorzu, Warmii, Mazurach. Do II wojny światowej choinki nie znano na polskiej wsi. Zanim zwyczaj ubierania choinki dotarł do Polski w domach wieszano podłaźniczkę. Były to gałązki świerka lub jodły podwieszane u sufitu i dekorowane. Podłaźniczki królowały na polskich ziemiach aż do lat dwudziestych XX wieku.

Dawnym zwyczajem słowiańskim (nadal kultywowanym na Ukrainie), jest zwyczaj stawiania w mieszkaniu pierwszego skoszonego podczas żniw snopa nieomłóconego zboża. Nazywano go Diduchem, bowiem tym słowem pierwotnie nazywano dziada, przodka.

W czasach przedchrześcijańskich diducha stawiano na święto przesilenia zimowego – 21/22 grudnia tzw. Święto Godowe, czyli święto zwycięstwa światła nad ciemnością. Symbolizował ducha opiekuńczego domu, a jako, że jego przygotowanie związane było z kultem przodków ustawiano go nieopodal stołu, by zmarli przodkowie mogli ucztować wraz z rodziną. Miał zapewnić chleb powszedni w następnym roku, gwarantować pomyślność, obfitość, urodzaj, dobrobyt. Diducha trzymano w domu aż do końca obchodów Szczodrych Godów, a te trwać mogły 12 nocy. W czasach chrześcijańskich zaczęto diducha stawiać w wigilię Bożego Narodzenia i trzymano w domu do dnia Trzech Króli (także 12 dni), następnie pieczołowicie przechowywano do wiosny, aby z nasion pochodzących z diducha, czyli pierwszego zebranego snopa rozpocząć pierwszy siew.

Najdłużej na wsiach utrzymał się pochodzący jeszcze ze słowiańszczyzny zwyczaj dekorowania domów i chałup zielonymi gałązkami. Natomiast choinka popularność zaczęła zdobywać wśród arystokracji, a pozostała ludność obyczaj ten stopniowo małpowała.

Początkowo ubieranie choinki przyjęło się tylko w miastach. Na wsi długo dominowała „podłaźniczka”. Kościół katolicki zwyczaj dekorowania choinek uważał za pogański, jednak ze względu na rosnącą liczbę zwolenników właśnie kościół stał się miejscem rozpowszechniania tej tradycji (w Europie Północnej i Środkowej), więc gdy choinki zaczęto ozdabiać, pierwszymi ozdobami były jabłka i łańcuchy. Jabłka, ponieważ choinkę kojarzono z rajskim drzewem, z którego Ewa miała zerwać jabłko, a papierowe łańcuchy, jako symbol węża kusiciela, który Ewę do zerwania jabłka miał zachęcić.

Wkrótce na choinkach zaczęto także wieszać orzechy, jako symbol dostatku i cukierki w kolorowych błyszczących papierkach jako symbol luksusu.

W dekorowaniu choinek mamy iście polskie i nawet znane w świecie ozdoby ze słomy i papieru, białego i kolorowego, np.: aniołki, gwiazdki, koszyczki, a także wypiekane na tę okoliczność ciasteczka i pierniczki o różnych kształtach, choć najczęściej w kształcie serduszek.

Dawne ozdoby wykonywano rodzinnie, z bibuły, papieru białego i kolorowego, piórek, wydmuszek, słomek, kłosów zbóż i traw, wykorzystywano to, co pochodziło z pola, ogrodu, sadu, lasu. Wymowna była symbolika kolorów. Biel symbolizowała niewinność nowonarodzonego Dziecięcia, zieleń igliwia – życie wieczne, czerwień – zdrowie, złoto – bogactwo.

Kolorowe szklane bańki, dziś nazywane bąbkami, pojawiły się znacznie później. Obecnie do zawieszania na choinkach produkowane są przemysłowo bąbki plastikowe i przeróżne badziewie z tworzyw sztucznych.

Wszystkie nasze dawne obrzędy były związane z naturalną przemianą pór roku i miały bogatą symbolikę, sięgającą kultu dusz zmarłych i sił przyrody. Zabiegi, jakie stosowano miały zapewnić urodzaj w nowym roku i chronić domowników przed chorobami i nieszczęściami. Bielono izbę, w kąty wtykano gałązki świerka lub jodły, obrazy przystrajano gałązkami i kwiatami z bibuły. Ozdoby wykonywały kobiety i dzieci. Najważniejszą z ozdób był tzw. pająk robiony ze słomy i bibuły, przypominający dzisiejszy abażur.  Wieszano go u sufitu, gdzie zostawał na cały rok, więc musiał być piękny i bogaty.

Mimo iż obecnie choinka jest elementem Bożego Narodzenia, zwyczaje Bożonarodzeniowe zostawiam na oddzielny artykuł. Nie zobowiązuję, że go napiszę, ale gdyby tak się stało byłyby tam kolejne kontrowersje, np.:

I. Dwanaście potraw wigilijnych na cześć dwunastu miesięcy na pamiątkę dwunastu dni dawnego święta Szczodrych Godów, a nie apostołów.

II. Włoszczyznę zawdzięczamy nie Bonie, lecz Templariuszom.

III. Grzyby w kulturze ludowej są czymś tajemnym między światem roślin i zwierząt; pomagają w kontaktach ze zmarłymi, stąd ich obecność na wigilijnym stole.

IV. Karp nie pochodzi ani z tego zwyczaju ani tej kultury.

V. Wolne nakrycie nie dla zabłąkanego wędrowca, lecz dla przodków, których zapraszano na wspólną wieczerzę.

VI. Potrawą obowiązkową na wigilijnym stole, jest barszcz i uszka z grzybami. Rodzinne przygotowywanie uszek z grzybami to tradycja łącząca wszystkie pokolenia, przypomina o związku z Naturą, zapewnia zdrową rozrywkę i rozkosze dla podniebienia. Samodzielne przygotowanie uszek nie jest skomplikowane, choć może wydawać się pracochłonne, jednakże nic nie zastąpi smaku domowych uszek w zupie grzybowej czy barszczu.

VII. Zwyczaj dzielenia się opłatkiem pochodzi z początków XIX w.

VIII. Dawniej oprócz tradycyjnych opłatków, wytwarzanych z przaśnego ciasta, chleba i wody, użytkowano kolorowe krążki opłatków zwane „światami”, którymi zdobiono podłaźniczkę. Światami dzielono się również ze zwierzętami. Kultywowanie tego zwyczaju miało je chronić od zapadania na rozmaite choroby.

IX. Dzielenie się opłatkiem, jaki mamy obecnie, jest symbolem wyrażenia wdzięczności i znakiem przebaczenia dawnych win.

Zioła nas uratują [137]

Odkąd pamiętam żyłem w bliskim kontakcie z Ziemią. Bawiłem się na łąkach, polach, ugorach, interesowała mnie przyroda, rośliny, szczególnie dziko rosnące jadalne, uzdrawiające. Uprawiałem ogródek, troszczyłem się o glebę, sadziłem drzewka, a nawet pokaźne drzewa. Śledziłem cykle Księżyca, analizowałem jego wpływy na przyrodę i starałem się je wykorzystywać.

Gdy byłem w wieku przedszkolnym wokół naszego podwórka tata posadził wierzby, wówczas ja na nich samodzielnie pozaszczepiałem gałązki różnych drzew, nie tylko owocowych. Wierzbowe owoce były nad wyraz słodkie, więc dla mnie „gruszki na wierzbie” nie są abstrakcją, lecz realnym owocowym sukcesem mojej dziecięcej praco-zabawy. Nie rozumiałem dlaczego dorośli ogrodnictwo i sadownictwo uważali za trudną sztukę skoro mnie, przedszkolakowi sztuka ta wychodzi doskonale. Jedynym moim przygotowaniem do prac na wierzbach były własne doświadczenia zdobywane przy konstruowaniu wierzbowych fujarek.

Zainteresowania miałem szerokie, dość szczegółowo opisałem je w jednej z książek. Interesowało mnie wszystko, co mnie otaczało, a zainteresowania miałem głębokie i nie dawałem sobie ich spłycać. Wymagało to ciągłej walki, ale hartowało i dawało satysfakcję z sukcesów, często niepotrzebnych, ale poszerzających granice poznawania dotychczasowych możliwości.

Choć urodziłem się i dzieciństwo spędzałem w dużym mieście (trzecim, co do wielkości w ówczesnym województwie kieleckim) mama hodowała krowy, kozy, świnie, gęsi, uprawiała pola i łąki. Łąki dzierżawiła od proboszcza, a jedno z naszych pól po latach przywłaszczył sobie kościół. Inne pola, a później także dom zabrało państwo. Pasterzy kościoła poznawałem od najwcześniejszego dzieciństwa służąc do mszy, jako najmłodszy ministrant już w wieku przedszkolnym. Natomiast, czym jest to pazerne państwo, tego jeszcze nie rozszyfrowałem.

Wyrastałem i wychowywałem się w Naturze, stąd mój szacunek do przyrody i ziół. Słowa „ekologia” wówczas jeszcze nie było, a odkąd zaczęło funkcjonować jest zakłamywane i fałszowane.

Wszystko, co robiłem to nie od święta i nie na pół gwizdka, lecz całym sobą. Oprócz przyrody interesowała mnie technika, mechanika, elektronika, elektrotechnika i wiele innych dziedzin, a później także bioelektronika, którą poznawałem od samego jej twórcy – księdza, profesora, doktora hab. Włodzimierza Sedlaka (1911-1993).

Wkrótce po ukończeniu szkoły podstawowej byłem znanym w Polsce krótkofalowcem. Poprzedniczka Gazety Ostrowieckiej – „Walczymy o stal” zamieściła na pierwszej stronie sensacyjny artykuł: „Bezpośrednia łączność radiowa Nowy Jork – Ostrowiec i zamieściła foto krótkofalowców z klubu przy Lidze Obrony Kraju. Byłem na tej fotce, ale nie rozpierała mnie duma, gdyż łączności nawiązywaliśmy dalsze i ciekawsze. To dla redaktorów hasło „Nowy Jork” brzmiało dumnie. Ponieważ nasza amatorsko budowana radiostacja wyglądała zbyt skromnie dla podbicia rangi fotografii w jej centrum umieścili dwa fabryczne generatory. Wykorzystywaliśmy je do zestrajania samodzielnie budowanych obwodów rezonansowych jednakże nie miały związku z naszą pracą w eterze i nawiązywanymi łącznościami.

Z Przyrody korzysta wielu traktując ją jak darmowy supermarket, gdzie rwą, tną, plądrują, konsumują bez opamiętania i bez rekompensaty za to, co wydzierają. Ja zaprzyjaźniałem się z roślinami, potem je prosiłem i… dostawałem. Brałem ile potrzebowałem zawsze okazując wdzięczność. Kto nawiązuje emocjonalną relację z roślinami nie traktuje ich rabunkowo. Świadomość zmienia się, gdy Naturę traktujemy jak Sanktuarium. Pokrzywom poświęciłem książkę. Kapuście poświęciłem książkę. Kto z czytelników kocha rośliny i pragnie mocniej zanurzyć się w ziołolecznictwie ma już łatwiej, bo może sięgnąć po moje książki.

Zioła zawsze były pozasystemowe. Dawały wolność wyboru, ale też nadzieję przetrwania. W czasach wojen wracały do łask. Wielu pragnie mieć w ziołach ratunek gdy wojna zabierze dostęp od nazywanych „lekami” syntetycznych farmaceutyków. Ja promuję szacunek do ziół na co dzień w każdym czasie. Zioła rosną niemal wszędzie, są łatwo dostępne, tanie i wbrew zamysłom koncernów depopulacyjnych każdy może po nie sięgnąć. Wystarczy się na nie otwierać, wychodzić w teren, poznawać niczym najbliższych przyjaciół i korzystać z ich mocy: odżywczych, leczniczych, uzdrawiających, regenerujących, odmładzających… Przeprowadzka na wieś nie jest konieczna, tym bardziej, że wsie są bardziej skażone od miast. Widać to dobitnie zarówno po cenach miodów jak i miejsc ekspansji nowotworów. Miody z pasiek w miastach są droższe od miodów z pasiek na wsiach. Nowotwory na wsiach trapią nawet najmłodsze dzieci, podczas gdy w miastach dopadają głównie dorosłych. Na wsiach siła skażeń działa natychmiast, w miastach do skumulowania podobnej ilości toksyn potrzeba wielu lat.

Zioła kochać i zielarstwo praktykować można bez względu na miejsce zamieszkania. Zioła to nie chwasty, nawet nie rośliny, lecz stan umysłu, źródło zachwytu, radości, poczucia dobrostanu. Zielarskie Dary Natury to nasi sprzymierzeńcy i strażnicy zdrowia. Poznawanie ich jest formą ciągłego wtajemniczania i ciągłych inicjacji. Praktykowanie prawdziwego nieuprzemysłowionego zielarstwa wnosi zmianę świadomości, wyobrażeń i schematów. Służy budowaniu głębokiego partnerstwa z Ziemią. Do przetrwania w dzisiejszym, pełnym zagrożeń świecie niezbędna jest mocna i wspierająca się nawzajem społeczność zielarska. Niech Moc ziół będzie z nami!

Obecnie poświęcam się badaniom rodowym i poszukiwaniom genelogicznym. W jednym ze swoich drzew genealogicznych mam 13.131 osób. Jeśli temat spotka się z zainteresowaniem czytelników i redakcji przedstawię kolejny odcinek moich zwierzeń. Z najlepszymi życzeniami wszelkiej pomyślności.

Kolejny popapraniec odstrzelony [136]

Dostałem komentarz do artykułu „Orkiszowa i z orkiszu to zupełnie co innego”. Treść komentarza: „Łatwo być przyjacielem dla kogoś, kto jest twoim przyjacielem, ale być przyjacielem dla kogoś, kto uważa się za twego wroga – to kwintesencja prawdziwej religii. M. Gandhi.” Jakieś motto ni w pińcet ni w dziewińcet, bez związku z tematem, gdzie wyjaśniam różnice między pojęciami moich wyrobów z orkiszu, od korporacyjnych i pseudorolniczych wyrobów z wielokrotnie modyfikowanych pszenic, z których hybrydy skrzyżowane z orkiszem bywają nazywane „orkiszowymi”.  Bez związku ze mną, moją pracą, moją witryną.

Niepodpisany popapraniec w miejscu na autora podstępnie wpisał adres promowanej wielotematycznej strony www. Podał też adres URL aby przekierowywać odwiedzających moją witrynę na tę, którą tak podstępnie usiłuje promować. Strona spekulanta zawiera ogrom tematów, nie dałby rady w pojedynkę zapanować nad taką wielością i różnorodnością, jest ogromnym zespołem. Kolejny raz nie udaje się naciągaczom. Czuwamy nad bezpieczeństwem swoich czytelników i nie naraziliśmy nikogo na przekierowanie do stron popaprańców. Moglibyśmy o incydencie zapomnieć, ale wspominamy go, ponieważ podobne podstępy są powszechne. Blokujemy je wytrwale. Teraz widzicie, że utrzymywanie witryny nie polega na samym tylko pisaniu.

Jeśli przeczyta to także spekulant może zaświta mu odwieczna mądrość: nie czyń nikomu, co tobie niemiłe. A szczególnie dwukrotnie karmionym piersią. Wiedzcie spekulanci, że nie mamy czasu myśleć o waszych wybrykach, bo mamy wiele ciekawszych zajęć i wiele planów do realizacji. Ale powinniście wiedzieć, że moce wynikające z dwukrotnego karmienia piersią są przepotężne. Nie warto narażać się na nie. Strzeżcie się więc popaprańcy, spekulanci, kombinatorzy, cwaniacy, kolaboranci choćby nieopatrznego pojawienia się na horyzoncie dwukrotnie karmionych piersią, bo opatrzność może sprawić takie cuda, w jakie nigdy byście nie uwierzyli, ale na pewno nie chcielibyście ich doświadczyć. Amen.

Łatwiej obniżyć ciśnienie krwi niż zjeść kromkę chleba [134]

Miewam spotkania z osobami miewającymi skoki ciśnienia krwi i czasem bardzo wysokie ciśnienie utrudnia im funkcjonowanie. Żeby nie powtarzać ciągle tego samego odsyłam do tej witryny. Obniżyć ciśnienie krwi można łatwo różnymi sposobami. W swoich książkach i także w tej witrynie pisałem o różnych problemach z ciśnieniem w tle i podałem wiele skutecznych naturalnych metod przywracania zdrowia, wypraktykowanych przez setki lat i tysiące osób. O ich sile i skuteczności przeczytasz np. we wpisach z:

Odwracalność procesów chorobowych jest możliwa!

Jabłko, marchew, burak zamiast transfuzji krwi

Filtry nasze niedoceniane i sposoby dbania o nie

Czy „leki” obniżające ciśnienie krwi i cholesterol mają sens?

Zimne stopy, zimne dłonie, słabe krążenie krwi, brak radości…

Nadciśnienie tętnicze i inne problemy – nie tylko sercowe

Ty też możesz wyzdrowieć! – list Oli, która po wielu latach chorowania i bólu odbierającego chęć do życia zaczęła odzyskiwać zdrowieje od chwili pożegnania lekarzy i porzucenia medycyny

Każdy ze wspomnianych przeze mnie sposobów jest skuteczny, jednakże każdy wymaga własnego zaangażowania. Wprawdzie niewielkiego, ale wielu nie znajduje czasu nawet na spacery, wypijanie łyżki oleju z lnu czy lnianki jak niegdyś tranu, nie mówiąc już o ziołowych kąpielach, choć są to metody najkorzystniejsze bo utrzymujące w zdrowiu.

Są też metody regulacji ciśnienia krwi natychmiastowo i bez żadnych środków. Może to być biomasaż (bez dotykania ciała), mogą to być techniki mentalne (wyłącznie za pomocą myśli, wzroku, gestów), jednakże ten wpis poświęcam przypomnieniu postaci Aleksandra Mikulina, rosyjskiego konstruktora silników samolotowych i Jego Ćwiczeń.

Zanim przedstawię inżyniera Mikulina i Jego ćwiczenia przypominam, że niedocenianą, a często lekceważoną przyczyną słabego krążenia krwi jest brak radości. Serca nie wolno traktować jak pompy. Serce jest ośrodkiem miłości i bezpieczeństwa. Krew symbolizuje radość. Kto ma dużo radości tego krew płynie swobodnie i obce mu są niedomagania krążeniowe.

 Aby wyzdrowieć warto poznać przyczyny dolegliwości. Zazwyczaj cierpiących nie interesują przyczyny, skupiają się oni tylko na objawach i fizycznym aspekcie. Zachęcam do poznawania psychicznych przyczyn fizycznych dolegliwości.

Ponieważ nie piszę do nowicjuszy, lecz do długo zmagających się z chorobami nie będę rozpisywał się o Louise L. Hay i jej książce „Możesz uzdrowić swoje życie”. Kto jeszcze nie zna tego dzieła niech natychmiast nadrobi zaległości.

Choroby serca, układu krążenia, otyłość, nadwaga, cukrzyca, lustrzyca zazwyczaj trapią osoby z niedoborem ruchu. Kto pamięta sentencję doktora Wojciecha Oczko, nadwornego lekarza trzech królów Polski (Zygmunta Augusta, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy)? Ruch zastąpi każdy lek, a żaden lek, ani nawet wszystkie leki razem nie zastąpią ruchu.

Ruchu, wody i Słońca nie zastąpi także żaden z przemysłowych leków, paraleków, suplementów… Teraz sam/sama decyduj czy iść za mędrcem i wielowiekowym doświadczenie przodków czy za zwodniczą modą, narzucaną przez handlujących medykamentami i suplementami…

Wielokrotnie też mówiłem i pisałem, że wraz z pozbywaniem się nadmiarów (śmieci, toksyn, odpadów, złogów, śluzu, pasożytów i ich metabolitów…) choroby znikają jak znika mrok wraz ze wschodem słońca.

Konstruktor silników samolotowych

Aleksander Mikulin w wieku lat pięćdziesięciu zachorował na niewydolność krążenia. Medycy prognozowali mu 2-3 lata życia i zalecali unikanie ruchu. Nie pogodził się z takim „wyrokiem” i olał lekarskie zalecenia.

Na podstawie obserwacji maszyn i przyrody opracował własny system leczenia i zapobiegania przedwczesnemu zużywaniu organizmu. Nie tylko przezwyciężył nieuleczalną zdaniem lekarzy chorobę, ale dożył 92 lat do końca swoich dni będąc aktywnym i twórczym!

W swojej książce pod tytułem „Aktywna długowieczność” napisał: „Kiedy ciężko zachorowałem i wylądowałem w szpitalu, przyszła potrzeba i czas na poznanie złożonej struktury ludzkiego organizmu”.

Organizm ludzki, podobnie jak maszyna, wymaga oliwienia i regeneracji części. Do tego  opracował łatwe i skuteczne ćwiczenie nazywane wibrogimnastyką.

Ćwiczenia wstrząsowe Mikulina

Stań na palcach, pięty unieś w górę 2 cm nad podłogę i mocno je opuść. W całym ciele odczujesz wstrząs. Jedno ćwiczenie powinno trwać sekundę. Powtórz je 30 razy, zrób 10 sekund przerwy i znów 30 powtórzeń. Powinno się ćwiczyć 5 razy dziennie po 70 sekund (30 wstrząsów, 10 sekund przerwy, 30 wstrząsów). Takie wstrząsanie organizmu pobudza przepływ krwi w żyłach. Ustępuje po nich ociężałość, będąca skutkiem długotrwałego wysiłku umysłowego oraz zmęczenie fizyczne.

Inżynier Mikulin polecał to ćwiczenie zwłaszcza osobom pracującym na stojąco bądź siedząco. Dzięki powtarzaniu tego ćwiczenia unikniemy wielu chorób wewnętrznych z zakrzepowym zapaleniem żył, obrzękami nóg i zawałem włącznie. Podobne działanie na ludzki organizm ma jazda konna.

Ćwiczenia oddechowe Mikulina

Mikulin w oparciu o własne doświadczenia opracował też ćwiczenia oddechowe pomocne przy nerwicy serca, stanach lękowych i nieustannych stresach. Wielokrotnie ratowały przed atakiem serca. Kogo zaniepokoi przyspieszona akcja serca niech powiększy za pomocą bardzo głębokiego oddechu objętość jamy sercowej przed kolejnym rozkurczem. W tym celu wciągnij powietrze jak najgłębiej w dół brzucha, wypnij brzuch (ale spokojnie, bez szarżowania) i zatrzymaj powietrze przez 2-3 sekundy. To ćwiczenie powtórz 2-3 razy. Nie więcej!

Ćwiczenia należy wykonywać spokojnie, rytmicznie, koncentrując na każdym całą swoją uwagę. Wówczas mija strach, a serce zaczyna pracować w naturalnym rytmie.

Ćwiczenia Mikulina stosowane regularnie pomagają zachować dobrą formę i zdrowie.

Sługusy rokefelerowskiej medycyny i rokefelerowskiej farmacji usiłują ukrywać naturalne sposoby przywracania zdrowia, a promujących samouzdrawianie kamienować, ponieważ mniej chorych to mniejsze bussinesy na bandyckich praktykach i truciznach nazywanych lekami!

Uwaga: ten wpis jest niedokończony. Kto czyta te słowa niech zajrzy tu ponownie. Gdy dokończę ta uwaga zniknie. Z opisanych tu ćwiczeń można korzystać nie czekając na dokończenie. Dopiszę tylko jeszcze co nieco o inżynierze Mikulinie i o efektach zdrowotnych mikulinowych kuracji.

Bohaterowie naszych czasów [133]

Niezaszczypawkowani mimowolnie stali się grupą kontrolną w wielkim eksperymencie. Dzięki ich wytrwałości w unikaniu wstrzykiwań konglomeratu trucizn cały świat poznał rzeczywiste, czyli depopulacyjne cele szczypawek koowiidoowych.

Szczypawkowcy – zbrodniarze i zwolennicy szczypawkowania – głupki starali się złamać nas psychicznie. Wytrwaliśmy, jednakże wielki eksperyment medyczno-depopulacyjny pozostawiał urazy i blizny. Ani zbrodniarze ani głupki nie chcą rozmawiać o tym, co robili czerpiąc przyjemność z obwiniania nie dających sobie wstrzyknąć konglomeratu trucizn depopulacyjnych. Za wielomiesięczne blokady i terror, organizowane przez służalczych polityków z obsesją na punkcie władzy wygodnie im było fałszywie obwiniać niezaszczypawkowanych. Głupki wierzyły w narzucaną im przez oprawców „logikę”, więc łatwo im było życzyć śmierci unikającym przyjmowania śmiercionośnych zastrzyków. Dręcząc niedających się zaszczypawkować czynili to także dlatego, że zawstydza ich nasza niezłomność w zasadach i wytrwałość w odwadze. Nie spodziewali się, że przetrwamy. Przegrali wojnę rozpętaną przeciw unikającym wstrzykiwania sobie konglomeratu depopulacyjnych trucizn. Ogrom zaszczypawkowanych umarło i nadal masowo umierają, zazwyczaj w cierpieniach. Cierpią także ich bliscy, bo nie są w stanie im ulżyć.

Niezaszczypawkowani przetrwali. Wszyscy powinniśmy być bardzo, bardzo, bardzo wdzięczni niedającym się zaszczypawkować.

Nowe zagrożenie

Nic nie zwalnia od zachowania ostrożności i roztropności, bowiem depopulacje medyczne i farmaceutyczne, biologiczne i chemiczne nadal szaleją, tyle że teraz szczypawkowanie dokonuje się nie tylko poprzez strzykawki, także poprzez kontakty z zaszczypawkowanymi. Unikajmy ich jak trędowatych, bo stali się rozsiewaczami zarazy – zarażają wydechem i dotykiem. Nie chodzi o jakieś wirusy, rzekome czy rzeczywiste, lecz o złowrogie białka, rozprzestrzeniane na otoczenie przez zaszczypawkowanych.

Zaszczypawkowanych nie da się już uratować, wkrótce powymierają, wielu w strasznych cierpieniach, najczęściej z powodu gęstnienia krwi, zakrzepów, niewydolności krążenia… Ratować możemy i powinniśmy siebie oraz dzieci i wnuki! Teraz już nie tylko przed szczypawkowaniem, także przed zaszczypawkowanymi.

Ponieważ zaszczypawkowanych przybywa, coraz trudniej unikać rozsiewanej przez nich zarazy. Zbrodniarze szarżujący broniami biologicznymi i rozsiewaniem depopulacyjnej zarazy zabezpieczają się wcześniej przygotowanym antidotum/panaceum. Jeśli chcemy przetrwać, jako synowie i córki jednej pary rodziców, nie zostając tworami genetycznie zmodyfikowanymi zlepkiem DNA i RNA wielu obcych, niespokrewnionych osób potrzebujemy odtrutki. Są rośliny o właściwościach odtruwających. Zachęcam do ich uprawiania i rozpowszechniania. Chętnie pomogę zdobyć nasiona i sadzonki.

Wiedza a wiara

Ludzie kierują się albo wiedzą albo wiarą. To przeciwstawne bieguny naszego funkcjonowania. Zachęcam do zgłębiania rzetelnej wiedzy. Zbiór wiadomości zasłyszanych, niezależnie na ile prawdziwych nie jest wiedzą. Wiadomości w wiedzę przekuwamy d-o-ś-w-i-a-d-c-z-e-n-i-e-m.

Zbrodniarze i głupcy czerpiący zyski ze zbrodniczej medycyny i zbrodniczej farmacji rozpowszechniają kłamstwa, a zadających niewygodne pytania zastraszali, ośmieszali, zaszczuwali… Zarówno wtedy, gdy nie znali odpowiedzi, jak i wtedy, gdy z powodów merkantylnych kłamali i rozpowszechniali fałszywe poglądy. Wielu udało im się zwieść, otumanić, uśmiercić, ale statystyka pokazuje, że masowo wymierają poszczypawkowani. Unikający wstrzykiwania sobie i swoim dzieciom depopulacyjnych trucizn mają się dobrze.

Współcześni trędowaci

We własnej obronie należy unikać jak trędowatych zaszczypawkowanych depopulacyjnymi truciznami. Można im podać coś na długim kiju, ale przyjmowanie od nich czegokolwiek grozi zarażeniem powodującym cierpienia i rychłą śmierć. O ile z dawnymi zarażeniami organizm radził sobie, to od genowej zarazy nie ma ratunku. By przetrwać musimy unikać szczypawkowanych. W żadnym razie nie zbliżać się do nich i niczego od nich nie przyjmować.

Chrońmy siebie i naszych bliskich, a jedyną skuteczną ochroną jest unikanie zagrożeń i dbałość o system immunologiczny. Dbajmy więc o naszą odporność. Unikajmy negatywnych emocji. Strach, stres, żal, nienawiść osłabiają odporność. Strach rozsiewają i ci, których celem jest nas wymordować i ci, którzy bezkrytycznie ulegają ich kłamstwom.

***

Ledwie skończyłem ten wpis zapikotał telefon. Pojawiła się fotka z uroczystej parady. Zacząłem zastanawiać się czy to manifestacja zakończenia starej ery czy rozpoczęcia nowej? A może to tylko wizualna część procesu transformacji starego systemu w nowy? Niewątpliwie dokonywało się coś dziejowo bardzo ważnego.

W nadziei na refleksje bliskich mi osób z bardzo wąskiego forum, na którym wstawiona została fotka z parady zadałem pytanie: „Ta parada to z uciechy, radości czy innych powodów?” Czasem zadaję proste pytania, bowiem często dają proste odpowiedzi, co pozwala widzieć świat taki, jakim jest. Tym razem tego pożałowałem, bo nadawczyni fotki zareagowała atakiem agresji poprzeplatanej nienawiścią. Zaskoczony tą reakcją na prymarne pytanie włączyłem telewizor w nadziei, że od gadających głów usłyszę czy mamy się smucić czy radować? Czy z odchodzenia znanego, czego dotychczas doświadczaliśmy, czy z nadchodzenia nieznanego, czego dopiero będziemy doświadczać? Przysłowia bywają mądrością narodu. Jedno z nich mówi: „Po dobrym/złym panie lepszy/gorszy nastanie„. Konkluzja to, czy oczekiwanie? A może samospełniająca się przepowiednia?

Jeśli oczekiwania wpływają na zdarzenia w sposób powodujący spełnianie oczekiwań to nie tylko warto oczekiwać najlepszego, mamy wręcz taki obowiązek. Ilu poważnie traktuje ten obowiązek? Ilu go przynajmniej rozumie?

Aby nowe mogło zaistnieć stare musi ustąpić. Niektórym na oczekiwaniach upływa całe życie. Zazwyczaj ustępowanie bywa przykre, dotkliwe, bolesne, a rodzenie radosne, ale zdarza się też, że ustępowanie bywa radosne, a rodzenie przykre, dotkliwe, bolesne. Przeobrażenie starego w nowe może być nagłe, jak przy naciśnięciu prztyczka-elektryczka, kiedy mrok znika wraz z rozbłyskiwaniem światła. Może być także płynne, kiedy mrok ustępuje stopniowo wraz ze świtaniem.

Jeśli komuś poruszane tu tematy (strzykawki jako narzędzia uśmiercania, współczesny trąd, uroczysta parada, wielka manifestacja, mądrość w przysłowiach, samosprawdzające się przepowiednie) wydadzą się niepowiązane to niech sobie idzie dalej swoją drogą. Jeśli jednak ktoś zobaczy nierozdzielną jednię splątaną w wielki węzeł to zapraszamy do rozmów – najlepiej słownych, ale mogą być też klawiszowe. Czas sprzyja możliwości rozplątywania tajemnych splotów.

Ziemia… doceńmy ją zanim w niej spoczniemy… [131]

  czerwiec 2022,

Chciałabym podzielić się swoim doświadczeniem odnośnie poprawy koncentracji i jakości snu, odczuwalnych po długotrwałym kontakcie z Naturą i glebą.

Przez kilka lat żyłam praktycznie wyłącznie w otoczeniu komputerów, telefonów komórkowych oraz wynajmowałam mieszkanie w bloku i unikałam słońca (plamy na ciele i duszności). Prawie zupełnie odcięłam się wówczas od Natury. Tyle, co wychodziłam do garażu po samochód, łapałam kilka minut słońca w drodze do pracy (ale i to w okularach przeciwsłonecznych, więc raczej go nie łapałam). Wracałam często późno i siedziałam w zamkniętym pomieszczeniu zwanym blokowiskiem przy sztucznym świetle, a pod poduszką „spał” ze mną telefon komórkowy z ustawionym budzikiem. To była codzienność. Wir pracy, nadgodziny, poczucie osamotnienia. Takie doświadczenia były mi potrzebne, by z czasem zrozumieć do czego tego typu styl życia doprowadzi.

Pojawiły się stany depresyjne, rozdrażnienie, niedomagania oczu, a ja czułam się ciągle zmęczona i mimo, iż ze zmęczenia często zasypiałam przy laptopie to rano budził mnie dodatkowo ból od niewygodnego ułożenia ciała. Z dnia na dzień tak to wyglądało. Byłam młoda i nie zwracałam uwagi na wiele zaniedbań czy przyzwyczajeń.

Wydawało mi się, że cały świat jest przeciwko mnie, że ciągle haruję i haruję, a nic tak naprawdę w życiu nie osiągnęłam prócz kilku burzliwych epizodów.  W tym czasie szukałam wsparcia w internecie – kręgu znajomych, którzy by mnie „rozumieli”. Często po pracy biurowej przesiadywałam w sieci – trafiałam na niewłaściwe osoby. Jaką energią emanowałam takie osoby przyciągałam…Z perspektywy czasu wiem, że każdy kontakt czegoś mnie nauczył. Najbardziej szacunku dla siebie, po prostu dla siebie. Wówczas też zrozumiałam pojęcie „samotna w sieci” mimo tylu „znajomych”. Czas było coś zmienić w swym życiu, a może i z kogoś zrezygnować, a może i ze wszystkiego.

Nadmierny kontakt z technologią i brak kontaktu z naturą doprowadził mnie do wycieńczenia umysłowego i fizycznego. Teraz stwierdzam, że chorowałam i tkwiłam w swoich przewlekłych schorzeniach na własne życzenie… Ale wówczas potrzebowałam zrzucić moją niedolę na innych… Inaczej… Potrzebne mi to było, by wreszcie przebudzić się, mieć dość tego, co mnie wyniszczało, znaleźć odwagę do zmiany  i zastosować w swym życiu. Człowiek z czasem spostrzega jak w wielu przypadkach sam wpędzał się w chorobę. Łatwiej było szukać winnych i oszukiwać siebie, niż robić co trzeba. To wspaniałe lekcje, ale nie każdy chce i jest gotowy je „odrobić”.

Jako dziecko biegałam boso po kałużach, po piachu, trawie. Próbowałam wizualizować po kolejnych zawodach życiowych swoje dzieciństwo gdzie pełno było we mnie energii i dziecięcej ciekawości życia. Jako dojrzała i zmęczona życiem kobieta zatęskniłam za kontaktem z ziemią, naturą, ciszą, którą zagłuszałam czymkolwiek. Zdjęłam buty i pochodziłam po ziemi w pobliskim lasku koło garażu. Ugryzła mnie mrówka i przeziębiłam pęcherz, a każde stąpnięcie czuły stopy od igliwia czy jakichkolwiek nierówności. Jak mnie to drażniło… W dzieciństwie nic mi nie przeszkadzało. Tak bardzo zaniedbałam tą część w sobie, która czerpała radość z tego, co za darmo i ogólnodostępne – pomyślałam.

Zaczęłam dłońmi dotykać ziemi – trwało to od kilku sekund, potem minut. Z czasem dołączyłam stopy próbując oddychać nosem i wydychać ustami. To nie takie proste jak dawniej 🙂  Głowa mnie rozbolała i taki był tego efekt dorosłej kobiety. Nie ustępowałam. Pragnęłam stać się dawną sobą – taką radosną, ciekawą, beztroską. Obiecałam sobie, że chociaż w dzień wolny (niedziela) wyjdę z bloku i kilka minut będę mieć kontakt z ziemią, posłucham śpiewu ptaków i przestanę być ciągle osiągalna dla wszystkich przez telefon. Po kilku tygodniach przeznaczyłam czas na las czy łąkę również w sobotę zamiast pisać z „internetowymi znajomymi”. Zaczęła się przemiana we mnie.

Cieszyłam się na weekendy, bo wsiadałam do samochodu i jechałam poza blokowisko posiedzieć w ciszy na kocu. Z każdej „wyprawy” przywoziłam świeże kwiaty zbierane z łąk, które co tydzień stały w wazonie i cieszyły moje oczy. Było mi tak jakoś przyjemniej w pomieszczeniu.

Z panem Kostkowskim spotkaliśmy się rok temu jesienią. Dzieli nas kilka godzin jazdy autem, więc gdy tylko powitał nas na parkingu pojechaliśmy na „łono natury”. Byłam zmęczona podróżą, nawigacją, korkami na drodze. Magiczne i nieco zapomniane miejsce w otoczeniu lasów, do którego nas pan Edward zabrał sprawiło, że pierwsze czego potrzebowałam to kontaktu z Naturą. Szumiały  kolorowe  zarówno duże jak i małe liście na ziemi (podrzucałam nimi do góry by posłuchać szelestu), dłońmi dotykałam ziemi i głazu, który się tam znajdował. Na przytulenie pozwoliły również rosnące tam brzozy. Moje oczy ukoił piękny zachód słońca i obserwowane gwiaździste niebo z jakże urokliwego lasu pełnego ciszy i beztroski, której potrzebowałam. Jak bardzo cieszy mnie to, że doceniam takie drobiazgi dawane nam każdego dnia przez Naturę. Z uśmiechem na twarzy pamiętam do dziś to miejsce i stolik z drewna, na którym zadedykował Pan dla mnie swoje książki. Ja wówczas dałam się porwać po prostu w radość bycia w Naturze po kilku godzinach jazdy samochodem. Pozbierałam sobie liście do bukietu, które stały w hotelowym pokoju, a potem w domku gdzie mieszkam z mężem. Ich zapach pamiętam do dziś. Bezcenne i tak sentymentalne.

Osobiście w ogrodzie nie stosowałam nigdy ani nie stosuję żadnych chemicznych oprysków. Sąsiadka niestety od lat namiętnie stosuje, co było nie bez znaczenia i na moje maliny. Nie wiem kiedy się kobieta opamięta, bo po jej tego typu zabiegach zapylające maliny bąki leżały na ziemi albo zastygały w bezruchu na kwiecie. Ja wcześniej pijąc liście malin dostałam biegunki. Owa sąsiadka, co najgorsze udaje, że nie pryskała (sama przez okno widziałam w którym dniu i o której godzinie to wykonywała). Oszustwem i kłamstwem nie zbuduje się dobrych relacji ze mną, a tych toksycznych nie potrzebuję. Odkąd postawiony został wysoki płot betonowy ja na naturalnych odżywkach mam dorodne i maliny i piękne zdrowe liście, które są chronione od jej zabójczych zabiegów. Swoje roślinki wzmacniam sporadycznie gnojówką z pokrzywy, skrzypu, glistnika, mięty oraz pnie drzewek podlewam gotowaną cebulą z czosnkiem. Od dwóch lat używam do podlewania wyłącznie deszczówki, co ma zdecydowane odzwierciedlenie co do wzrostu roślin i ich wydajności. Jeśli chodzi o borówki amerykańskie robię gnojówkę z chleba razowego, która świetnie się sprawdza.

Bardzo mnie cieszą własne uprawy, bo są źródłem naturalnych minerałów, witamin i wszystkiego, co potrzeba by spożywać żywe pożywienie. Gleba jest dla mnie bardzo ważna, bo co z niej wyrośnie to ja  przyswoję.

Każda roślina, którą zaproszę do ogródka czy ogrodu przyjmuje się. Zaprosiłam do siebie żywokost, koniczynę czerwoną, jaśmin, poziomki, kocankę piaskową i wszystko się przyjęło. Jest jeszcze jedna od pana Edwarda, która jest wykopana z posiadłości tego pana  i przebyła naprawdę długą drogę w samochodzie w bagażniku. Mimo innego otoczenia, innej ziemi, innego gospodarza ma się doskonale i wzrasta koło jabłonki. Ostatnio znalazłam wśród stokrotek kilkanaście czterolistnych, kilka pięciolistnych i nawet jedną sześciolistną koniczynę.

W trosce o pszczoły i owady zapylające mam porozkładane w różnych miejscach ogrodu pojemniki z wodą, a w nich kilka małych kamyczków czy patyków by owady mogły się swobodnie napić, nie utonąć i odlecieć. Jeśli to możliwe, chociaż w ten sposób przyczyńmy się do pomocy im – szczególnie w okresie suszy. Zimą dokarmiam ptaki ziarnem słonecznika i nasionami by mogły łatwiej przetrwać, a na wiosnę odwdzięczają się pięknym śpiewem. Może ktoś z czytelników pójdzie za moim przykładem do czego zachęcam.

Aktualnie prawie każdego dnia mam kontakt stóp czy dłoni z ziemią, glebą czy piaskiem. Nie urażają mnie ani kamyki ani wszelkie nierówności w glebie. Nawet mrówki przestały mnie gryźć :). Poznaję  ludzi, którzy również chodzą boso, spotykają się przy ognisku z pieczonymi ziemniakami, cieszą się przyrodą, śpiewają, tańczą i potrafią przeżyć bez technologii dzień czy dwa. Otoczenie, właściwi i świadomi  ludzie, z którymi się spotyka człowiek – ma to wpływ na jakość życia psychicznego.

Osobom szczerze zainteresowanym jakością gleby, ziemi sugeruję posłuchać i zastosować się do linku

https://www.youtube.com/watch?v=kt47PVGQNd0

Sadhguru robi świetną sprawę na masową skalę odwiedzając różnorodne państwa i rozmawiając o zagrożeniach wynikających z konsekwencji nieposzanowania gleby.

https://www.youtube.com/watch?v=buGa8tJGDgs

Im częstszy jest mój kontakt z Naturą, tym mniej zapominam o czymkolwiek oraz wypoczywam i się regeneruję, co nie miało miejsca wcześniej. To zdecydowana zasługa kontaktu ciała z ziemią. Pamiętam już bez sprawdzania kalendarza, nie tylko o istotnych spotkaniach, zobowiązaniach, ale i o tych drobnych planach na kilka tygodni do przodu. Poprawiła się niesamowicie jakość snu. Chodzę co prawda spać dużo wcześniej niż kiedyś, ale gdy budzę się to mam siłę, a w ciągu dnia nie dopada mnie zmęczenie jak to bywało gdy odcięłam się od Natury i promieni słonecznych. Drugi rok nie noszę okularów przeciwsłonecznych i widzę pozytywny wpływ oddziaływania Słońca i Przyrody także na oczy.

Każde nowe działanie prawdopodobnie wywoła nową reakcję w ciele czy umyśle i tak u mnie się stało. Przy podlewaniu ogródka i noszeniu wody deszczówkowej w wiaderkach na boso uwypukliło się coś pod podeszwą stopy. Zadzwoniłam do pana Edwarda i uzyskałam wskazówkę co mogło się zadziać dobrego w organizmie. Jak zwykle cenna to była wskazówka z jego strony, a dla mnie skuteczna. Dziękuje za nią i w ramach wdzięczności napisałam ten krótki artykuł.

Zachęcam do spędzania wolnego czasu w okolicach lasów, łąk, wrażliwi na odgłosy natury i otaczające nas kolory. Nie zdajemy sobie nawet sprawy jak znaczący wpływ ma to na nasze samopoczucie oraz zdrowie fizyczne i umysłowe.

Sama się o tym przekonałam.

Pozdrawiam tych, którym Natura daje ukojenie.

Sporo mięty mam do dyspozycji i według sugestii pana Władysława podzielę się nią na terenach dzikich – może któreś ze zwierząt wykorzysta ją w celach zdrowotnych.

Ola, wielkopolskie

Ty też możesz wyzdrowieć! [128]

kwiecień 2022 r.

Witam serdecznie Pana Władysława oraz życzliwe nam osoby,

Świadomość ewoluuje
z miesiąca na miesiąc

Jestem 40-letnią mieszkanką województwa wielkopolskiego. Wychowywałam się z rodzeństwem u rodziców i babci na wsi w otoczeniu pól, lasów, łąk, w kontakcie ze zwierzętami. Z uśmiechem wspominam wspólne wyprawy na grzyby, jagody, do prac polowych, bieganie boso po kałużach. Te wspomnienia… marchew z pola, ziemniaki pieczone w ognisku po skończonej pracy, zsiadłe mleko, swojskie sery, pieczony chleb przez babcię, masło, które robiła… Mieliśmy czas dla siebie na spacery, na rozmowy, na gry planszowe. Żyliśmy skromnie i nie chorowaliśmy.

Życie z czasem doświadcza każdego z nas. Mnie przypadł w udziale burzliwy rozwód, kilka rozstań, poronienie, kilkukrotne utraty lub porzucenia pracy z wycieńczenia (korporacje), a także od lat towarzyszyły mi przeróżne niedomagania organizmu. Dzięki swojej pracowitości i nadgodzinom osiągałam zyski i miałam za co spłacać kredyt, ale nawet nie zauważałam jak z czasem zaczęłam tracić najważniejszą wartość życia – swoje dobre samopoczucie i zdrowie fizyczne i psychiczne. Dopiero wtedy (po wielu latach) przyszedł moment przebudzenia się z matni, w której wegetowałam, bo życiem bym tego nie nazwała.

Zapytałam siebie: dokąd tak naprawdę zmierzam i dlaczego ciągle słabnę i zaczynam mieć niedowład dwóch palców lewej ręki, niedowład nóg, guzki wyczuwalne na głowie, węzłach chłonnych, w piersi. Z każdym rokiem „coś dochodziło”, a ja udawałam na zewnątrz jak jestem silna. Trudno było prowadzić auto, bo gubiłam się na drogach. Po latach „zanikła” tarczyca i miałam „problemy” z sercem, a organizm reagował wymiotami i kłuciem w głowie. Powiedziałam sobie DOŚĆ na taki styl życia, na takie narzucone mi terapie „lekami” od lat, ciągłe rozczarowania i żerowanie na mnie tych, którzy wiedzieli, że mi nie pomogą (a utrzymywałam ich przez lata poprzez wizyty prywatne „kontrolne”). Powiedziałam sobie natychmiastowe DOŚĆ na bezsensowność drogi, którą kroczyłam od lat. Przepłakałam kilkanaście dni i nocy i gdy już nie miałam sił nawet wegetować dosłownie zwaliło mnie z nóg i zaczęły się refleksje. Dzięki tym doświadczeniom doceniam teraz każdego dnia to, że umiem wstać z łóżka o własnych siłach, potrafię chodzić, z rąk nie wypada długopis, a w lustrzanym odbiciu jest dobry człowiek, który jeśli naprawdę zechce może bardzo wiele dla siebie zrobić.

Potrzebowałam właśnie takiego „dna”, bo to dopiero od wtedy zaczęłam się poważnie zajmować sobą i swoją świadomością oraz otoczeniem. Następnie przerabiałam poczucie winy za to, jak mnie skrzywdzono i wreszcie wybaczyłam sobie te wszystkie zaniedbania przez lata i pokochałam siebie naprawdę.

Niezwykle istotnym elementem mojej wciąż poszerzanej świadomości i powrotu do zdrowia było i jest odcięcie się od osób, które na mnie żerowały, manipulowały moim zachowaniem i zdrowiem czy narzucały w bezczelny sposób „swoje racje”. Byli, bo coś ode mnie chcieli. Gdy ja ich potrzebowałam nie mieli czasu albo znajdowali wymówki. Odcięłam się od tego typu osób, choć i to nie było łatwe na początku. Z czasem zaczęłam spotykać właściwe osoby, z którymi można porozmawiać na wszelkie tematy bez agresji czy bezczelności. Są jeszcze serdeczni ludzie i tylko takim poświęcam swój czas prywatny.

Uczestniczyłam w wielu bezpłatnych spotkaniach zdrowotnych gdzie jednym z prelegentów był właśnie pan Kostkowski. Pamiętam jak siedziałam na kocu na trawie (nie potrafiłam wtedy ustać na własnych nogach bo nie miałam sił po prostu) i miałam przy sobie notes – od tego Pana spisałam najwięcej wiedzy, którą dzielił się tak po prostu z przyjemnością i oddaniem. Na drugi dzień zaczęłam zgłębiać Jego stronę i wykłady dostępne na youtube. Zaprowadziłam taki swój zeszyt na wypadek gdyby usunięto wszystko z internetu. Stopniowo, ale regularnie zaczęłam wprowadzać DARMOWE wskazówki tego Pana i Jego śp. kolegi do swojego codziennego życia bo cóż mi innego wówczas pozostało.

Aktualnie z wdzięczności dla Pana Władysława zdecydowałam się napisać możliwie jak najkrócej swoją przemianę z człowieka przewlekle chorego do osoby zdrowej.

Pan Władysław z zaangażowaniem opowiadał o pokrzywie – ja ją traktowałam wtedy jako uciążliwy chwast. Dzień po wykładzie zrobiłam sobie napar z pokrzywy kupionej (nie zbierałam wówczas sama niczego). Prócz temperatury 38 stopni i ogólnego osłabienia nie zadziało się nic więcej. Podczas wypicia naparu z pokrzywy świeżej zbieranej własnoręcznie miałam gorąco w szczęce, stany potliwości pod pachami – intensywny śmierdzący pot, przy trzonowych zębach (miałam je kanałowo „przeleczone”) zrobiły się obrzęki i temperatura wzrosła do prawie 40 stopni. Poza tym śmierdziało mi z ust mimo dbałości o higienę (nie niwelowało go nawet żucie goździków czy napary z tymianku czy kopru włoskiego) a w głowie miałam kłucie i pojawiły się wymioty.

Po kąpieli w macerowanej w deszczówce, zbieranej własnoręcznie pokrzywie zrobiły mi się szramy na plecach (jakby mnie królik podrapał) oraz kilkanaście ropni przy kręgosłupie a także silne swędzenie dziąseł i czerwienienie się kilku pieprzyków na ciele. Nie przeraziły mnie te objawy. Moje życie od lat było pasmem różnych dolegliwości, które nasilały się z każdym rokiem i były tłumione kupionymi specyfikami. Tym razem zauważyłam, że „coś” się dzieje i „coś” zostaje wyrzucane przez skórę i wymioty. Ucieszyło mnie to i zaczęłam zgłębiać tematykę wskazówek zdrowotnych jeszcze bardziej. Postanowiłam kontynuować kąpiele krzemionkowe, bo działały na sporą powierzchnię ciała. W dalszym ciągu reagowała szczęka, lewe oko (zaniki wzroku) obręb szyi i głowa.

W książce dr Huldy Clark wyczytałam istotne zdanie, że należy pozbyć się kanałowych zębów i tych, które wymagają kanałowego leczenia. Bez wahania zdecydowałam się na ten krok w prywatnym gabinecie, choć po raz kolejny próbowano mi wmówić, że to „niewłaściwe”. Szłam za głosem serca i organizmu stanowczo i konsekwentnie tak jak sobie obiecałam. Przy każdym usuwaniu miałam torbiele, cysty bądź kieszonki dziąsłowe czy zmiany zapalne w obrębie korzeni. Nie chciałam niczego ponownie ratować. Łącznie żądałam usunięcia 13 sztuk zębów w stanie zapalnym. Po pierwszych zabiegach miałam szycie po ekstrakcji i spałam po kilkanaście godzin oraz mocz aż parował, gdy puszczało znieczulenie. Z oczu płynęły naprawdę „gorące łzy” jak w piosence. Ogólny mój stan był na tyle poważny, że nie zawsze działało znieczulenie, ale ja absolutnie odmawiałam sugerowany antybiotyk i kazałam usuwać. Człowiek jest niesamowicie silny i potrafi naprawdę sporo przetrwać, jeśli się uczciwie zmotywuje. Pomimo sporej utraty krwi ustępowały stopniowo ropienie, wypryski na twarzy, wchłaniały się guzki, głowa bolała już sporadycznie i przestałam mieć kilkudniowe zaparcia. Odliczałam godziny do kolejnych ekstrakcji, bo po każdej miałam się lepiej.

POKRZYWA według mojego mniemania pokazała mi gdzie jest przyczyna moich wieloletnich problemów zdrowotnych. Przy martwych zębach nie było ukrwienia i unerwienia w szczęce a tym bardziej żadnego odżywiania zęba – (w moim przypadku kilku zębów obok siebie) a przez nagryzanie pokarmów, mówienie, nocą przy zagryzaniu bakterie beztlenowe przedostawały się do okolic węzłów chłonnych i mózgu dając mi szereg dolegliwości. Ból był tak silny że nie miałam ochoty budzić się kolejnego dnia by znów tego doświadczać. Tego cierpienia nie da się w żaden sposób opisać a „pracowałam” na nie latami nie zwracając uwagi na wcześniejsze symptomy organizmu świadczące o braku równowagi. Pozwalałam na tłumienie ich ale nie skupiałam się na przyczynach.

Serdeczni ludzie, którzy macie czasem dość swych cierpień jak ja miałam najważniejsze to słuchać własnego organizmu i zaufać osobom, które mają własne doświadczenia i dzielą się swoją wiedzą bezpłatnie. Pamiętam, że na drodze do zdrowia pielęgnowałam motywację wewnętrzną: robię to dla siebie, jestem silniejsza niż przed kilkoma tygodniami, obudzę się mniej zmęczona, przestaną mi wypadać włosy, nie będę mieć nadwagi… Warto mieć taki notatnik postępów – w chwilach słabości – otwieramy go i motywuje nas niesamowicie.

Jak wspomniałam pokrzywa wskazała mi na stany niedotlenienia i zapalenia. Usunęłam w przeciągu kilku miesięcy przyczynę a pokrzywę traktuję, jako roślinkę leczniczą i ma miejsce w ogródku. Poza tym sporo skrzypu i stokrotek zdobi okolicę naszego domu i z przyjemnością i szacunkiem z nich korzystam chodząc na boso czy po piachu czy po trawie. Wzrok w lewym oku poprawił mi się na tyle, że nie potrzebuję nosić okularów. Kolejny powód do radości, który doceniam każdego dnia.

Pijąc pokrzywę czy inne napary mieszane z liści czy kwiatów zebranych własnoręcznie już teraz po usunięciu tych wszystkich martwych zębów nie mam już wcześniej opisanych dolegliwości. Odnalazłam radość w zbieraniu roślin, które wcześniej uważałam za chwasty. Zamiast wypijanych wcześniej wielu popularnych kaw piję kawę żołędziową lub z korzenia mniszka czy topinamburu. Tylko taki rodzaj kawy preferuje mój organizm oczywiście bez mleka czy cukru. Dbam o to by właściwie nawadniać swój organizm i zapobiegać uczuciu pragnienia. Zaprzestałam picia soków z sokowirówek, które wcześniej mi zalecali specjaliści na rzecz ciepłych naparów i ciepłej wody.

Zdałam się na zdanie pana Władysława: „Pamiętaj, że kawa, herbata i inne używki uniemożliwiają przyswajanie wielu cennych składników ze spożywanej żywności, a także niszczą te, które są w organizmie, szczególnie witaminy z grupy B.” Między zabiegami na chirurgii szczękowej spożywałam sporo lodów czekoladowych i piłam gotowaną nać marchwi czy pietruszki oraz wodę z miodem czy zsiadłe mleko a po zdjęciu szwów gotowaną cebulę z miodem albo herbatę z liści brzozy, stokrotek, malin – co było dostępne. Niesamowicie mi takie napoje smakowały i dalej je stosuję w zależności od zachcianki organizmu. Na szczękę stosuję okłady z kapusty – nie mam żadnych wyprysków, zaczerwienień, przestały psuć się nieliczne jeszcze zachowane własne zęby w szczęce. Stosuję konsekwentnie codzienne ssanie oleju. Od roku jestem posiadaczką ruchomych protez i odzyskuję dawną siłę, kreatywność i radość życia.

W czasie wolnym zajmuję się małym ogródkiem i krzewami jak borówki amerykańskie, porzeczki, rokitnik, brzoskwinia, aronia… Na więcej nie pozwala mi rozmiar działki, na której jest domek. W czasie zimowym cztery południowe okna wypełniają się doniczkami z zasianymi natkami marchwii, pietruszki. Konieczny jest też szczypiorek, jarmuż czy burak naciowy oraz rzeżucha czy rukola. Nawet w okresie zimowym można mieć swoje „zieleninki”. Wystarczy gleba, nieco słońca i deszczówka. Do ziemi dodatkowo wsypuję skorupki jajek czy podlewam wodą po ugotowaniu jajek albo stosuję kilka kropel jodu (wzbogaca nać w niezbędne minerały).

Odkąd odżywiam się tym, co wzrasta w słońcu czy to na parapecie czy w ogródku to moja waga utrzymuje się od kilku miesięcy na stałym poziomie (50 kg) a ja jem wyłącznie, gdy poczuję głód.

Posiłki przygotowuje najczęściej sama i nie spożywam ich przy oglądaniu telewizji czy laptopie lub podczas rozmowy przez komórkę. Celebruję czas na posiłek i skupiam się na kilkukrotnym przeżuwaniu zanim połknę. Przestałam mieć dolegliwości żołądkowe. Posiadanie protez ruchomych dało mi kolejne doświadczenie jak ważne jest przeżuwanie i mieszanie ze śliną no bo żołądek nie ma zębów;). Staram się go nie obciążać niedbałym jedzeniem.

Czasami na śniadanie zjadam zupę wyłącznie na samych warzywach (moje ulubione to kapuśniak czy ogórkowa)a czasami fasolę z masłem i solą posypane rzeżuchą. Są dni gdy mam zachciankę wyłącznie na zsiadłe mleko z ziemniakami i solą kłodawską. Odkąd przestałam gotować zupę na składnikach odzwierzęcych przestałam się pocić tak „śmierdząco”. Bywa, że na śniadanie spożywam cztery jabłka i kilka gruszek i nie odczuwam głodu do wieczora. Na kolację potrafię zjeść połowę masła o wysokiej zawartości tłuszczu z posiekaną cebulką i szczypiorkiem albo wypić kilka żółtek z kakao. W słoiczku mam przygotowane gomasio według przepisu Pana Kostkowskiego oraz zmielone suszone kurki (grzyby), którymi również posypuję pożywienie. OD OKOŁO DWÓCH LAT NIE BYŁAM ANI RAZU PRZEZIĘBIONA nie wspominając już o dolegliwościach, które trapiły mnie od lat. To najwspanialszy prezent, jaki mogłam sobie podarować – świadomość. Dopiero zrozumienie, że organizm to całość i należy uważać komu się ufa – skutkuje widocznymi pozytywnymi efektami.

Od paru miesięcy stosuję zioła, które sama zbieram. Z dziurawca robię olej i wsmarowuję go w nadnercza oraz szczękę. Z papierówek robię ocet jabłkowy i dodaję do ciepłej wody lub w rozcieńczeniu z wodą przepłukuję nim jamę ustną. Liście lub kwiaty, które suszę to lipa, rokitnik, krwawnik, mięta, melisa, liście poziomek, czarnej porzeczki, malin, jagody, forsycja, fiołek trójbarwny itp itd. Nabrałam ogromnej pokory do roślin – szczególnie tych które rosną w moim najbliższym otoczeniu przy przydomowym ogródku. Mam nawet tkane płótno z pokrzywy, które zostało przeszyte na prześcieradło i pod którym śpię, poduszki są z gryki a poszewka z bawełny. W swoich zbiorach mam liście brzozy, igły sosny i wiele innych. Stosuję kąpiele krzemionkowe – używam wyłącznie deszczówki do macerowania skrzypu czy pokrzywy. W zapomnienie odeszły wszelkie zmiany skórne czy problemy z wypadaniem włosów. W pokoju gościnnym i sypialni znajdują się skrzydłokwiaty, żyworódka, geranium i aloes a w łazience paprocie. Temperatura w domu to maksimum 21 stopni zimą a w sypialni palone są świece z naturalnego wosku pszczelego.

Weekend w moim przypadku służy do odpoczynku umysłowego i kontaktu z naturą lub by pozwiedzać okoliczne zamki, pałace czy po prostu pospacerować i zachwycić się śpiewem ptaków czy urokliwymi widokami z dala od osiedla.

Wyrazy wdzięczności dla mojego drugiego męża za to, że woził mnie na wszystkie zabiegi chirurgii szczękowej oraz za ogrom cierpliwości, którą się wykazał w tym czasie, gdy nie szło patrzeć na to jak cierpiałam… Jako jedyny nie kwestionował moich decyzji i wiózł mnie na wybrane przeze mnie wykłady, gdy miałam potrzebę w nich uczestniczyć. Bez niego nie dałabym rady się podnieść i mieć możliwości własnych upraw. To dzięki niemu trawniki zostały zamienione na ogródki warzywne i posadził krzewy.

SERDECZNIE DZIĘKUJĘ Panu Władysławowi za poświęcony nam czas (pojechaliśmy z wielkopolskiego by się spotkać w kieleckim), część własnych cennych dla mnie książek (z dedykacją) oraz mąkę z płaskurki i olej, który Pan dla nas wytłoczył. Chleb był pyszny a olej z lnu po prostu piłam sam, bo tak uznałam za słuszne a podarowany był z serca i z pozytywną energią.

Czytelnikom życzę właściwych wniosków i dziękuję za uwagę

Ola, wielkopolskie

Jeśli zapragniecie poznać Olę i z nią rozmawiać to wkrótce będzie to możliwe. Planuję cykl audycji, będących rozmowami na żywo z ciekawymi osobami.
Kto wie jak to zrobić, proszę niech napisze w jakie urządzenia się zaopatrzyć oraz jakie aplikacje czy programy wybrać.

Audycje na żywo [119]

Rozważam możliwość prowadzenia stałych audycji, w których rozmawialibyśmy na różne tematy życiowe, dzielili się doświadczeniem i przemyśleniami z różnych dziedzin. Początkowo do dołączenia do rozmowy nie potrzeba instalować żadnych programów, a ilość osób biorących udział w audycji ograniczona do stu. Audycje będą transmitowane na żywo, bez rejestrowania dźwięku i obrazu, a więc bez możliwości ich odsłuchania i obejrzenia w innym czasie niż tylko podczas trwania na żywo.

W przyszłości będzie możliwość rozszerzania tego przedsięwzięcia zarówno w stronę ilości osób biorących udział w spotkaniach jak i rejestrowania audycji i udostępniania w dowolnym czasie.

Teraz proszę o propozycje tematów, czasu trwania i pory tych spotkań, a także nazwy audycji, rozmów, pokazów…

Zostałem zaproszony na konferencję [115]

Zostałem zaproszony na konferencję, która 4 września odbyła się w Wieliczce. Nazwa konferencji „detoks pos_c_ɘpiǝnny” była nie tylko niefortunna, ale wręcz zwodnicza, a przydzielone mi 40 minut nie dawało szansy na wykazanie  zagrożeń, złudzeń, konsekwencji. Mimo to przygotowałem prezentację na tyle obszerną, by rozbudzone zainteresowanie kontynuować na kolejnych konferencjach.

Jadąc na konferencję podziwiałem piękno jesiennej przyrody z charakterystycznym dla pory błękitem kwiatów cykorii podróżnika. Nazwa tej pięknej i prozdrowotnej rośliny pewnie pochodzi od towarzyszenia w podróży, jako że cykorię podróżnik spotykamy wzdłuż dróg.

Jest wrzesień, kwitną wrzosy, więc organizowanie konferencji w zasmrodzonych salach hotelowych, zamiast spotkań na pachnących lasem wrzosowiskach nie jest przejawem mądrości. Marzy mi się by organizatorzy dojrzeli do spotkań na łonie przyrody, a jedną z konferencji poświęcili cykorii podróżnikowi i wrzosom, jako że właściwości prozdrowotne tych roślin są zbawienne także w dobie zarazy, tej wstrzykiwanej i tej szerzonej przez oddech i dotyk pokłutych.

Z drzemki w podróży wyrwał mnie SMS od organizatora. Polecał obejrzeć zapowiedź lekarza epidemiologa mającej się odbyć konferencji. Lekarz ten ładnie przemawia w różnych miejscach i wielu ulega czarowi jego przemówień. W podsuniętym mi przez organizatora wystąpieniu lekarz epidemiolog hołdował medykom „medycyny naukowej”, a potępiał protoplastów medycyny pierwotnej, ludowej, znachorskiej, szamańskiej… Wyraźnie zaznaczył, że na zapowiadanej konferencji nie ma miejsca dla znachorów ze sprawdzoną przez tysiące lat sztuką uzdrawiania.

Wszystko w moim życiu, łącznie z Tradycyjną Medycyną Chińską, Indyjską Ayurwedą, Medycyną Druidów, Kapłanów, Znachorów, Szamanów różnych kultur, chiropraktyką, akupunkturą, akupresurą, aurikuloterapią, potęgą myśli jest oparte na doświadczeniu wielu pokoleń, a więc bliskie medycynie ludowej, znachorskiej, szamańskiej, a dalekie od wrogiej, zaledwie dwupokoleniowej farmacji, z jej sługusami medykami medycyny „naukowej”, od niemieckiego lekarza-zbrodniarza Mengele, Cyklonu B, chloru, poprzez chlorowanie wody, fluorowanie ząbków dzieciom, podstępne wstrzykiwanie bliźnim od niemowlęctwa, aż do starości najgroźniejszych, rakotwórczych trucizn, jak: rtęć (thimerosal); degenerującego mózg aluminium; glikol etylenowy (środek przeciw zamarzaniu); fenol (barwnik dezynfekujący); chlorek benzenu (środek dezynfekujący); formaldehyd (składnik smogu, używany jako środek konserwujący i dezynfekujący);  a obecnie także: pomordowane i rozkawałkowane dzieci wydarte z łon matek; glikol polietylenowy (syntetyczny polimer tlenku etylenu); nanometale; kombinacje metali lekkich i ciężkich: aluminium, tytan, wanad, chrom, żelazo, nikiel, miedź; kombinacje innych pierwiastków: bizmut, węgiel, sód, azot; tlenek grafemu (wchodzi w interakcję z polami elektromagnetycznymi); pasożyty, robactwo, retrowirusy uszkadzające genetycznie ukłutych i niewiadomo co jeszcze. Wstrzykiwanie tych trucizn w urągających warunkach sanitarnych, w namiotach, na bazarach, targowicach, festynach potwierdza iż celem tych zbrodni jest depopulacja. A że dzieje się to pod patronatem i presją medyków medycyny naukowej, pielęgniarek, nauczycieli, nauczycielek, dyrektorów szkół, włodarzy… świadczy o poziomie skorumpowania tych bandytów. Choć większość z nich jest także ojcami i matkami polują oni nawet na dzieci w szkołach i przedszkolach.

Z obrzydzenia to takiej medycyny „naukowej” postanowiłem rzetelnej wiedzy, sprawdzonej przez wiele pokoleń naszych przodków, nie plugawić towarzystwem medyka „medycyny naukowej” i nie bywać więcej w takim towarzystwie. Myślę, że od tej pory nie będę zapraszany na tego typu wydarzenia polityczne, marketingowe, handlowe, pijarowe…

Moje, przygotowane na tamtą konferencję wystąpienie przedstawię w innych miejscach i okolicznościach. A ponieważ tamta konferencja okazała się polityczno-marketingową stała się inspiracją, by wrzucić parę kamyczków do ogródka medycyny „naukowej” zestawiając jej dokonania z dokonaniami medycyny ludowej, znachorskiej, co niewątpliwie wkrótce uczynię. Odwiedzajcie więc tę stronę często, bo zapowiada się ciekawie i… gorąco. A konferencję z 4 września w Wieliczce gorąco polecam obejrzeć i wysłuchać, przynajmniej wystąpienie moje i bezpośrednio po moim lekarza epidemiologa, który pokrętnie wyjaśnia, że znachorami nazywa tych, których powinniśmy nazywać zbrodniarzami, oprawcami, bandytami, a szamanów myli z szarlatanami, przy okazji ujawniając sporo tajników i smaczków świata medycznej obłudy, medycznego fałszu, medycznego zakłamania, medycznej hipokryzji…

Przygoda Sławy z nalewką z pączków [114]

sierpień 2021 r.

Szanowny Panie Władysławie

Kochani

Moja przygoda z nalewką z pączków

Mam na imię Sława, mam 60 lat. Jestem żoną, mamą, babcią, gospodynią do­mową od zawsze. Mieszkam na wsi na Podkarpaciu w Puszczy Sandomierskiej. Od dziecka lubię wieś, pole, las, zwierzęta. Od zawsze robię sama przetwory z produktów, które sami produkujemy. Nalewki również.

Ta nalewka z pączków ma swoją historię. Obejrzałam filmik Pana Władysława na YT i z niego się dowiedziałam, jaką moc mają pączki roślin, krzewów i drzew wczesną wiosną. Pan Władysław wspominał o komórkach macierzystych zawartych w tych pączkach. I na bazie tej inspiracji sama nastawiłam nalewkę z pączków. Poszłam do ogrodu i nazbierałam pełny słoik pączków, listków maleńkich, po 2-3 sztuk każdego. Słój ma pojemność 1,75 l, ja nazbierałam pełny. Mąż zalał spirytusem swojskim. Pączków listków i ziół było 39 oto one, na słoju spisane: wiśnia, czereśnia, śliwa, morela, brzoskwinia, jabłoń, grusza, winogron, porzeczka czerwona, porzeczka czarna, pigwa, pigwowiec, agrest, malina, borówka amerykańska, sosna, świerk, brzoza, dąb, lipa, róża, forsycja, bez, orzech włoski, leszczyna, dereń, jabłuszko rajskie, pokrzywa, krwawnik, mniszek, kurdybanek, perz, piołun, wrotycz, bylica, czosnek niedźwiedzi, mięta, stokrotka, oregano.

Był to kwiecień 2019 roku. W kartonowym pudełku stała sobie naleweczka i czekała. W styczniu 2021 lekarz na wizycie popatrzył na mój nos i powiedział, że te zmiany skórne trzeba usunąć. I tak też się stało. Na nic się zdało, bo po zagojeniu się ran odnowiły się zmiany w dwóch miejscach. Było to gdzieś pod koniec stycznia jak sobie przypomniałam o naleweczce z pączków, pomyślałam skoro są w nich komórki macierzyste, więc uznałam, że to jest dla mnie. I zaczęłam codziennie, po umyciu twarzy mydłem szarym nakładać na zmiany moje pączki delikatnie wmasowując. Po jakimś czasie zauważyłam, że robi się ładna skóra wokół zmian i wtedy zaczęłam nakładać na całą twarz. Po dwóch latach stania nalewki zrobiła się leciutka emulsja (nie wiem jak to nazwać), nie wysuszała skóry. Na skórę nakładałam ten pączkowy film. Kuracja trwała około 3 miesięcy z sukcesem. Naleweczkę pączkową wykorzystuję jeszcze jak mam jakiś nerwoból, czasem mąż smaruje mi bolące plecy lub bolące kolano.

Ktoś powiedział, że energia idzie za uwagą. Według mnie to trzeba tej energii pomóc, czyli wykonać pracę, trzeba samemu zrobić, co serce podyktuje. W moim przypadku było to nazbieranie ziół w moim ogrodzie. A wszystko to zawdzięczam Panu Władysławowi. Był to impuls, który spowodował u mnie działanie. Ceńmy takich ludzi jak Pan Władysław z uwagi na to, że posiada ogromną wiedzę, którą szczodrze dzieli się z innymi. Ja ją wykorzystałam z pożytkiem dla siebie, za co jestem niezmiernie wdzięczna i serdecznie dziękuję. Ta przygoda z naleweczką z pączków niech będzie inspiracją dla innych.

Sława

P.S.

Jestem po poważnych przejściach zdrowotnych. W krytycznym momencie mojego życia przyszła do mnie myśl, była to późna jesień. Popatrzyłam przez okno mojej izolatki szpitalnej i zobaczyłam, że dęby nie miały listków. Przyrzekłam sobie, że jak wypuszczą nowe listki to ja już będę w domu i będę robić przetwory, co czynię do dziś. Było to w 2008 r., leżałam w szpitalu 1,5 roku.

Jest to moje przesłanie dla innych za pośrednictwem Pana Władysława z intencją mnie wiadomą.

Domowe środki i sposoby ratunkowe [102]

„Koń jaki jest każdy widzi” powiedział ktoś, kto przeszedł do historii choć nie tylko za to powiedzenie. Jaki współcześnie jest stan naszej zdrowotności też każdy widzi choć pewnie większość tego nie rozumie. A jaki jest stan ratownictwa, pomocy medycznej, opieki pielęgniarskiej i każdej z tych dziedzin naszej codzienności, które powinny nas ratować z każdej opresji?

Do niedawna każdy miał pewne (czasem nawet spore) doświadczenie w wielu dziedzinach, także w zapobieganiu chorobom, opiece nad chorymi, przywracaniu zdrowia… Dziś odgórnych działań prozdrowotnych nie ma, a sami ich podjąć nie potrafimy, z czego – o zgrozo – wielu nawet nie zdaje sobie sprawy i popada w coraz większe uzależnienie od spekulantów, gangsterów, bandytów, którzy zawładnęli nie tylko naszym majątkiem ale także naszym zdrowiem.

„Apteczka dla dworu wiejskiego i osób na wsi mieszkających” to tytuł książki z 1888 roku, a więc mającej już 133 lata. Człowiek też powinien co najmniej tyle lat przeżyć w krzepkim zdrowiu. Dziś zawarta tam wiedza oparta na doświadczeniu wielu pokoleń jest nam niezbędna jak nigdy dotąd.

Ewangelia to dobra nowina. Oto właśnie czytacie Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę, bowiem tę książkę można zamówić na tej stronie.

Książka przedstawia wiele domowych środków i sposobów ratunkowych, które mimo upływu lat nie tylko nie tracą na przydatności, ale nawet zyskują.

Reprint tej książki zamawiam dla siebie i bliskich mi osób. Jeśli ktoś z czytelników także pragnie mieć tę skarbnicę wiedzy niech dołączy do zamówienia. Czym większe będzie zamówienie tym taniej będziemy mieć tę skarbnicę.

 

Klątwa za zwycięstwo [101]

Choć nasza historia pełna jest zwycięstw ciągle słyszymy o klęskach i świętujemy klęski. Klęskom hołdujemy nawet w narodowym hymnie. Edukatorom zależy byśmy nie pamiętali zwycięstw i niedoceniali nawet tych najważniejszych, jakimi są coroczne zwycięstwa światła nad ciemnością.

Jednym ze zwycięstw, którymi się chlubimy jest zwycięstwo pod Grunwaldem w 1410 roku. O zwycięstwie pod Grunwaldem w 1410 roku pisano wielokrotnie w różnych miejscach. Nie odnoszę się do opisywanych faktów, lecz uzupełniam je o jeszcze jeden – przemilczany na lekcjach historii.

Źródła historyczne podają, że po bitwie pod Grunwaldem w 1410 roku, w której pol­sko-litew­skie wojska zwyciężyły Zakon NMP, ówczesny papież, Grzegorz XII, rzucił klątwę na króla polskiego i Polaków „za walkę prze­ciw kościołowi świętemu”. I choć Polacy wygrali później proces w Rzymie tamtej klątwy żaden papież nigdy nie zniósł i zgodnie z katolickim prawem kanonicz­nym obowiązuje ona nadal!

W świetle tamtej klątwy papieskiej (i wielu innych) drodzy czytelnicy jesteście „poganami” i wyklętymi przez papieża „zbrodniarzami”, gdyż wasze ręce splamione są „chrze­ścijańską krwią obrońców wiary świętej”.

Jako wyklęci nie jesteście katolikami i nigdy nimi nie byliście, nie­ważne są wasze chrzty, ko­munie, rozgrzeszenia, bierzmowania, śluby kościelne. Zgodnie z doktryną Wa­tykanu sakramenty święte udzielone wyklę­temu nie mają mocy i nawet modlitwy do katolickiej bozi też są niepraw­ne.

Nie trzeba wierzyć piszącemu te słowa, jednakże nie możecie nie wierzyć powadze urzędu papie­skiego, który, jak was uczono, nie myli się w sprawach wiary i obyczajów. Ignorując wolę papieża, choćby tę sprzed 600 lat pod­ważali­byście wolę Wszechmocnego! Zatem cieszmy się zwiastowaną tu nowiną, że wszyscy jesteśmy wolnymi ludźmi – wolnymi od kagańca zakazów i nakazów obłudników w sutannach, wolnymi od błędnej, antychrze­ścijań­skiej instytucji, winnej morza krwi męczenników, która na zmartwychwstaniu Chrystusa robi największy interes w dziejach ludzkości.

Czyż to nie cudowna wiadomość na święta, które winniśmy spę­dzać na łonie przy­rody pijąc za zdrowie Światowidów i Świętowitów?

Spekulanci – hipokryci – debile [95]

Pisałem tu już o zadręczających mnie spekulantkach-hipokrytkach i spekulantach-hipokrytach żądających i oczekujących, a nie wiedzących czego żądają i oczekują. Być może niektórzy z nich nie rozumieją czego żądają i oczekują, a inni nie umieją tego wyrazić. Są to symptomy braku poczucia własnej wartości i debilizmu.

Słowo „debil” nikogo nie obraża

Zacny Doktor Jaśkowski niedawno wyjaśniał, że słowo „debil” nikogo nie obraża, gdyż oznacza osobę, która w rozwoju intelektualnym zatrzymała się na poziomie dwunastolatka. Wyjaśnienie Zacnego Doktora jak ulał pasuje do większości żądających i oczekujących, ale nie przedstawiających, czego żądają i oczekują.

Słowo „debil” znałem od dawna, ale go nie używałem, gdyż rzadko spotykałem osoby, do których pasowałoby tak bardzo, jak do tych, które dziś można spotkać na każdym kroku. Wyjaśnienie doktora przyszło, gdy debilizm stał się tak powszechny, że aż zadręczający. Skłania to do częstego odtąd używania tego słowa. Będę więc go używał, ale nie po to by debili potępiać, ale by ich porwać do wzniesienia się ponad ich obecny poziom.

Wyzwanie

Mam świadomość, że negatywnie nastawieni nie podejmą wyzwania, a nawet go nie zrozumieją. Czy warto więc podejmować próby rozbudzania pragnienia porzucenia debilizmu? Zapewne są też osoby zagubione, które zapragną wznieść się ponad poziom chorób, na które pracowali latami, a nawet całe życie. Tych mam nadzieję przekonać, że z chorowania można zrezygnować. Zrezygnować z chorowania tak, jak rezygnuje się z porwanej sukienki, z którą choć niegdyś byliśmy zżyci to jednak wyrzucamy jako już nieprzydatną.

Jak można porwaną sukienkę zastąpić nową, równie piękną, a nawet piękniejszą, tak też można chorowanie zastąpić zdrowieniem, aż do zupełnego wyzdrowienia. Pomieszane zmysły też można uporządkować. Chorowanie jest procesem, zdrowienie też jest procesem, a zdrowie jest harmonią. Mówię o tym i piszę w wielu miejscach więc tu tego nie rozwijam.

Wiara zabija

Choć dręczyciele nie wyrażają czego żądają i oczekują, niezależnie czy wyrazić tego nie chcą, czy nie umieją zazwyczaj chodzi im o leczenie, akceptowanie głupkowatych decyzji, nieodpowiedzialnych postępowań i destrukcyjnych skutków tego zlepku paranoi i chorej wiary. Wiara jest przeciwieństwem Wiedzy, a Wiedza nie jest zbiorem wiadomości (zasłyszanych i wyczytanych). Prawdziwa Wiedza opiera się na Doświadczeniu. Wyjaśniałem to wielokrotnie, więc nie rozwijam tego tutaj.

Wszyscy zwracający się do mnie powinni wiedzieć, że nie leczę i brzydzą mnie wszelkie formy leczenia, wszelkie medykamenty i paramedykamenty, a także medyczne słownictwo. Pisałem, że wszyscy ci żądacze i oczekiwacze to p-i-j-a-w-i-c-e. Wyjaśniałem, co różni pijawice od pijawek. Pijawki za wyssaną krew „płacą” wstrzykiwaną śliną zawierającą ok. 60 różnych białek, z najważniejszą przeciwkrzepliwą hirudyną. Pijawice zaś nie dają nic w zamian za wyssaną energię, poświęcony im czas, przekazane im dobra. Na domiar złego marnują przekazane im dobra, a nawet je plugawią. Pomocy nie przyjmują, bo przyjąć albo nie umieją, albo nie chcą, gdyż wierzą, że na nią nie zasługują, albo że chirurg załatwi (skalpelami, promieniami, antybiotykami). To wszystko to ich problem, jednakże to, że okazaną im życzliwość wykorzystują na flirtowanie i zadręczanie to już mój.

Kolejna pijawica

Parę dni temu zadzwoniła kolejna pijawica o moralności Dulskiej i mentalności Kalego. Nie powiedziała nic o sobie, mówiła wyłącznie o swoich problemach nie kryjąc podwójnej moralności i hipokryzji. Wyglądało to, że ona nie istnieje jako człowiek, a jedynie jako zlepek nieszczęść, które zresztą sama tworzy. Chwaliła się, że od dawna obserwuje moją stronę, korzysta z niej, ale zamiast podziękowania za to, co robię dla niej zalewała mnie swoimi problemikami i żądaniami, chełpiąc się przy tym swoją podwójną moralnością i postępowaniem obrzydliwym aż do bólu.

Ta pijawica ma zioła „od dobrego zielarza”. Nie wie jakie, bo „od dobrego zielarza”, nie potrzebuje wiedzieć, bo „od dobrego zielarza”, a na opakowaniu napisane, że oczyszczają i wzmacniają. Gdy zapytałem o skład powtórzyła, że „od dobrego zielarza” więc dobre na wszystko. Gdy zapytałem z czego oczyszczają i co wzmacniają powtórzyła, że „od dobrego zielarza” więc dobre na wszystko, oczyszczają ze wszystkiego, wzmacniają wszystko.

Dylemat pijawicy

Jeden z problemów tejże pijawicy Dulskiej polega na dylemacie, bowiem przeczytała na mojej stronie o różnych zastosowaniach i właściwościach marchwi, ale ma dylemat czy ją stosować. Nie wie czy wato zainwestować jedną złotówkę w odrobinę marchewki, a tym bardziej zasiać by mieć własną. Ma „cud” na wszystko, ale „cud” nie działa. Pewnie dlatego, że go nie stosuje, albo stosuje źle. Dzwoni więc do mnie, by przerzucić na mnie odpowiedzialność za łączenie jej cudownych, ale nie działających ziół „od dobrego zielarza”, z marchewką, bo o marchewce znalazła na mojej stronie. Chce to robić na moją odpowiedzialność, czyli obciążać mnie skutkami swojej dulszczyzny.

Osoba o zdrowych zmysłach rozumiałaby, że dopóki nie zastosuje, to nie doświadczy działania. Rozumiałaby, że pytając o smak soli nigdy smaku soli nie pozna. Zamiast pytać o smak soli wystarczy kryształek soli wziąć na język, lub bryłkę soli polizać. Choć marchew ma potężne moce prozdrowotne to Dulskiej pomieszania zmysłów nie uporządkuje. Ma ona w piersi, czyli cycku coś co lekarz nazwał guzkiem. Gdybym pisał do mężczyzn używałbym słowa „piersi”, ale większość kobiet piersiami nazywa przednie ćwiartki brojlerów, które z kolei nazywają kurczakami i drobiem. Muszę więc używać słów zrozumiałych także dla nich.

Cycki za kasę

Niczego nowego nie odkrywam, podaję fakty. Zdecydowaną większość „guzków” medycy wycinają wraz z piersiami, które przeznaczane są głównie na karmę jako, że są bogatym źródłem hormonów. Część gnije w pomieszczeniach szpitalnych, bo wiadomo powszechnie jakie tam panuje bezkrólewie. Odrobina trafia do producentów leków, a najwięcej do producentów pasz, głównie dla ryb, ale także dla zwierząt. Wielu wie, a wielu się domyśla kim są i komu podlegają medycy. Nawet kobiecości pozbawiają Was za kasiorę.

Większość guzów to nie guzy

Zdecydowana większość „guzków” to niegroźne zwłóknienia tkanki, czasem nazywane włókniakami. Są one, ale i „prawdziwe” guzki także są bardzo łatwe do rozprowadzenia we własnym zakresie. Wielokrotnie pod moimi palcami zmniejszały się aż do całkowitego zaniku. Trwało to od kilkunastu godzin, do kilku sekund! Pod waszymi też jest to możliwe i tego przez lata uczyłem, jednakże zdecydowana większość zastraszanych przez medyków zamiast sprawdzenia mocy własnych palców wybiera rzeźnika. Ta Dulska też zdecydowała się na biopsję, choć taki „zabieg” nigdy nikogo nie wyleczył. Marchewki nie zastosowała, a do mnie zadzwoniła, by mieć kogo obciążyć skutkami kuracji medycznej, której zaplanowała się poddać.

Dlaczego na wskroś negatywnej „bohaterce” poświęcam tyle czasu?

Otóż nie piszę o niej, ona była tylko inspiracją. Piszę o perypetiach i zmaganiach wielu osób. W żadnym przypadku nie pisałem o konkretnej osobie. Zawsze są to uogólnienia, w których bywają szczegóły perypetii i zmagań różnych osób, które dostarczyły mi inspiracji i bodźca do napisania. Nie dbam o to, że nierozgarniętych razi to, co piszę. Nie muszą odwiedzać mojej strony. Nie zależy mi na ilości odwiedzin, bo nie zarabiam na reklamach. Nie proszę o komentarze, bo nikt mi nie płaci za ilość wpisów.

Czasem pijawice telefonicznie i e-mailowo chwalą moją stronę, by podlizać się aby eksploatować mnie do swoich merkantylnych interesików. Gdy którejś wygarnąłem, że na stronie nie zostawia wpisów wpisuje komentarz niby „życzliwy”, ale nieszczery, bo nie z serca lecz pod wpływem.

Zastąp skalpel radością i ciesz się odzyskanym zdrowiem

Aby wariatki, które nie zauważyły, że chcę je czegoś nauczyć nie podejrzewały, że chciałbym macać ich cycki przytaczam przykład młodej kobiety z przeogromnym guzem. Wprawdzie ta miała potwora nie na cycku lecz wyżej, jednakże ani umiejscowienie, ani nazwa medyczna, ani czas trwania, ani wielkość nie mają znaczenia. Ten był ogromny i rzucał się w oczy z daleka. Znikł w mgnieniu oka!

A było tak: Rano córka wychodząc do szkoły zostawiła matkę jak zawsze od kilku lat z potworem. Matka jak zawsze od kilu lat marzyła o studiowaniu u księdza Tisznera (u którego ja byłem wolnym słuchaczem, gdzie zresztą ją poznałem). Do realizacji brakowało kasiory na opłacenie studiów i dojazdy. Wielkie marzenie i wielka przeszkoda zmagały się, a potwór rósł. Z marzeń wyrwał ją dzwonek u drzwi. Listonosz przyniósł list urzędowy. Zażenował go widok potwora. Ją zażenowało pospieszne oderwanie wzroku listonosza.

Ciekawość i strach mieszały się naprzemiennie. Zagmatwana treść listu informowała, że przyznano adresatce rentę w kwocie tak nikłej, że prawie na nic by nie wystarczyło. Wystarczało zaledwie na dojazdy do Krakowa. Wybuch radości był niekontrolowany, ale była to radość prawdziwa, pozwalająca wreszcie spełnić marzenie, a marzenie było głębokie.

Wkrótce córka wróciła ze szkoły, zastała matkę bez potwora. Była przekonana, że to sprawka chirurga. Oglądała, dotykała; ani szwów, ani blizn, ani żadnych śladów nie było. Nie dowierzała matce, że samo znikło, a matka nie wie kiedy. Czytając list poczuła tam mrowienie, a następnie swędzenie. Gdy dotknęła by podrapać nic już tam nie było. Podziękowała więc Najwyższemu, ale nie wiem czy bardziej za dar wyzdrowienia czy bardziej za dar finansowy, dzięki któremu mogła realizować długo wymarzone marzenie. Pewnie Ona sama też tego nie wie, tak jak nie wie ile czasu trwał proces samouzdrawiania. Może paręnaście a może parę minut, choć równie możliwe jest, że zaledwie parę sekund.

Potwór księdza Tischnera 

Przepraszam Cię, że nie pamiętam Twojego imienia. Ale pamiętam nasze rozmowy, i te w auli na wykładach księdza Tischnera i te w Twoim małym, ale wyjątkowym mieszkanku. Jeśli trafisz na moją stronę zapewne potwierdzisz mój opis Twojej przygody. Odezwij się, porozmawiamy o potworach: tym, który Ciebie dusił kilka lat i tym, który udusił księdza Tischnera. Może pomożesz mi przedstawić pijawicom, że była to cena jaką zapłacił za swoje słowa, bo kto jak kto, ale On tego co powiedział, powiedzieć nie miał prawa. Samemu trudno jest mi przekonać pijawice, że płacą nie tylko za czyny, ale także za myśli i słowa. Niech wreszcie zrozumieją, że każda z nich myślą i słowem może więcej niż medyk skalpelem.

Teraz Wasz ruch 

Zamierzonego tematu nie wyczerpałem. Zrobiłem „wycieczki” w tematy niezamierzone. Mógłbym jeszcze sporo dodać. Ale teraz Wasz ruch. Zostawiam Was z Waszymi myślami, słowami, czynami, zaniechaniami… Odpowiadamy nie tylko za to co zrobiliśmy, ale także za to czego nie zrobiliśmy!

Ciąg dalszy w dużej mierze zależy od Waszych komentarzy, o które oczywiście nie proszę, ale obiecuję na nie zareagować.

Dziecięce krzywdy – fragment książki, którą przygotowuję do druku [92]

Rzadko tu coś wstawiam, nie odpowiadam na większość zaczepek (zazwyczaj głupawych), ponieważ jestem zaangażowany w przygotowanie do druku książki (300 stron formatu A4), Wydrukowana będzie w stu egzemplarzach i poza zaplanowanymi odbiorcami tylko nieliczni będą mogli ją otrzymać. Zaprezentowane tu niewielkie fragmenty nie dają przedsmaku treści, ponieważ to książka o wielu rozdziałach o bardzo zróżnicowanej tematyce, w wielu miejscach bardzo osobistej.

Dziecięce krzywdy

Dzieci z natury od najwcześniejszego dzieciństwa interesują się wszystkim, co je otacza. Rodzice, wychowawcy, nauczyciele tłumią dziecięce zainteresowania tak skutecznie, że większość dziecięcych zainteresowań jest spłycana, wygaszana, zapominana. Jest to niepojęte, jako że czynią to dorośli, a wielu uważa się za inteligentnych. Tych krzywd nie da się naprawić.

W hołdzie dzieciom skrzywdzonym przez rodziców, wychowawców, nauczycieli należałoby pisać książki o tych nieuświadomionych zbrodniach, dokonywanych każdego dnia, niemal w każdym domu i każdej szkole. Wprawdzie są takie dzieła jak „Antek” Bolesława Prusa, „Janko muzykant” Henryka Sienkiewicza, były nawet lekturami w szkole podstawowej, ale tam więcej zapisano między wierszami niż wprost, a w szkołach nie uczą sztuki czytania ze zrozumieniem.

Chyba każdy pamięta, że Antek pasał świnie, ale kto pamięta co matka odpowiadała synkowi, gdy pytał co to jest wiatrak, którego skrzydła zza góry wyłaniały się i za górą chowały?

At, głupiś! – Taki program nawet najmądrzejszego ogłupi. A co pomyśli dziecko, któremu nauczycielka mówi: siadaj ośle, baranie, tumanie, ty się nigdy niczego nie nauczysz?

Po co się miałbym się uczyć skoro ta jędza nigdy mi dobrego stopnia nie postawi.

Moje środowisko

Mnie interesowało wszystko, co mnie otaczało, a interesowałem się głęboko i nie dawałem sobie tego spłycać. Wymagało to ciągłej walki, ale hartowało i dawało satysfakcję z sukcesów, często niepotrzebnych, ale rozszerzających granice poznawania dotychczasowych możliwości.

Byliśmy w przybytku dyjabła [79]

Witam wszystkich serdecznie

Wraz z przyjacielem Robertem – znanym z naturalnej uprawy dawnej odmiany orkiszu i prozdrowotnych produktów z tego cudownego zboża, którym zachwycała się święta Hildegarda – byliśmy w Milówce, w miejscu od niedawna nazywanym Gajem Świętowita. Pojechaliśmy tam na zaproszenie nowego gospodarza tego miejsca. W dobie plandemii (zaplanowanego ludobójstwa) miałem pokazać oczyszczającą i ochronną moc ognia. Ponieważ organizator prosił bym rozszerzył moje wystąpienia o prezentacje ziół przygotowałem kilka wystąpień o różnej tematyce prozdrowotnej z dominującym udziałem ziół. Propozycja programowa była taka:

Sobota 1 sierpnia 2020 r.
godz. 13 – 15. Święte Ognie w Świętych Gajach, Agniyoga, Agnihotra, Agniterapie, Homaterapie, ogniste ziele oraz zdrowotny prezent dla każdego (niespodzianka, cud uzdrawiający).
godz. 16 – 18. Podróż ku zdrowiu z ziołowym panaceum.
godz. 20 – 20.30. Wieczorne spotkanie z agnihotrą.

Niedziela 2 sierpnia 2020 r.
godz. 5.30 – 6.30. Agnihotra o wschodzie Słońca.
godz. 8.30 – 10. Ziołowe kolory zdrowia i urody.
godz. 11.30 – 12. Południowe spotkanie z agnihotrą.
godz. 13 – 15. Podróż ku zdrowiu z ziołowym panaceum – ciąg dalszy – najlepsze z najlepszych.
godz. 16 – 16.30. Popołudniowe spotkanie z agnihotrą.
godz. 17 – 18. Ziołowa wolna amerykanka, czyli łatwe odpowiedzi na trudne pytania.

Każde ze spotkań miało być połączone z uzdrawianiem wszystkiego, co dotychczas było niemożliwe i spełnianiem życzeń/marzeń zdrowotnych dotychczas nieosiągalnych.

Na miejscu okazało się, że organizatorzy zapomnieli zaprosić gości,  zapomnieli wywiesić zapowiedzi, zapomnieli przygotować rzutnika, zapomnieli nawet zapewnić mi wody, nie wspominając o obiedzie. Uciekli jak tchórze. Personel nie poczęstował mnie nawet szklanką wody, a zapytany co mają do jedzenia wyjaśnił, że nic nie mają, ale z grzeczności mogą zamówić katering.

Rodzina z dziećmi, która tam przyjechała na spotkanie ze mną opowiedziała nam jak tydzień wcześniej nie pozwolono dzieciom zobaczyć ogrodu szumnie nazywanego gajem, nie sprzedano im nawet szklanki wody, nie pozwolono skorzystać z sanitariatu…

Dawna mądrość mówi, że nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. Dziękujcie Niebiosom, że Wasze dzieci nie weszły do tego przybytku dyjabła, gdzie straszą ogromne rzeźby szkaradnych potworów, powodujące nie tylko obrzydzenie. Te piekielne monstrualne maszkary działają niszcząco na wszystko, a szczególnie na psychikę. Zło emanujące z tych maszkar niszczy nie tylko dzieci.

Miejsce bezpodstawnie i bezprawnie nazywane Gajem Świętowita w samym centrum okraszone jest plastikowymi domkami jakich pełno w supermarketach i na podwórzach. Wyglądają jakby tam trafiły ze śmietnika.

W tym przybytku dyjabła nie ma nic do jedzenia. Do picia zaś tylko soki wyciskane w maszynach, które ów przybytek dyjabła promuje i którymi handluje.

Przy każdej okazji podkreślam wyższość wiedzy ponad wiarą. Także teraz proszę nie kierować się wiarą czy niewiarą, lecz osobiście przekonać się o ohydzie tego miejsca i opisać swoje wrażenia, choćby tutaj.

Brud energetyczny tam nabyty zmyć można w płynącym za drogą górskim strumieniu z kamiennymi wodospadami. Omijajcie jednak okolice bramy wjazdowej do gospodarstwa poprzedniego gospodarza przybytku dyjabła, wcześniej nazywanego „Leśnym Grodem”, ponieważ tam strumień zaśmiecony jest plastikowymi wiadrami po budowlanych klejach, farbach i  innych paskudztwach trującej chemii syntetycznej. Poza takimi śmieciami ten górski potok zaśmiecony jest także workami z tworzyw sztucznych, ogromnymi fragmentami siatki ogrodzeniowej i wszystkim, co w moim mieście wywożone jest na wysypiska. Dlaczego w górach trafia to do potoków? Ja wiem, bo poznałem mentalność tego szołmena (i w jego gospodarstwie i na Filipinach), Wam pozostaje przekonać się na własnym organizmie.

Z najlepszymi życzeniami wszelkiej pomyślności
Władysław Edward Kostkowski

Jeśli przez ciebie zdrowie zakwita to cię w swym domu każdy powita [77]

Po powrocie z Filipin w Sztuce Zdrowego Życia w Łodzi 7 maja 2019 r. przedstawiłem trochę ciekawostek i przemyśleń. Dawno o tamtym spotkaniu zapomniałem, ale wpadł mi w ręce przygotowany na tamto spotkanie szkic. Część z poruszanych tam tematów tutaj rozwijam, a na tytuł wykorzystałem motto tamtego spotkania.

Trzy miesiące na Filipinach

Filipiny to 7107 wysp i wysepek, więc należałoby mówić Archipelag Filipiński. Ja poznałem tylko cztery z nich.
Klimat Filipin zalicza się do równikowych o wybitnych cechach monsunowego. Na Filipinach jest ciepło i wilgotno. Temperatura powietrza niewiele się waha, średnio utrzymuje się na poziomie 28°C. Tuż przed nastaniem wilgotnej pory monsunowej temperatury osiągają w dzień 35°C. Wilgotność przez cały rok wynosi 80% i więcej, a w czasie monsunu sięga nawet 100%. Tajfuny, powstają w zachodniej części oceanu i wędrują nad wschodnie wybrzeża kraju.

Trzy miesiące spędziłem na Filipinach. Poznawałem tamtejszą przyrodę, drzewa, zioła, owoce, warzywa… Na Filipinach występuje prawie 10 tysięcy gatunków roślin, w tym 3 tysiące gatunków drzew. Ludzie tam żyją beztrosko, bo rząd mało ingeruje w ich życie. Przy szkołach dzieci zakładają ogródki ziołowe, pielęgnują i poznają rośliny lecznicze.

W oderwaniu od ponurej codzienności w Polsce, na Filipinach podreperowałem stan zdrowia. Poznałem metody lecznicze tamtejszych szamanów… Jeśli także chcecie prozdrowotnie wykorzystać tamten klimat możemy wspólnie się tam wybrać. Na Filipinach są jeszcze miejsca, które można nazywać rajem, jednakże masowo niszczone przez amerykańską śmieciową paszę nazywaną żywnością, trujące napoje i foliowe opakowania.

Filipińskie fermy drobiu

Na Filipinach kury (innego drobiu nie spotykałem) karmione są wyłącznie paszami amerykańskimi z roślin genetycznie modyfikowanych. Pasze z genetycznie modyfikowanych organizmów (GMO) są stosowane na całym świecie, jednakże w Polsce kury karmione są także  pszenicą nasyconą glifosatem.
Na Filipinach pasze dla kur sprzedawane są w sklepach spożywczych, a worki z paszami leżą obok otwartych worków lub skrzyń z ryżem, którego tam jest kilka rodzajów.
Fermy drobiu w Polsce to murowane budynki ze sztucznym oświetleniem. Na Filipinach fermy drobiu to klatki na powietrzu ze światłem słonecznym. Filipińskie kurze brojlery są mniejsze od polskich. Czy są zdrowsze? Ci, którzy ich nie jadają żyją trzy razy dłużej od tych, którzy się tym żywią.

Zioła filipińskie i słowiańskie

Mógłbym wiele opowiadać o roślinach rosnących na Filipinach, ich stosowaniu w przeróżnych problemach z nowotworowymi włącznie. Jednakże pobyt na wyspach Filipińskich wyostrzył moje docenianie ziół słowiańskich i propagowanie ich skuteczności.
Słynne na Filipinach moringa oraz ipilipi rosną tam jak chwasty niczym w Polsce pokrzywa i komosa.
Na Filipinach liście, kwiaty i nasiona moringi wykorzystywane są w wielu potrawach niczym w Polsce natka pietruszki. Powszechna jest tam zupa z liści moringi, u nas zupa z pokrzyw jest niedoceniana. Pokrzywy są mało znane, a jeśli nawet znane to pobieżnie i mało doceniane, choć są równie skuteczne, a często skuteczniejsze od roślin egzotycznych. Pokrzywom poświęciłem książkę: Zielona Apteka. Chwasty warte naszej miłości.
Na spotkaniu zaprezentowałem tę książkę.

Apel

Do kolejnego wydania tej książki potrzebuję informacji w jakim muzeum znajduje się i jaki tytuł ma obraz Albrechta Dürera przedstawiający anioła z pokrzywą w ręku wzlatującego do tronu Najwyższego

Apeluję do biegłych w internecie i znawców sztuki o podesłanie mi tych informacji i fotki tego obrazu (bądź rysunku). Kto mi je podeśle otrzyma nowe, rozszerzone wydanie tej książki.

Brak radości i optymizmu

Filipińczycy są radośni, wyglądają na szczęśliwych, dzieci tam nie płaczą, maja dużo swobody. W Polsce rzadko spotykamy ludzi radosnych, tryskających optymizmem. Większość jest smutnych. Polacy są truci, przeciążani, nieszczęśliwi…, żyją w ciągłym stresie.

Od dawna jesteśmy systematycznie wyniszczani fizycznie i psychicznie. Szczególnie ogłupiają filmy i seriale pełne nieszczęść, konfliktów, przemocy, zdrad, głupoty, bandytyzmu…  Ogłupiają nawet tak niewinnie wyglądające programy jak: „Europa da się lubić”, żenujące wygłupy Magdy G., promującej firmę, której przyprawy zawierają groźne dla zdrowia trucizny. Demoralizacja, okrucieństwo, strach panują nawet w filmach dla dzieci i dobranockach. Przeciąża to najpierw system nerwowy, a w konsekwencji także system immunologiczny, a ten długotrwale przeciążany staje się mało wydolny by nas chronić przed infekcjami i innymi zagrożeniami.

Dlaczego tak wiele osób w Polsce tak często pasjonuje się cudzym życiem? Bo nie potrafią kierować swoim.

Z czym przestajesz tym się stajesz

Parafrazując znane przysłowie: z kim przestajesz takim się stajesz przedstawiam jego rozszerzenie: z czym przestajesz tym się stajesz. Jakże często opowiadacie znajomym, koleżankom, siostrom, córkom co i jak boli Was i Waszych znajomych? Skupianie się na bolączkach, niemocach, bezradności generuje i potęguje je.
Dlaczego nie ma w Was radości, zachwytów pięknem przyrody, natomiast są: choroby, nieszczęścia, głupota. Czytacie gazety odmóżdżające, oglądacie filmy demoralizujące, bandyckie, łajdackie… Nie zauważajcie, że to wyniszcza?

Trzymiesięczny pobyt na Filipinach uwrażliwił mnie tak, że teraz ostrzej widzę bezmyślność i głupotę otaczających mnie dwunożnych.

Nie mamy na tyle czasu by odnieść się do podwórka światowego, więc pozostańmy przy podwórku domowym. Hurtownia zielarska przysłała mi Mydlnicę zamiast zamówionej Mącznicy. Handlarzowi jest obojętne co sprzeda. Mnie to nie zaskakuje, bowiem od lat powszechny jest cukier wanilinowy zamiast waniliowego i większość domowych gospodyń kupuje i stosuje ten syntetyk bez świadomości czym truje siebie, rodzinę, bliskich.

Cyjanek w soli

Uwagę tych, którym wydaje się to mało ważne, gdyż taki cukier stosowany jest nie na co dzień lecz do wypieków okazjonalnych, świątecznych pragnę zwrócić na cyjanek w soli stosowanej na co dzień. Cyjanek w soli spotkałem nawet u profesora, który pisze książki o zdrowym odżywianiu i leczniczych mocach żywności. Profesor napisał ponad 60 książek, w tym także dotyczących żywności zdrowej i trującej, trujących leków i truciznach w lekach.

Pokazałem książki profesora i zobowiązałem się przywieźć je od profesora dla chętnych.
Chętnych nie było.

Ponieważ soli używamy niewiele, a niektórzy już świadomie wybierają sól bez cyjanku, więc możecie lekceważyć tę formę depopulacji Słowian. Wszystkie sklepy nazywane spożywczymi, choć tam trudno spotkać coś bezpiecznego do spożycia, najwięcej oferują mięs, przetworów mięsnych, wypieków z pszenicy, przemysłowych produktów cukierniczych, napojów w butelkach z trującego plastiku, słodzonych nie tylko cukrem, ale także aspartamem, o którego szkodliwości zapewne dużo wiecie i neotamem, o którym mało kto wie, skupmy się na tym asortymencie.

Aspartamowi i neotamowi poświęciłem rozdział książki: Owocowe i warzywne sposoby na zdrowie. Zaprezentowałem tę książkę. Zainteresowanych nie było.

Pszenica & orkisz

Pszenica jest najbardziej przemodyfikowywana, zarówno przez tych, którzy dążą do coraz większych plonów i coraz większego zysku, jak też tych, którzy wiedzą jaką świętością dla naszego kręgu cywilizacyjno-kulturo­wego był chleb więc usiłują nas wytruć także trującymi wyrobami chlebopodobnymi, bezzasadnie i kłamliwie nazywanymi chlebem.

Alternatywą i ratunkiem jest orkisz, ale prawdziwy. To podkreślenie jest niezbędne, gdyż powszechnie stosuje się pszenice orkiszowe powszechnie nazywane orkiszem. Orkisz nie jest pszenicą lecz jej p-r-e-k-u-r-s-o-r-e-m-!

Kłos orkiszu jest płaski, ziarniaki z ziarenkami w kłosie orkiszu ułożone są płasko na dwie strony, kłos pszenicy jest walcowaty, ma cztery, a często sześć ziarenek rozmieszczonych dookólnie.

Orkiszowi poświęciłem rozdział książki: Brzuch ma rozum więc tutaj nie ma potrzeby powtarzać zawartych tam wyjaśnień. Dodam tylko, że pszenica wychładza i zaflegmia a orkisz ogrzewa i odflegmia.

Mięso, sól, arszenik, azotany…

Do mięs od zawsze używano dużych ilości soli. I do konserwowania i do przyprawiania. Trudno mięso spożyć bez soli, więc wraz z mięsem dostajemy soli tak dużo, że nasz organizm nie radzi sobie z wydalaniem jej i jest ciągle zatruwany nie tylko mięsem, ale także zawartą w nim solą i innymi zawartymi w mięsie toksynami (hormony, antybiotyki, sterydy) przyspieszającymi wzrost, poprawiającymi wygląd (długo utrzymującymi wygląd nienaturalny, polepszony), zabezpieczającymi przed zbyt szybkim psuciem…

Obecnie mięso dla ładnego wyglądu i trwałości nasycane jest także arszenikiem. Czym jest arszenik niektórzy wiedzą, a kto nie wie niech się dowie, zanim sięgnie po mięso i przetwory z mięs.

Do ładnego wyglądu i trwałości mięsa stosowane są także azotany, które w marchwi są krytykowane, natomiast w przemyśle mięsnym stosowane powszechnie.

Dym w płynie

Obecnie zamiast wędzenia stosowany jest dym wędzarniany w płynie. Czym jest ta trucizna łatwo się przekonać po twarzach zjadaczy tak zwanych wędlin. Mówię tak zwanych, bo to, co powszechnie nazywacie wędlinami nie jest wędzone zimnym dymem, lecz nasycane chemią o smaku i zapachu dymu. Unia Jewropejska chce nas „chronić” przed toksynami z wędzenia, ale ukrywa prawdę, że poprawne wędzenie zimnym dymem nie daje toksyn.

Toksyny powstają przy złym wędzeniu nad ogniem i grillowaniu! To też jedna z metod depopulacji.

Aspartam, neotam, chleb w foliach

O aspartamie i neotamie znajdziecie rozdział w mojej książce: Owocowe i warzywne sposoby na zdrowie, więc tu potraktuję to tylko sygnalizacyjnie.

O ile rozumiem, że wyznawcy najbardziej plugawej religii chcą nas wytruć to już nie sposób zrozumieć tego, że sami powszechnie chleb przechowujemy w foliach, lodówkach, zamrażarkach, chlebakach o podstawie z płyt wiórowych nasycanych chemicznymi truciznami.

Kruchość kości

Na pewnej wsi położonej wśród lasów gdzie czasem jeżdżę rowerem studnię kopały dwa pokolenia. Do niedawna była tam woda czysta i zdrowa, teraz jest wodociągowa z glifosatem, bakteriami e-koli, azotanami…

Znajomy ze szkoły mieszkającą tam matkę pasie pszenicznymi bułkami, pszenicznym chlebem, margaryną, herbatą, którą ona pija do każdego posiłku.
Gdy kości kruszeją nie utrzymują ciężaru, pękają, staruszka traci równowagę i upada, trafia do szpitala, a lekarze mówią, że łamie kości w wyniku upadków. Prawda jest inna – pękały szyjki kości udowych więc traciła równowagę i upadała.
Dlaczego kości kruszeją? Jej pokarmy nie zawierają witamin, a nadużywana herbata dodatkowo wypala witaminy, szczególnie te z grupy B.

Ten temat poruszałem też w innych miejscach, więc uważnym sympatykom i obserwatorom moich wypowiedzi zapewne jest znany. Mniej uważni mogą go łatwo odnaleźć.

Zawsze tak robimy

Za krótka Brytfanna. Tę anegdotę zapewne moi czytelnicy znają, więc tu jej nie przytaczam.

O roli końskiego zada w rozwoju cywilizacji

Ten temat rozwinę w odrębnym artykule.

Skąd czerpać wiedzę

Kupowałem gazety o tytułach zielarskich, także naukowe, także z doświadczeń czytelników. Wszystkie były głupawe, mało ambitne, mieszające perły z błotem. Niektóre (w tym ta mocno promowana), kopiowały moje artykuły lub obszerne ich fragmenty. Ci „autorzy” i wydawcy są tak mało gramotni i tak mało ambitni, że pozostawiają tam nie tylko moje sformułowania ale nawet moje błędy. Dowodzi to, że moje artykuły skanowali i nie przyszło im do łbów by moje sformułowania przeredagować i moje błędy skorygować.

W gazetach nie ma wiedzy, są tylko wiadomości, w większości bezużyteczne.

Czy w ogóle wiedza jest potrzebna?

Małpy nie chodziły do szkół, a poszkodowane małpiątko przytulają i głaskają.

Siedmiomiesięczne dziecko zachorowało na odrę. W tym czasie także ząbkowało. Który lekarz potrafi prawidłowo zdiagnozować dwie równoczesne przyczyny gorączki?

Na odrę jest po trzy punkty na rączkach i nóżkach. Można je stymulować, ale nie ma potrzeby ich znać, bowiem masaż dziecięcy załatwia stymulację wielu punktów, także tych. Odra przeminie w dwa dni. Który lekarz wraz z całym „dorobkiem” farmaceutycznym jest tak skuteczny jak masaż matki?

Jaki Elementarz taka mentalność

W Polsce wszyscy wiedzą, że Ala ma kota, gdyż Ala była pierwszą bohaterką w polskim Elementarzu. W innym, bardzo starym kraju pierwszy podręcznik dla dzieci zaczyna się słowami: „człowiek jest dobry”. Jak różnie te różne myśli wpływają na wychowanie i psychikę widać na każdym kroku, więc mój komentarz tutaj raczej nie jest potrzebny. Porównaniem Elementarzy różnych kultur chciałem pobudzić czytelników do własnych refleksji. I przypomnieć wypowiedź klasyka: „Takie będą rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie.”

Choroby z nadmiaru

Wiemy, że choroba Alzheimera to skutek długotrwałego zatruwania toksycznym glinem, czyli aluminium, głównie ze szczepionek, leków, oprysków… Ja polecam kąpiele ziołowe, by oddziaływać na organizm przez dużą powierzchnię ciała, oczyszczać z wszelkich toksyn, dostarczać pierwiastka młodości, odporności, długowieczności. Lekarze, terapeuci, laboratoria wykonujące analizy pierwiastkowe włosów polecają suplementy.

Suplementy mogą być pomocne w chorobach z niedoboru: szkorbut, anemia… Natomiast alzheimery, parkinsony, cukrzyce, lustrzyce, nadciśnienia, astmy, wieńcówki… powstają z nadmiaru!

Nadmiar mamy głównie toksyn, które trzeba z organizmu usuwać, a nie dodawać kolejnych.
Czy wrzucenie do śmietnika garści choćby brylantów sprawi, że śmietnik przestanie śmierdzieć?
Czy może wyzdrowieć kto nadal dowala do śmietnika, który zrobił ze swego organizmu?
Jeśli przestanie zaśmiecać swój organizm wówczas on sam sobie poradzi. Sam się oczyści, sam się zregeneruje, sam się naprawi. Nie potrzeba mu w tym pomagać – wystarczy nie przeszkadzać!

Kąpiele

Jeśli chcemy oczyszczanie wspomóc to najskuteczniejsze są kąpiele w odpowiednich ziołach (bogatych w krzemionkę i odpowiednio przygotowanych). Teraz mamy świeże pokrzywy, więc je wykorzystujmy w kuchni, higienie, kosmetyce…

Do kąpieli ziołowych trzeba się starannie umyć, żeby ciśnienie wody przez pory skóry nie wtłaczało brudu z powierzchni do wewnątrz, wyszorować i rozgrzać, żeby zioła wchłaniały się przez otwarte pory dużej powierzchni ciała.

Wanna

Wielu mówi mi, że nie mają wanny, bo ją wyrzucili. A przecież ja nie mówiłem nigdy, że kąpać się mają w swojej wannie, ani nawet, że w wannie. Ja w dzieciństwie kąpałem się w balii. A można także w beczce, szafliku… (kto pamięta to naczynie?).
Kto chce szuka sposobu, kto nie chce szuka powodu.

Wypuklina 3 tygodnie po operacji

Zgłosił się do mnie mężczyzna 3 tygodnie po operacji chirurgicznej z powodu rwy kulszowej.

Co powoduje rwę kulszową? Ucisk na nerw kulszowy przemieszczonego lub zdeformowanego kręgu, albo wypchniętego z dysku (krążka międzykręgowego) jądra miażdżystego. Podobnie uciskany może być każdy inny nerw, wówczas inaczej nazwiemy objaw, mimo iż powodowany jest tą samą przyczyną – uciskiem na nerw.

Bohater „wyleczony” chirurgicznie oczekuje, że ja naprawię błędy i partactwo medyków oraz jego głupoty. Medycy wiele chcą, choć niewiele mogą, ja wiele mogę, ale czy godzi się ratować idiotów? Z punktu widzenia ludzkości lepiej by idioci sami się eliminowali. Powstrzymywałoby to innych przed hołdowaniem medycznym żmijom, które wysysają nasze pieniądze i wyniszczają nasze zdrowie, wtłaczając trucizny i wycinając części ciała.

RZS, ZZS… – moje remedium

Na spotkaniu przeczytałem z mojej książki: „Zielona Apteka. Chwasty warte naszej miłości” fragment o różnych nazwach chorób stawów, a także moje remedium z rzodkiewki, pokrzyw, cebuli. Czytający ten artykuł moje książki mogą czytać sami, więc nie będę ich tu przepisywał.

Moje remedium wariatowi z wypuklinom też by pomogło, ale on zamiast rzodkiewki, pokrzywy, cebuli wybrał chirurgów, by medycy i farmaceuci czuli się ważni, by się bogacili. Teraz ode mnie żąda bym ich błędy naprawiał! Dla kogo miałbym to robić? Idioty, który nawet po moją książkę nie sięgnie, bo uważa się za patriotę lepszego ode mnie? Komentarza na stronie ambasadorzdrowia.pl nie napisał, żeby ta strona żyła, żeby była wyżej pozycjonowana. Większość odwiedzających moją stronę także tylko z niej czerpie nie zostawiając nic w zamian. Miałbym żebrać o suwa czy łapkę w górę? Nie poczuwacie się do promowania mojej strony a ja miałbym ratować Was z waszej głupoty i głupoty waszych medyków?

On naprawdę powiedział, że jest patriotą lepszym ode mnie! I ten „lepszy” żąda od „gorszego” pospawania śrub, które chirurdzy zupełnie niepotrzebnie wstawili mu w kręgosłup, a on uważając się za wyleczonego dźwigał ponad możliwości połatanego kręgosłupa i je pourywał.

Zioła przed domem

Przed domem profesora widziałem rosnące tam zioła, akurat te, które dla Jego zdrowia są nie tylko korzystne, ale wręcz niezbędne. Ciekawe, że nieco dalej rosną inne zioła, a przed drzwiami profesora te, które Jemu byłyby pomocne.
Profesor ich nie stosuje, naiwnie sprawdza czy wreszcie trafi na lepszy farmaceutyk. Sprawdza i sprawdza, Jego stan się pogarsza i pogarsza, aż przychodzi Słonko i pod wpływem Słonka zaczyna się polepszać.

A czy czytelnicy mojej strony, ambasadorzdrowia.pl. doceniają rolę Słońca i Jego wpływ na zdrowie i samopoczucie?

Spekulant

Pod artykułem: Trzy łyki retoryki dostałem taką replikę: Chciałem od pana książki kupić na początek ponad 15 sztuk, wysłać pieniądze przed kupnem. Już rozmawiałem ze znajomymi lokalnie i z grupami o podobnych zainteresowaniach na Pejsbuku. Miałem w planach rozmowę o pana książkach z właścicielem H…M (firma sprzedaje wyciskarki owoców), ale niestety książek jak nie było tak nie ma, więc i tematu nie poruszałem. Także biadolenie pana o ludziach, co nie mają kasy mnie nie dotyczy. Poczułem się urażony, więc musiałem odpisać, a i trochę pana wkurzyć żeby na tych Filipinach nie czuł się bez winy.

No to widzicie z jakimi cwaniaczkami mam do czynienia. Kolejny spekulant pragnie biznesować na mojej pracy. Po kryjomu przede mną, poprzez handlarza wyciskarek, chce handlować moimi książkami.
Nie wznawiam wydania moich książek aby odpocząć od takich osób.

Przewaga garażu nad książkami

Profesor Więckowski napisał ponad 60 książek. Wydawcy nie płacą autorom pieniędzmi, lecz pewną ilością ich książek. Ma więc profesor sporo swoich książek i trzyma je w garażu. Dlaczego? Bo ich nie kupujecie.

Chcecie bym ja dzielił los profesora? Zamiast inwestować w drukarzy i drukarnie i przez rok bujać się z książkami mogę kupić garaż i co miesiąc bez pracy, bez ryzyka, bez dźwigania dostawać czynsz.

Książki pisać, drukować, dźwigać? Czyż nie lepiej zainwestować w garaż i mieć comiesięczny dochód bez pracy?

Porady praktyczne

Na łódzkim spotkaniu (na każdym innym także) podałem sporo porad praktycznych na nową, zdrowszą drogę życia. Nie zostały one spisane, a szkic, który na tamto spotkanie przygotowałem to tylko tytuły luźnych myśli do rozwinięcia. Niektóre umieszczam tu przy rożnych okazjach.

Szlachetne zdrowie i fitoterapia cz. 2 [73]

Ale wyodrębnianie składników z roślin zapoczątkował szwajcarski lekarz Paracelsus (1493-1541).

Aż do lat 30 XX wielu lecznicze substancje chemiczne pozyskiwano z surowców naturalnych, głównie roślin. Wraz z alchemią bujnie rozwijała się botanika, dzięki czemu pogłębiała się wiedza zielarska. Z odkryciem Ameryki nasz świat leków powiększył się o preparaty z roślin tamtego kontynentu. Natomiast rozwój wielkiej chemii od początku idzie w kierunku tworzenia coraz nowszych leków syntetycznych.

Zioła każdy mógł znaleźć przy domu, na polu, na łące, w lesie, więc koncerny usiłują eliminować je z użytkowania, stosowania i pamięci. Leki roślinne, sprawdzone przez setki i tysiące lat, farmacja usiłuje dyskredytować jako „przestarzałe”, jednocześnie gloryfikując nowoczesne syntetyki łagodzące objawy lecz potęgujące choroby i przysparzające kolejnych chorób, które nazywamy skutkami ubocznymi. Jednakże skutki te nie są ubocznymi lecz zamierzonymi, bowiem tak się projektuje leki, żeby przysparzały chorób i chorych do leczenia. Jednocześnie dawne skuteczne i tanie leki są wycofywane i zastępowane nowymi, nie tylko nieskutecznymi, ale wręcz trującymi, wyniszczającymi i to nie tylko tych, którzy je używają, ale nas wszystkich  i całą planetę.

Kuracje ziołowe były przez ponad pół wieku niemodne i zaniechane. Dlaczego młodzi dali się omamić i poszli za nowoczesnością, zaprzepaszczając dorobek przodków?

Część dorobku ziołolecznictwa ocaliła od zapomnienia medycyna ludowa.

Wiedza ta była wstydliwie skrywana pod wpływem rozpowszechnianych poglądów jako nienaukowa, znachorska. Jednakże nie mamy czego wstydzić się, bowiem znachor, jak sama nazwa wskazuje, to znawca chorób i sposobów ich leczenia.

Na domiar złego ludzi XX wieku tak dalece fascynował rozwój nauki we wszystkich dziedzinach, że czuli się panami planety i jej zasobów.

Odwrócenie się od Natury i jej darów trwało z górą pół wieku. Dzisiaj już wiemy, że zastępowanie naturalnej fitoterapii syntetyczną chemioterapią wnosi skutki dla zdrowia niekorzystne i zazwyczaj niebezpieczne. Nowoczesne leki syntetyczne, antybiotyki, statyny itp. miały być wybawieniem od wszelkich chorób. Podobno ratowały życie w nagłych wypadkach, w rzeczywistości ich zażywanie niesie wiele skutków ubocznych i zazwyczaj tragicznych.

Niektórzy uważają, że medycyna zaczyna weryfikować swe stanowisko wobec fitoterapii, z której się wywodzi.

Już wyjaśniłem, że współczesna medycyna nie wywodzi się z fitoterapii, lecz jest znacznie, znacznie, znacznie młodsza, korzenie ma znacznie, znacznie, znacznie płytsze , zaledwie 200-letnie. W roku 1800 w przemyśle bawełnianym pracowały zaledwie 84 maszyny Jamesa Watta.

Wprawdzie wiele powszechnie znanych leków powstawało z roślin, np. Aspiryna z kory wierzby, Rapacholin z czarnej rzepy, jednakże współczesne leki to syntetyki, których nie wolno utożsamiać z roślinami i składnikami roślinnymi. Wyodrębnione poszczególne składniki powodują niepożądane skutki. To efekt zaburzania równowagi i synergii właściwej roślinom, jako całościom.

Jak wiele z tego, co nazywamy ubocznymi jest zamierzonymi?

Dziś chyba każdy ma bolesne, a często tragiczne doświadczenie w tym zakresie.

Coraz częściej placówki badawcze potwierdzają wartość tradycyjnego stosowania ziół i synergicznego działania wszystkich ich składników łącznie.

Potwierdzają też praktykę zbierania ziół (surowca zielarskiego) o określonych porach dnia, miesiąca, roku. Odkryto, bowiem iż od pory zbioru zależy stężenie olejków, alkaloidów, wielu składników warunkujących działanie. Prości ludzie od zawsze to wiedzieli z obserwacji i doświadczenia, teraz odkrywają to naukowcy.

Dziś w kręgu cywilizacji europejskiej i amerykańskiej rozpoczął się renesans ziołolecznictwa.

Przybywa leków ziołowych, rośnie zaufanie do nich, coraz więcej osób, także lekarzy, interesuje się dawnym ziołolecznictwem i współczesną fitoterapią. Ja jednak zachęcam byśmy zioła stosowali kulinarnie i nie potrzebowali ich stosować leczniczo.

Wielu w fitoterapii upatruje nie konkurentkę, lecz sojuszniczkę farmacji chemicznej.

To błąd w myśleniu – powinniśmy przywracać porządek, a nie łączyć gówna z miodem, czy jak kto woli Rokefelera z szałwią.

Współczesna fitoterapia rozwinęła tradycyjne ziołolecznictwo znane od najdawniejszych czasów i opiera się na zweryfikowanych już metodach badawczych.

Fitoterapia, czyli ziołolecznictwo to lecznicze wykorzystywanie roślin (nie tylko ziół). Ma szczególnie szerokie zastosowanie w profilaktyce, rekonwalescencji, geriatrii, gdyż leki roślinne są bezpieczne i nie powodują niepożądanych reakcji. Zachęcam do kulinarnego stosowania ziół i podkreślam wyższość kulinarnego wykorzystywania ziół nad ich leczniczym stosowaniem. Czyli przede wszystkim dla zdrowia, aby leczenie stało się zbędne.

Istnieje pogląd, że działanie lecznicze ziół jest łagodne, więc leczenie ziołami trwa długo.

 Znam wiele przykładów natychmiastowego działania ziół nawet w najcięższych przypadkach. W książce Zielona Apteka, Chwasty warte naszej miłości przytaczam dwa przypadki uwolnienia od paraliżu, jeden w jedną noc – pokrzywami, drugi w dwa dni – wiśniami.

Tu przypomnę jeszcze jeden. Młoda tancerka po zabiegu kosmetycznym całą twarz miała w ciężkim stanie zapalnym. Jej zrozpaczona matka zwróciła się do mnie dzień przed występem. Nie było czasu szukać ziół, ale w domu zazwyczaj jest coś, czego nie znamy z dobroczynnych mocy, bo wszystko stosujemy nawykowo. Poleciłem nałożyć na twarz papkę z surowych płatków owsianych i czystej wody. Ani matka ani córka nie wierzyły, że owies, który znały tylko z kulinarnego stosowania owsianych płatków można wykorzystywać także kosmetycznie. Nazajutrz zaskoczenie i zdziwienie, że papka z płatków owsianych dokonała więcej niż drogie paskudztwa syntetyczne, którymi katowały twarze. I to po jednorazowym zastosowaniu. Dla mnie było to naturalne, dla nich przeżycie na miarę cudu. Po wielu, wielu latach matka tancerki (na wernisażu męża plastyka) przypomniała mi o tym i dziękowała.

Wiele osób ma podobne problemy. Sprawdzajcie, doświadczajcie, przekonujcie się. Darmo i bez powikłań, nazywanych skutkami ubocznymi (choć zazwyczaj łatwo przekonać się, że były zamierzonymi).

Równie szybki efekt w różnych problemach skórnych daje kąpiel w krochmalu. Po jednej kąpieli szorstka skóra staje się gładką.

Mam doświadczenie zrastania się złamanych kości w ciągu tygodnia, ale to temat na kolejne spotkanie, bo wymaga pokazania zdjęć RTG.

Zwolennikami ziół są przede wszystkim zmęczeni przewlekłymi chorobami.

Raczej bezskutecznym leczeniem farmakologicznym, rujnującym cały organizm. Roślinami można wzmacniać układ odpornościowy i uzyskiwać poprawę zdrowia w niemal każdej chorobie i w każdym stadium jej zaawansowania.

Obecnie stosowanie leków ziołowych jest wygodniejsze, gdyż są gotowe preparaty.

Współczesna farmacja, pełna bandytyzmu, nie zasługuje na zaufanie. Co z tego, że jakiś przemysłowy specyfik zawiera zioła, jeśli zawiera też syntetyczne trucizny i produkowany jest przez tych samych zwyrodnialców, którzy produkują środki do trucia i zabijania?

2020 – Co przyniosą dwie dwudziestki? [66]

Kończy się rok uznawany za 2019, choć wiadomo, że w obliczeniach popełniano błędy. Składamy bliskim życzenia noworoczne. Zazwyczaj wysyłane z elektronicznego pudełeczka. Pukanie palcem w świecący ekranik nie sprzyja refleksjom. Choć grudniowe święto brzucha za nami, nadmiar jedzenia, pozostałego po świątecznym ucztowaniu, rozleniwia.

Pogrążam się w analizie genealogicznej, gdyż dziś dostałem akt małżeństwa z 1910 roku. Franciszek Narewski, 71-letni wdowiec po zmarłej żonie Teresie z Kostkowskich, urodzony w Warszawie, oficjalista mieszkający w Klimkiewiczowie, poślubił 42-letnią Julię z Bojanowiczów, wdowę po zmarłym mężu Józefie Smużyńskim. Świadkiem tego ślubu był mój pradziadek Innocenty Kostkowski. Drugi świadek też blisko spokrewniony.

O tym ślubie od dawna wiedziałem z raptularza. Raptularz pisano po łacinie, ale nazwiska po polsku. Dziś otrzymany akt ślubu sporządzony jest po rosyjsku. Zarówno z łaciną jak i cyrylicą radzę sobie świetnie. Nic nie powinno mnie zaskoczyć, te same daty, te same nazwiska. Jednak w akcie, który dziś dostałem jest więcej informacji. Pradziadek, który w aktach urodzeń i chrztów swoich dzieci występował jako mistrz kunsztu bednarskiego, w tym akcie występuje jako rządca w Częstocicach. A kto w Częstocicach potrzebował rządcy? Tylko Wielopolscy.

W majątku Wielopolskich starszym koniuszym był prapradziadek mojej żony Michał Pardak (1817-1891). Konno woził hrabiego do Londynu, Paryża, Wiednia… Jeśli mój pradziadek zarządzał majątkiem Wielopolskich, a prapradziadek mojej żony woził hrabiego, to moi przodkowie z przodkami mojej żony mogli spotykać się w majątku Wielopolskich. Wielu Kostkowskich było rządcami w różnych majątkach, dworach, folwarkach; właściwie wszyscy, oprócz tych, którzy byli księżmi, zakonnikami, i tych z mojej linii, którzy byli rzemieślnikami.

I oto dzwoni telefon. Na wyświetlaczu: Telewizja VTV. Redaktorzy rozmawiają z przyjaciółmi telewizji. Snują się refleksje z dobiegającego końca roku, padają życzenia na rok nadchodzący. Czy obawy o układ cyfr i liczby zawarte w numerze nadchodzącego roku mają sens? Przecież wiemy, że w obliczeniach popełniano błędy; po co więc skupiać się na dwóch dwudziestkach?

Czego więc ja powinienem życzyć? Wszystko to, co zawsze było ważne teraz staje się jeszcze ważniejsze. Życzę więc: Słońca i wielu dni słonecznych, pogodnego Nieba, Wody czystej, Powietrza świeżego, Żywności naturalnej i zdrowej, Wolności prawdziwej, Rozsądku.

W dzieciństwie dużo przebywałem na Słońcu. Niebo pogodne widywałem w dzień i w nocy. Wpatrywałem się w gwiazdy. Współcześni wpatrują się w telewizory, smartfony, Niebo zastępują im niebieskoświatłe ekrany. Nawet gdyby spojrzeli w Niebo zamiast gwiazd zobaczą trujące chmury ze związków baru, strontu, aluminium, czerwonych krwinek, wirusów i ich fragmentów, bakterii dotąd spotykanych w zatruciach starym mięsem, powodujących infekcje płuc, dolegliwości jelit… Tak „władcy tego świata” trującymi chemikaliami redukują liczbę populacji.

Słońca nad Polską coraz mniej, coraz więcej chemicznych chmur, ilość zgonów wzrasta w tempie zastraszającym. Zabierają nam Słońce, zabierają nam Niebo. Wykorzystujmy więc każdą porcję słonecznego światła. Odsłaniajmy nie tylko zasłonki, ale także firanki. Spacerujmy w Słońcu, pracujmy w świetle dziennym, słonecznym. A gdy Słońca zbyt mało wykorzystujmy żarówki żarowe. Oszczędności na ledowych są złudne. Nawet przy założeniu 90 % oszczędności z oświetlenia ledowego w porównaniu do 100-watowej żarówki żarowej, świecąc 3 godziny dziennie, oszczędność finansowa to zaledwie 4 zł na miesiąc. Nie kupicie za 4 złote miesięcznej kuracji suplementami. Kto chce oszczędzać niech usunie klosze i zastosuje lustra, które powiększą ilość światła za darmo, bez poboru energii.

Wodę warto by mieć z własnej studni. Możemy też nauczyć się pozyskiwać wodę z przyrody, powietrza, roślin. Ta umiejętność jest kluczowa do przetrwania.

Powietrze oczyszczą nam kwiaty domowe (o ile będą mądrze dobrane), spacery w lesie, ogrodzie.

Żywność naturalną, niemodyfikowaną, choćby tyle, co na parapecie, ale własną. Przynajmniej pietruszkę, pokrzywę które nie wymagają ogródka. Jak na Filipinach Moringa, którą my się zachwycamy. Tam przez rozsądnych jest stosowana do zup, ryb, różnych dań, tak jak u nas pietruszka. Przez bogatych bywa traktowana jak chwast, podobnie jak u nas pokrzywa.

Życzę także: Wolności i Rozsądku. Jeśli chcecie to zapisać to piszcie te słowa z Wielkiej litery i z wykrzyknikiem!

Czym więcej zanieczyszczeń tym ważniejsze oczyszczanie. Kąpielami osiągniemy więcej, szybciej, sprawniej, skuteczniej, gdyż kąpiele oddziałują na dużą powierzchnię ciała. To, co na Filipinach osiągnąłem w trzy miesiące w Polsce można mieć w 3 miesiące, a nawet w 3 tygodnie.

22 grudnia Słońce pocałowało Zwrotnik Koziorożca. Mimo chłodu i ciemna jest to czas tryumfu światła nad ciemnością. Od tej chwili każdy dzień staje się dłuższy od poprzedniego. Wiedzieli o tym dawni Słowianie i wszystkie starożytne ludy. Świętowano narodziny nowego Słońca. Współcześni zatracili związek z Naturą. Do zimowego przesilenia nie przywiązują uwagi. Czas ten, mimo iż nazywany i interpretowany jest zgoła inaczej, w zbiorowej świadomości wciąż wiąże się z tryumfem światła nad ciemnością.

W szkole uczono, że starożytni Rzymianie zimowe przesilenie nazywali (za cesarzem Aurelianem) „czasem niezwyciężonego Słońca” i z tej okazji obchodzili huczne Saturnalia. Nie uczono natomiast, że w tym okresie świętowali również Słowianie. Dla Słowian moment górowania Słońca był początkiem Szczodrych Godów. Wraz z nastaniem na słowiańskiej ziemi chrześcijaństwa tradycje godowe przeinterpretowywano by stopniowo odciągać od dawnego kultu solarnego. Szczodre Gody z biegiem czasu przekształciły się we współczesne obchody Narodzenia innej Postaci. Słowiańskich bogów związanych z kultem solarnym przyćmiewa inna Postać i obchody Jego narodzin wkomponowanych w ten właśnie czas.

Ciąg dalszy dopiszę wkrótce.
Wstawię też fragment audycji z moją wypowiedzią.

Czy wiesz co świętujesz? [64]

Kolejna wieczerza wigilijna zaliczona, grudniowe święto brzucha na półmetku. Rozleniwione obżartuchy beztrosko rozłożone przed wielkimi ekranami, zostawione samopas latorośla pochylone nad mniejszymi ekranikami.

W dzieciństwie wpatrywałem się w grudniowe niebo wyglądając pierwszej gwiazdki, znaku do rozpoczęcia uroczystej kolacji z dwunastu potraw. Współcześni wpatrują się w telewizory i smartfony. Nawet gdyby spojrzeli w niebo zamiast gwiazd zobaczą trujące chmury składające się z soli baru, tlenku strontu, trujących metali (aluminium, bar), czerwonych krwinek, wirusów i ich fragmentów, bakterii dotąd spotykanych w zatruciach starym mięsem, powodujących infekcje płuc, dolegliwości jelit…

„Władcy świata” trującymi chemikaliami redukują liczbę populacji. Pomagamy im wyniszczając siebie i dzieci niebieskim światłem ekranów i ekraników. Nawet w święta. Niegdyś rodzinne.

Jako powód do świętowania rozpowszechniane są przeróżne mity. Jaki więc jest prawdziwy powód tego świętowania?

Nieznacznie wcześniej, bo 22 grudnia Słońce zastygło na chwilę nad Zwrotnikiem Koziorożca. Był to najkrótszy dzień roku i początek kalendarzowej zimy. Mimo chłodu i ciemna jest to jednak czas tryumfu światła nad ciemnością. Od tej chwili każdy dzień staje się dłuższy od poprzedniego. Wiedzieli o tym nie tylko dawni Słowianie, lecz wszystkie starożytne ludy. W porze zimowego przesilenia rozpoczynały się huczne obchody świąt związanych z narodzinami nowego Słońca.

Współcześni zatracili związek z Naturą i tym, co niezmienne. Do zimowego przesilenia nie przywiązują wagi. Mimo to zwyczaj świętowania w końcu roku pozostał. Choć dziś czas ten nazywany i interpretowany jest zgoła inaczej, w zbiorowej świadomości wciąż wiąże się z tryumfem światła nad ciemnością.

W szkole uczono, że starożytni Rzymianie zimowe przesilenie nazywali (za cesarzem Aurelianem) „czasem niezwyciężonego Słońca” i z tej okazji obchodzili huczne Saturnalia. Nie uczono natomiast, że w tym okresie świętowali również Słowianie. Dla Słowian moment górowania Słońca był początkiem celebrowania, które zazwyczaj nazywano Szczodrymi Godami. W zależności od regionu i czasu także: Świętem Godowym, Świętem Zimowego Stania Słońca…

Wraz z nastaniem na słowiańskiej ziemi chrześcijaństwa tradycje godowe przeinterpretowywano by stopniowo odciągać od dawnego kultu solarnego. Szczodre Gody z biegiem czasu przekształciły się we współczesne obchody Bożego Narodzenia. Postaci Swarożyca, Dadźboga, Swaroga – słowiańskich bogów wiązanych z kultem solarnym przyćmiewa postać Jezusa Chrystusa i obchody Jego narodzin wkomponowanych w ten właśnie czas.

U dawnych Słowian zimowe przesilenie było czasem symbolicznej zmiany warty, ustąpienia starego Słońca (utożsamianego ze Swarogiem) na rzecz nowego. W podaniach słowiańskich zachowała się wiara w Swarożego Syna, który w różnych obszarach Słowiańszczyzny mógł zwać się Swarożycem, Dażbogiem, Dadźbogiem. Poglądy na temat tego imienia są podzielone. Ponieważ dawniej Księżyc oznaczał syna księcia niektórzy występujący w imieniu Swarożyc sufiks „-yc” uznają za obecną w imionach odojcowskich relację pokrewieństwa. Niektórzy jednak imię Swarożyc uważają za połabskie imię samego Swaroga. Dażbog natomiast etymologicznie jest szafarzem dóbr, stąd czas Szczodrych Godów wiąże się również z obdarowywaniem prezentami.

Niezależnie czy zimowe przesilenie jest początkiem rządów Swarożego Syna czy czasem, kiedy Swaróg ponownie zaczyna odzyskiwać młodość i kontrolę nad światem tryumf Światła jest nadzieją dla Ziemi na nowe plony.

Nietrudno zauważyć, że Szczodre Gody są początkiem nowego roku nie tylko w wymiarze słonecznym i wegetacyjnym, ale także liturgicznym. Niestety nasze święta i nasze tradycje plugawione są na każdym kroku, nawet w najwyższych urzędach zastępowane są obrzędami wrogich nam społeczności, które od dawna usiłowały nas wynarodawiać, a teraz usiłują nas także zubażać i unicestwiać.

O ile działania okupantów są zrozumiałe to już nasze zachwaszczanie języka OK-ejami i MaryChristmas-ami jest głupotą prowadzącą do samozagłady. Wzywam więc modnisiów beztrosko zastępujących naszą kulturę i nasz język do rozsądku i refleksji.

„Filipiny – odległy zakątek…” [63]

Poniższy teks pochodzi ze stron Szkoły Podstawowej nr 10 w Ostrowcu Świętokrzyskim oraz Biblioteki Pedagogicznej w Ostrowcu Świętokrzyskim.

15 października  rozpoczęliśmy w klasie III, realizację projektu edukacyjnego „Mądre bajki z całego świata”. Ciekawostki z podróży na Filipiny przedstawił uczniom Pan Władysław Edward Kostkowski, który jest Ambasadorem Zdrowia. Dzieci obejrzały filmy wykonane podczas wyprawy w grudniu 2018 r. z osobistym komentarzem autora.

Przekazane zostały uczniom informacje na temat klimatu, roślin, zwierząt i ciekawostek dotyczących Filipin. Takie wprowadzenie ułatwiło dzieciom odbiór bajki i identyfikację z jej bohaterami.

Następnie uczniowie wysłuchali bajki  filipińskiej „Słońce i księżyc”. Dzieci poznały uniwersalne wartości i pożądane cechy charakteru takie, jak: szacunek, miłość, szczęście, o których mowa była w bajce.

Uczniowie kolorowali także ilustrację do utworu, według podanego kodu. Zajęcia prowadzone były ze zmianą aktywności. Dzieci próbowały owoców filipińskich, np. mango, pomelo, papaję oraz poznawały moringę, w różnej postaci: ziaren, suszonej i mielonej. Zostały również przeprowadzone zabawy filipińskie, m.in. kim dotykowe.

Zajęcia przeprowadziła Pani Justyna Polanowska, nauczyciel bibliotekarz z Biblioteki Pedagogicznej w Kielcach Filia w Ostrowcu Świętokrzyskim.

Link do strony Szkoły Podstawowej nr 10 w Ostrowcu świętokrzyskim, gdzie zamieszczono także galerię fotografii:
http://www.psp10.ostrowiec.info/index.php/wydarzenia/aktualnosci/1393-filipiny-odlegly-zakat

Link do strony Biblioteki Pedagogicznej w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie zamieszczono także galerię fotografii:
https://www.pbw.kielce.pl/wydarzenia-ostrowiec/aktualne-wydarzenia/1687-filipiny-odlegly-zakatek-projekt-edukacyjny

Różne gatunki pokrzyw [45]

Fragment książki: Zielona Apteka. Chwasty warte naszej miłości

W poprzednich wydaniach przedstawiłem dwa gatunki pokrzyw, pomijając ich opisy botaniczne, gdyż te są w wielu atlasach roślin, a moje publikacje nie mają być podręcznikami zielarskimi, lecz za­chętą do kulinarnego wykorzystywania roślin, jako cennych warzyw, jarzyn, owoców, przypraw. Nie tylko uprawianych, ale także dziko rosnących.

W tym, piątym już wydaniu Zielonej Apteki przedstawiam sześć gatunków pokrzyw z krótką ich charakterystyką.

Pokrzywa zwyczajna – Urtica dioica łodygę ma wzniesioną, nie­rozgałęzioną. Liście naprzeciwległe, mają ogonki, są ciemnozielone w kształcie wydłużonego serca, po brzegach są grubo ząbkowane. Kwiaty mają bardzo małe, zielonkawe, zebrane w rozgałęzione, luź­no zwieszone kwiatostany groniaste.

Pokrzywa zwyczajna jest rośliną dwupienną[1], co oznacza, że kwiaty męskie i żeńskie znajdują się na osobnych roślinach.

Pokrzywa zwyczajna występuje w całej Europie, rozprzestrzeniła się także w Ameryce i Azji. Tworzy duże skupiska, gdyż obszar wy­stępowania pokrzyw szybko się powiększa we wszystkich kierun­kach dzięki systemowi korzeniowemu w formie kłączy[2] i rozłogów (rozmnażanie wegetatywne).

Nazywana bywa „pokrzywą wielką” – niezasłużenie bowiem nie­które egzotyczne gatunki pokrzyw są znacznie od niej wyższe.

Pokrzywa żegawka – Urtica urens, roślina roczna, jednopienna, co oznacza, że obie płci występują na jednym osobniku. Liście ma szerokie, z głęboko wciętymi ostrymi ząbkami na brzegach. Rośnie pospolicie na gruzowiskach i terenach uprawnych. Parzy mocniej niż pokrzywa zwyczajna.

Pokrzywa kuleczkowata – Urtica pilulifera typowa na południu i zachodzie Francji, spotykana głównie w krajach śródziemnomor­skich, np. w Grecji, Włoszech.

Cechą charakterystyczną tej pokrzywy są kwiaty zebrane w duże kulki, bardzo parzące, przymocowane w pachwinach liści.

Pokrzywa Utrica dubia rośnie nad brzegiem Morza Śródziem­nego, ma kwiaty zebrane w długie charakterystyczne wstążki zgrupo­wane na szczycie rośliny.

Pokrzywa Urtica atrovirens rośnie na Korsyce, ma szerokie ciem­nozielone liście. Jej łacińska nazwa atrovirens oznacza ciemno­zielony.

Pokrzywa Urtica ferox z Nowej Zelandii osiąga 5 m wysokości, parzy wyjątkowo boleśnie, a ból utrzymuje się przez wiele dni.

Rozróżnienie gatunków pokrzyw może być trudne poza okre­sem kwitnienia, za to nie pomylimy pokrzyw z innymi roślinami, gdyż żadne inne nie są kłująco-parzące.

Do pokrzyw podobna jest jasnota biała Lamium album, nazywana „głuchą pokrzywą” i „martwą pokrzywą”. Bywa nawet mylona z po­krzywą, jednakże nie parzy, ma białe dwuwargowe kwiaty, typowe dla rodziny jasnotowatych. W czasie kwitnienia] trudno pomylić te dwie rośliny, a taka pomyłka byłaby niegroźna, gdyż jasnota biała (i inne jasnotowate), może być cenną jarzyną.

Jeśli komuś z Twoich bliskich, przyjaciół, znajomych spodobałaby się prezentowana tu wiedza wyślij mu SMS-em lub e-mailem adres tej witryny: www.ambasadorzdrowia.pl

 


[1] Z greckiego dioica oznacza „dwa domy” (po jednym dla każdej płci).
[2] Kłącza to podziemne pędy, z których wyrastają małe korzenie przybyszowe oraz pąki boczne, z których rozwija się duża ilość pędów.

Fiołki trójbarwne – bratki polne [36]

Od młodości uprawiam pomidory. Miejsca upraw zmieniałem wielokrotnie. W 2016 roku kilkadziesiąt krzaków pomidorów miałem na działce położonej wśród lasów. Było tam bardzo dużo kwitnących fiołków trójbarwnych, nazywanych też bratkami polnymi. Ciągle się rozrastały i były tak urocze i tak przemawiały, że postanowiłem poświęcić im książkę. Miała to być książka nie tylko dla dorosłych, ale także dla dzieci. Układałem ją w myślach i codziennie przy każdej sposobności fotografowałem moje fiołki-bratki, a przy tym także moją plantację pomidorów i roślin przyprawowych.

Książka nie powstała gdyż rozchorowałem się ciężko w wyniku otrucia.

Syn miał przyjaciółkę, którą nazywał „dupą”. Tak mówił do ojca i tak mówił przy matce. Dupa chemicznie wypaliła ziemię z częścią krzaków pomidorów, bo miała swoje plany innego zagospodarowania tego zagonka. Trucizna była tak silna, że uschły nawet leszczyny znacznie oddalone od pomidorów. Zatrute pomidory dojrzewały błyskawicznie, było ich mnóstwo, po 70-90 na krzaku. Jadając je miałem trudności z koordynacją, wysławianiem się, kruszyły mi się zęby, parch obejmował całe ciało, w różnych miejscach wyrastały rakowate narośla.

Długo nie odzyskiwałem podstawowej sprawności i nadal zmagam się ze skut­kami tamtej zbrodni. Przestałem tam bywać, bo tamto miejsce napawało mnie zbyt bole­snymi wspomnieniami. Fiołki, będące świadkami tamtej zbrodni też znikły. Rosły kilka i kilkanaście metrów od obszaru bandyckiego ataku więc nie chemiczna trucizna im zaszkodziła lecz to, co widziały. Pamięć zdarzenia i miejsca są nawet dla roślin zgubne. Pomyślcie o tym idąc do apteki po ziółka zrywane przy ruchliwych ulicach, dosuszane glifosatem/randapem, przechowywane w zatęchłych magazynach, zawilgoco­nych, przemarzniętych hurtowniach, przegrzewanych pojazdach, podawane przez zakompleksione ekspedientki-farmaceutki niezadowolone z wynagrodzenia, uwi­kłane w problemy rodzinne, wykorzystywane i poniewierane przez pracodawców.

To, co podają jest mniej ważne od tego, skąd to pochodzi, jak było uprawiane, zbie­rane, przechowywane i transportowane, kto podaje i w jakim jest stanie emocjonal­nym.

O fiołkach trójbarwnych, bratkach polnych pisałem już 30 lat temu. To tak wartościowe rośliny, że wymagają oddzielnej publikacji i zapewne kiedyś poświęcę im książkę. Proszę interesować się tymi pięknymi roślinami, bo ich właściwości przy obecnym skażeniu są bardzo nam potrzebne.

Zdrowotne właściwości fiołków-bratków

Fiołki trójbarwne, bratki polne rosną na polach, łąkach, skraju lasów, leśnych polankach, czasem przy drogach, a nawet w przydomowych ogródkach. Są piękną ozdobą i mają wiele cennych właściwości zdrowotnych. Oczyszczają organizm z toksyn, poprawiają przemianę materii, uszczelniają ściany naczyń krwionośnych… Stosowane są w przemyśle farmaceutycznym i spożywczym. Można je dodawać do syropów, likierów, win, olejów, surówek, sałatek…

Fiołki na nadciśnienie krwi

Komu doskwiera nadciśnienie tętnicze, zamiast sięgać po medykamenty, które podrażniają żołądek może wykorzystać leczniczą moc fiołków trójbarwnych, bratków polnych. Ich kwiaty i liście zawierają cenne związki (garbniki, saponiny, kwasy organiczne, rutozyd, kwercetyna), które uelastycznią naczynia krwionośne, więc zadziałają rozkurczowo i uregulują ciśnienie krwi.

Fiołki na dolegliwości reumatyczne

Do niedawna bóle mięśni i stawów dawały się we znaki staruszkom, dziś coraz młodszym, głównie tym, którzy spędzają dużo czasu siedząc, co nie służy kręgosłupowi. Ulgę przyniesie ciepły kompres z odwaru fiołków trójbarwnych, bratków polnych.

Fiołki na stłuczenia, złamania

Kwiaty fiołków trójbarwnych, bratków polnych zawierają substancje o działaniu przeciwzapalnym, np. flawonoidy oraz salicylany, więc można je wykorzystywać przy stłuczeniach i złamaniach.

Fiołki oczyszczą z toksyn

Fiołki trójbarwne, bratki polne działają moczopędnie, więc oczyszczają drogi mo­czowe z toksyn. Działają też przeciwzapalnie, więc są pomocne w leczeniu zapalenia pęcherza moczowego, zaburzeń pracy nerek, kamicy nerkowej…

Fiołki na przemianę materii, hamowanie apetytu, odchudzanie

Fiołki trójbarwne, bratki polne pobudzają przemianę materii, a przy tym hamują apetyt poprzez zwiększenie uczucia sytości. Warto pić napar z nich przed posiłkiem.

Ekstrakt z fiołków trójbarwnych, bratków polnych wchodzi w skład suplementów do walki z nadwagą – głównie ze względu na właściwości detoksykujące.

Fiołki na przeziębienia, klimy, palaczy

Palenie papierosów, przebywanie w klimatyzowanych pomieszczeniach, częste przeziębienia przyczyniają się do podrażnień i nieżytów dróg oddechowych. Przedłużający się kaszel jest niebezpieczny, prowadzi do poważnych chorób, zapalenia oskrzeli, zapalenia płuc, astmy…

Z kaszlem pomogą rozprawić się fiołki trójbarwne, bratki polne. Dzięki zawartości saponin zwiększających wydzielanie śluzu działają wykrztuśnie. Dla wzmocnienia działania przygotujmy napar na mleku, co dodatkowo upłynni śluz.

Fiołki na problemy skóry

Fiołki trójbarwne, bratki polne są przydatne przy trądzikach, wysypkach, liszajach, egzemie, łojotoku… Pijąc napar z tych roślin odtruwamy cały organizm.

Wywarem z fiołków trójlistnych, bratków polnych możemy przemywać zmienioną chorobowo skórę albo przygotowywać oczyszczające parówki. Najlepsze efekty uzyskamy stosując te rośliny zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.

Fiołkowy napój

Aby przygotować leczniczy odwar z fiołków trójbarwnych, bratków polnych łyżkę ziela zalewamy szklanką wody, podgrzewamy do zawrzenia, pozostawiamy na ogniu kilka minut, przecedzamy.

Przy przeziębieniu pijemy kilka razy dziennie.

Przy chorobach skóry, bądź dróg moczowych kuracja trwa co najmniej 2 tygodnie.

Fiołki na talerzu

Fiołki trójbarwne, bratki polne mogą być smacznym dodatkiem do surówek, sałatek i innych dań. Wybierajmy jednak kwiaty fioletowe, gdyż nadmiar żółtych mógłby wywołać biegunkę.

Z książki, która być może kiedyś powstanie. Tytuł roboczy: Źdźbła starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej

Jabłko, marchew, burak zamiast transfuzji krwi [35]

Moją żonę po porodzie lekarze przygotowywali do transfuzji krwi. Jadła utarte jabłko z marchewką i buraczkiem. Lekarze wyśmiewali to i kpili z niej. Wielowiekową wiedzę i doświadczenia naszych przodków nazywali zabobonami. W kilka godzin nastąpiła taka poprawa parametrów krwi, że odwołali transfuzję.

A czy wasze dzieci jadają marcheweczki i jabłuszka?

Syn, który się wówczas urodził ma już ponad 40 lat. Można by zadać pytanie: co zmieniło się przez ten czas?
Czy na lepsze? Niestety na gorsze, bowiem długości życia ubywa, natomiast przybywa chorób i cierpień wywoływanych lekami i leczeniem!

Przysłowia mądrością narodu:
Kto codziennie zjada jabłko ten lekarza widzi rzadko.
Jedno jabłko zjadane codziennie trzyma lekarza z dala ode mnie.
Łatwiej o stare wino, niż o starego lekarza.

Z książki, która być może kiedyś powstanie. Tytuł roboczy: Źdźbła starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej

Słowiańskie ziele – bluszczyk kurdybanek [33]

Bluszczyk kurdybanek jest jednym z najstarszych słowiańskich ziół, jego pozostałości odkryto nawet podczas prac archeologicznych w Biskupinie. Słowiańscy zielarze, kucharze, piwowarzy doceniali zalety tej pięknej i niezniszczalnej rośliny o błyszczących liściach i fioletowych kwiatach.

Przedwojenna zielarka, Anna Potocka z Działyńskich (1846-1926) opisała historię, gdy w pewnym mieście tyfus dziesiątkował ludzi i wysłano tam żołnierzy do pilnowania porządku. W obozie padały konie, żołnierze chorowali. Zauważono, że nie chorowały te konie, które zjadały bluszczyk kurdybanek. Później, dzięki temu odkryciu król Jan III Sobieski poprowadził swoją armie do zwycięstwa pod Wiedniem. Legenda głosi, że szykując się na odsiecz zabrał też bluszczyk kurdybanek by rycerze pili herbatkę z tego ziela na wzmocnienie i ochronę przed rozlicznymi zarazami.

Bluszczyk kurdybanek ma właściwości wzmacniające cały organizm, zwiększa produkcję leukocytów, wzmacnia serce, reguluje przemianę materii, oczyszcza organizm, usuwa z organizmu toksyny… Można go stosować w przeziębieniach, kaszlu, dusznościach, astmie, chorobach wątroby i trzustki…

Słowianie kurdybanek stosowali niemal we wszystkich schorzeniach, a także jako przyprawę do wielu potraw, rosołów, zup, omletów, past serowych, mięs…

Kurdybanek jako przyprawa

Ususzyć i przechowywać w ciemnym, szczelnym pojemniku. Dodawać do potraw (jak pietruszkę, bazylię…).
Oprócz wspaniałego smaku i aromatu potrawa z kurdybankiem będzie regulować trawienie i pomoże osobom z infekcjami dróg moczowych i zapaleniami błony śluzowej żołądka.

Herbatka z kurdybanku
Łyżkę ziela zalać 1,5 szklanki wody, gotować na małym ogniu pod przykryciem, od zawrzenia kilka minut. Odstawić na kilkanaście minut. Przecedzić.
Pić pół szklanki 2-3 razy dziennie pomiędzy posiłkami.

Mieszanka na wzrost leukocytów (wg dra Różańskiego)

  • 2 łyżki kurdybanku
  • łyżka mniszka
  • łyżka pokrzyw
  • łyżka glistnika
  • łyżka babki

Dwie łyżki mieszanki zalać dwoma szklankami wrzącej wody i pod przykryciem zaparzać 20 minut.
Pić 4-5 razy dziennie po szklance.

Syrop z kurdybanku
Garść świeżego kurdybanku zalać sześcioma szklankami wody, zagotować i na małym ogniu ogrzewać kilkanaście minut, przecedzić i dodać tyle miodu, ile jest wywaru. Wymieszać i na małym ogniu pogotować kilka minut. Przelać do butelek. Syrop dodawać do ciepłej wody lub herbaty.
Syrop kurdybankowy wzmacnia układ odpornościowy, szczególnie polecany dla dzieci anemicznych i osób nerwowych.

Syrop z kurdybanku z winem na wzmocnienie odporności, anemię, uspokojenie…

  • garść kurdybanku (ok. 25 g) świeżego ziela
  • dobre białe wino (1,5 litra)
  • słoiczek miodu

Kurdybanek zalać winem, doprowadzić do wrzenia, gotować kilkanaście minut na małym ogniu. Przecedzić, dodać tyle miodu ile jest wywaru. Podgotować na małym ogniu kilka minut stale mieszając i rozlać do butelek.
Dodawać łyżkę stołową do wody lub herbaty.

Jajecznica z kurdybankiem
Do smażących się jajek dodać garść świeżo posiekanych listków kurdybanku zebranego w miejscach wolnych od spalin i oprysków. Jajecznica z takim dodatkiem ma przyjemny aromat i lekko korzenny smak.

Aforyzmy o zdrowiu i dobrym samopoczuciu [18]

Bóg leczy, a lekarz pobiera za to opłatę.
Benjamin Franklin

Bóg uzdrawia, a lekarz przesyła rachunek.
Mark Twain

By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie.
By zachować zdrowie, trzeba ośmiu uścisków dziennie.
By się rozwijać, trzeba dwunastu uścisków dziennie.
Virginia Satir

Chcesz być zdrowy, młody, nie stroń nigdy od wody.
Czesław Klimuszko

Choroba ciała może być niczym więcej jak tylko symptomem dolegliwości psychicznej, która dotknęła nas w przeszłości.
Nathaniel Hawthorne

Ciężką chorobę jest najpierw łatwo wyleczyć, ale trudno rozpoznać.
Natomiast, kiedy choroba przebiega ostrzej, jest ją łatwiej rozpoznać, ale już trudniej wyleczyć.
Machiavelli

Co to jest medycyna? Jest to nauka, która pomaga choremu znaleźć się na tamtym świecie.
?

Czego nie wydasz na kucharza, wydasz na lekarza.
Przysłowie chińskie

Dobry pacjent to taki, który natrafiwszy na dobrego lekarza, trwa przy nim dopóty, dopóki nie umrze.
Oliver Wendell Holmes

Dobry stan zdrowia jest lepszy niż największe bogactwo.
autor nieznany

Doktorzy, którzy zajmują się chorymi, powinni koniecznie zrozumieć, czym jest człowiek, czym jest życie i czym jest zdrowie, i w jaki sposób równowaga i harmonia tych elementów je podtrzymuje.
Leonardo da Vinci

Drobnoustrój jest niczym, kontekst jest wszystkim.
Ludwig Pasteur

Dziewięć dziesiątych naszego szczęścia polega na zdrowiu. Zdrowy żebrak jest szczęśliwszy niż chory król.
Arthur Schopenhauer

Dziś zadbaj o zdrowie, byś nie musiał o nim marzyć, gdy będziesz w niemocy.
Pliniusz Starszy

Im lepszy lekarz, tym więcej zna bezwartościowych lekarstw.
Benjamin Franklin

Im mniej nienawiści, tym więcej zdrowia.
Ali Ibn Abi Talib

Im więcej zdrowia zwykle się ma, tym mniej cierpliwości w cierpieniu fizycznym.
Fryderyk Chopin

Jeśli boli cię gardło, ciesz się, że nie jesteś żyrafą.
autor nieznany

Kto nie je kapusty, ten ma brzuszek pusty.
Jedz kapustę i brokuły, to wyrosną ci muskuły.

Lekarstwem na smutek jest ruch. Recepta na siłę – działanie.
Elbert Hubbard

Lekarze są tacy sami jak adwokaci; jedyna różnica między nimi polega na tym, że adwokaci cię ograbiają, podczas gdy lekarze nie tylko cię ograbiają, ale i zabijają.
Anton Czechow

Lepiej roztrwonić zdrowie jak utracjusz, niż przemarnować jak skąpiec.
Robert Louis Stevenson

Ludzie są najbliżej Boga, gdy dają zdrowie innym ludziom.
Cyceron

Ludzie wierzą, że aby osiągnąć sukces, trzeba wstawać rano. Otóż nie – trzeba wstawać w dobrym humorze.
Marcel Achard

Ludzie wydają fortunę na leki, a nie wiedzą, że mogą sami się wyleczyć tym, co ofiaruje matka natura – lekami z Bożej Apteki!

Ludzkie szczęście to nic innego, jak dobre zdrowie i słaba pamięć.
Albert Schweitzer

Mając zdrowie i pieniądze, zajdziesz daleko
George Herbert

Medycyna i gimnastyka leczą ciało. Lekarstwem dla chorej duszy jest tylko filozofia
Plutarch

Miłość – ze wszystkich chorób jeszcze ta najzdrowsza.
Eurypides

Miłość jest chorobą, z której nikt nie pragnie się wyleczyć. Ten, kogo dotknęła, nie chce wrócić do zdrowia, kto cierpi z jej powodu, nie szuka lekarza.
Paulo Coelho

Miłość – rodzaj choroby, która ani rozumnych, ani głupich nie oszczędza.
Albert Camus

Możliwości medycyny są bezgraniczne. Ograniczone są możliwości chorych.
?

Muzyka, która dociera najgłębiej i leczy wszelkie schorzenia, to serdeczne słowa.
Emerson

Na twoje zdrowie, stary przyjacielu, obyś żył tysiąc lat – a ja przy tobie, by móc te lata policzyć.
Robert Smith

Najbardziej nieszczęśliwy człowiek na świecie to bogacz niemogący kupić zdrowia.

Najgroźniejszą chorobą jest zazdrość. Można wyleczyć raka, ale zazdrości – nie. Nowotwór może się cofnąć – na zazdrość nie ma skutecznego środka. Zniszczy cię ona nieodwracalnie.
Sai Baba

Najlepszym lekarzem jest ten, kto jest najbardziej pomysłowy w podtrzymywaniu w pacjentach nadziei.
Samuel Taylor Coleridge

Najlepszy sposób zachowania zdrowia nie jeść, gdy się nie chce i przestać jeść, gdy jeszcze jest chęć do jedzenia.
Bertrand Saadi z Szirazu

Nic nie przyniesie większej korzyści ludzkiemu zdrowiu oraz nie zwiększy szans na przetrwanie życia na Ziemi w tak dużym stopniu jak ewolucja w kierunku diety wegetariańskiej.
Albert Einstein

Niektóre lekarstwa szkodzą bardziej niż sama choroba.
Publiliusz Syrus

Nieuk ksiądz, doktor, kucharz – siebie i ludzi w zdrowiu zawodzą.
Jan Żabczyc

Nikt nie potrafi tak solidnie zakopać swoich błędów – jak lekarz.
Agrypa

Osoba nieszczęśliwa to cel dla wszystkiego rodzaju chorób.
Brian Larson

Pijąc cudze zdrowie, psujemy własne
Jerome Klapka Jerome

Poczucie zdrowia zdobywamy tylko przez chorobę
Georg Christoph Lichtenberg

Powietrze, światło, odpoczynek uzdrawiają, lecz największe ukojenie płynie z kochającego serca.
Theodor Fontane

Praktyka przebaczania jest naszym najważniejszym wkładem w uzdrowienie świata.
Marianne Wiliamson

Przyczynę chorób stanowią zmartwienia, nadmierne myślenie i zbyt intensywny wysiłek.
Sai Baba

Psychiatra to facet, który zadaje ci wiele kosztownych pytań, jakie twoja żona zadaje ci za darmo.
Samuel Beckett

Psychoanaliza to wspaniałe odkrycie. Sprawia, że całkiem prości ludzie czują się niezwykle skomplikowani.
Samuel Berman

Radość serca wychodzi na zdrowie, duch przygnębiony wysusza kości.
Księga Przysłów, 17,22

Stare wino i młoda kobieta to racjonalna dieta. Można na niej dożyć późnego wieku, lecz skąd wziąć zdrowia dla takiego leku.
Jan Izydor Sztaudynger

Szanuj zdrowie należycie, bo jak umrzesz – stracisz życie.
Aleksander Fredro

Szczęście to po prostu dobre zdrowie i zła pamięć.
Ernest Hemingway

Szczęście to wielkie, że zdrowia nie można kupić za pieniądze, boby wszystko wykupili bogacze, a dla biednych nic by nie zostało.
Karol Juliusz Weber

Sztuka medyczna polega na zabawianiu pacjenta, podczas gdy natura leczy chorobę.
Voltaire

Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz.
Jan Kochanowski

Tak długo, jak ludzie będą podatni na umieranie, a będą chcieli żyć nadal, tak długo z lekarzy będzie się żartować, ale będzie się im płacić – i to dobrze.
Jean de La Bruyere

Ten, kto chce pozostać w dobrym zdrowiu, powinien unikać smutnych nastrojów i zachowywać radosny umysł.
Leonardo da Vinci

Tym, kto szkodzi ludziom, nie są zagraniczne firmy farmaceutyczne – tylko zbrodniarze (tak: ludobójcy) z Ministerstwa „Zdrowia” i „Opieki Społecznej” – narzucający ceny i zakazujący sprzedaży konkurencyjnych, tańszych leków.
Janusz Korwin-Mikke

Twój najwierniejszy lekarz to twoja wiedza. Czuwa nad Twoim zdrowiem przez całe Twoje życie. Jak dobry jest ten lekarz? To już zależy od Ciebie.

W medycynie niewiedza jest bezpieczniejsza od błędnej wiedzy.
?

W potęgę lekarzy wierzą jedynie… zdrowi.
Alfred Konar

W zdrowym ciele zdrowy duch.
Decimus Junius Juvenalis

Wiadomo, że w całym kraju od przeszło pięciuset lat nikt z radości nie umarł.
Georg Christian Lichtenberg

Wolność i zdrowie są do siebie podobne; zna się dobrze ich cenę, kiedy nam ich brak.
Henry François Becque

Z każdym dniem, pod każdym względem i znacząco, jestem lepszy, bogatszy, zdrowszy i czuję się coraz lepiej.
[afirmacja optymistyczna]

Zadbaj o swoje ciało. To jedyne miejsce, jakie masz do życia.
Jim Rohn

Zdrowie chętniej widzi, gdy ciało tańczy, niż pisze.
Georg Christoph Lichtenberg

Zdrowie chorego najwyższym prawem
Hipokrates

Zdrowie fizyczne i stan psychiczny człowieka są ze sobą ściśle powiązane.
Awicenna

Zdrowie i wesołość są wynikiem wzajemnego oddziaływania na siebie.
Joseph Addison

Zdrowie jest najpierwszym darem, uroda drugim, a bogactwo trzecim.
Platon

Zdrowie jest tym czynnikiem, który daje poczucie, iż właśnie jesteśmy w najlepszym okresie naszego życia.
Franklin Pierce Adams

Zdrowie to stan, o którym medycyna nie ma nic do powiedzenia.
Wystan Hugh Auden

Zdrowy duch w zdrowym ciele.
Juwenalis

Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje.
Benjamin Franklin

Żaden lekarz nie czerpie przyjemności z czyjegoś zdrowia – choćby to byli jego przyjaciele.
Michel Eyquem de Montaigne

Życie bez radości jest jak długa podróż bez gospody.
Demokryt

Życie i zdrowie człowieka są zagrożone, kiedy obraduje Parlament.
Mark Twain

Jeśli znasz inne aforyzmy o zdrowiu napisz w komentarzach.

Jeśli komuś z Twoich bliskich, przyjaciół, znajomych spodobałaby się prezentowana tu wiedza wyślij mu SMS-em lub e-mailem adres tej witryny: www.ambasadorzdrowia.pl

Trzy łyki retoryki [17]

Pieczenie chleba

Przed kilkunastu laty promowałem domowe pieczenie chleba na zakwasie, przybliżałem bogatą historię kwasu mleko­wego, głównego składnika zakwasu, źródła dobrych, sprzyjających nam bakterii, zapewniających prawidłową pracę układu trawiennego, odporność, dobre samopoczucie i zdrowe funkcjonowanie.

Aby chleb był powtarzalny, czyli z każdego wypieku miał ten sam smak, zapach i taką samą skórkę charakterystyczną dla dawnego polskiego chleba domowego powstały kultury starterowe, które aby przetrwać poza laboratorium były liofilizowane. Ten środek leczył nowotwory żołądka i jelit i wiele chorób niemal natychmiast.

Po moich artykułach „Chleb lekarstwem na serce” oraz „Chleb lekarstwem na raka” przeżywałem koszmar zastraszania przez służby szalejące z powodu rozpowszechniania wiedzy prozdrowotnej. Nie tylko medyczno-farma­ceutycz­ne, także te, których tu nie wymienię, bo dla wielu byłoby to zbyt wielkim szokiem. Dociekliwym polecam dostępny w wielu miejscach w internecie artykuł: Zamordowani lekarze odkryli powodujący raka enzym dodawany do wszyst­kich szczepionek.

Tym bardziej wdzięczność należy się doktorom Hubertowi Czernikowi i Jerzemu Jaśkowskiemu za otwieranie społeczeństwu oczu na otaczającą nas rzeczywistość oraz rolnikowi z Niebieszczan Tadeuszowi Rolnikowi za zboża dawnych odmian, uprawiane naturalnie bez randapu/glifo­satu oraz za akcję Cała Polska piecze chleb.

Ja też uprawiam naturalnie orkisz odmiany tej najzdrowszej a najbardziej pracochłonnej, mam zdrowe mąki i kasze, natomiast Tadeusz ma kilka zbóż i wyrobów z nich, także własne makarony. On ma charyzmę, jeździ po świecie, wszędzie jest o nim głośno, ja w zaciszu biblioteki pokazuję dzieciom z podstawówki jak powstaje chleb od ziarenka do bochenka. Wyrabiają ciasto, rozpoznają przyprawy, lepią z ciasta figurki, dekorują je różnokolorowymi przyprawami… Niektóre są dobrze zorientowane w pieczeniu chleba, bo w domach pieką go wraz z rodzicami. Znają przyprawy, zachwycają się ich smakiem i zapachem, wiedzą do czego je zastosować.

Wkrótce będę prowadził podobne zajęcia dla przedszkolaków.

 Słowianie

Różne są mody, jest też moda na Słowiaństwo, są jakieś grupy, stowarzyszenia mające w nazwach słowa sugerujące słowiaństwo, mają stroje niby słowiańskie… Ale Słowianie uprawiali ziemię, zbierali zioła, wypiekali chleb, dbali o zdrowie, szanowali się, współpracowali z sobą, jednoczyli się przeciw wrogom… Księga uważana za najstarszą mówi: poznacie ich po owocach.

Tyle jest Polskości i Słowiaństwa ile ziemi w naszych rękach.

Nawet życzliwi mogą nas niszczyć

W Wagnerówce Krystyna opowiada historię kobiety, która oddała znaczną kwotę pieniędzy nieznajomym, których sama do domu zaprosiła. Były to pieniądze jej syna pracującego za granicą. Krystyna ubolewa, że jej przyjaciółkę omamili. Nie rozumie, że nieodpowiedzialna przyjaciółka z żądzy szybkiego wzbogacenia się bez pracy okradła swojego syna by robić dęte biznesy z nieznajomymi. Okradli więc złodziejkę.

Krystyna mogłaby pomóc nieroztropnej przyjaciółce oddając jej część swojego zysku i poprosić znajomych o zrzutkę dla poszkodowanej. Jednakże zamiast konstruktywnego działania opowiada jaki to świat jest be. Boczy się na mnie, że nie ubolewam wraz z nią nad omamioną przyjaciółką, że zauważyłem iż sama zaprosiła sprawców i dobrowolnie przekazała im pieniądze, że zwróciłem uwagę iż pieniądze te ukradła swojemu synowi, który u matki je zdeponował bo matce ufał. Zawiodła zaufanie syna, więc niech popracuje przy żniwach, zbiorach owoców, wykopkach, by odrobić stratę.

Omamionej przyjaciółce można współczuć, ale robienie z niej bohaterki jest żałosne, nie każdy zobaczy w niej tylko ofiarę, dla niektórych może być naiwną wariatką.

Moje książki

W tym roku nie będzie wznowienia moich książek, postanowiłem też nie brać udziału w wydarzeniach, na które może przyjść każdy i nie bywać w miejscach gdzie może bywać każdy. Wielokrotnie mówiłem o filtrach w naszym organizmie, teraz wprowadzam filtr dla ochrony mojej psychiki. Dość mam absorbującej głupawej korespondencji, pytań kipiących materializmem, podwójnej moralności… Znikam na jakiś czas, bez telefonu, bez in­ternety (net = sieć, rodzaj żeński), może przejdę kurację głodówkową z wodą kokosową na Filipinach… Gdy wrócę będę pracował dla dzieci.

Nakłady moich książek wyczerpały się. Wyczerpały się także reprinty dawnych książek zielarskich, które z polecenia okupantów są niszczone, by nas odcinać od korzeni, pozbawiać wiedzy, dziedzictwa narodowego, tożsamości. Książki można dodrukowywać, ale za to trzeba płacić. Większość zwracających się do mnie tego nie rozumie.

Dotychczas wydawałem co jakiś czas po jednym tytule za środki, jakie czasem dostawałem za naprawienie komuś kręgosłupa, biodra, kolana. Teraz trzeba wydać kilkanaście tytułów na raz, więc pomyślałem o wydaniu nie za swoje, bo ja tych książek nie potrzebuję. Ja je mam, mają je też moi synowie i moje wnuczki. Czasem przeglądam którąś z moich książek i dziwię się, że to ja takie mądrości pisałem tak dawno temu.

Szczepan zapytał co teraz, po latach, zmieniłbym w swoich książkach. Dodam parę rysunków i kolorowych fotografii, zwiększę format i litery w tytułach rozdziałów, dopiszę rozdział o soli. Treść nie wymaga żadnych zmian. Mogę dorzucić parę przepisów kulinarnych.

Większości współczesnym książkom gruby, błyszczący papier dodaje grubości i splendoru, mało tam wiedzy praktycznej, dominują obrazki niewnoszące wartości.

Uznałem, że jeśli potrzebujecie książek, w których wiedzę dostajecie darmo, to za papier, drukowanie, transport płacić możecie sami. Jednakże na propozycję przedpłat życzliwie zareagowało tyle osób ile jest palców u jednej dłoni. Wielu chce książki oglądać przed ewentualnym podjęciem decyzji o zakupie, żądają by dawać im je pomacać. Po wymacaniu i przekonaniu się, że nie ma tam kolorowych obrazków padają głupkowate komentarze, których na pewno nie chcielibyście słuchać.

Niektórzy chcą moje książki kserować na papierze i kopiarkach firm, w których pracują. Nie wstydzą się okradać mnie i okradać swoich pracodawców, bez skrępowania wypowiadają żądania, bym wypożyczał im książki do kopiowania, albo przesyłał wersje elektroniczne.

Jeszcze gorzej potraktowana została propozycja kupowania po dwa egzemplarze. Nie potrzebujecie drugiego egzemplarza, bo nie macie komu go przekazać. Nie macie rodzin i przyjaciół godnych mojej książki, nie chcecie zdradzać swoich zainteresowań – moralność pani Dulskiej.

 Pseudoekonomia

Gdy wydaję po kilkadziesiąt egzemplarzy to książki są droższe niż byłyby wydawane w tysiącach. Za dwie książki wydania wielonakładowego byłoby tyle co za jedną wydania niskonakładowego.

Podobnie zachowują się edukowani przez reklamy pożeracze aptecznych „witaminek”. Też kierują się ceną, a nie wartością tego, co za tę cenę dostają. Wolą kupować syntetyczne trucizny, byle za niższą kwotę. Używają słów, których znaczenia nie rozumieją, ich mantrą jest słowo „drogie”. Moje książki są drogie mojemu sercu. Oni niech zostaną przy tanich książkach z obrazkami na błyszczącym papierze, tanich tabletkach w plastikowych pudełeczkach, tanich majtkach, wywołujących upławy, grzybice, gnicie narządów, bezpłodność…

Tę pseudoekonomię sprawdźmy porównując produkt z apteki o nazwie „witamina C” za 16 złotych z witaminą C za 60 złotych produkowaną w Finlandii z czarnych porzeczek. Zobaczmy która droższa.

Tej za 16 złotych jest 30 tabletek, a w jednej tabletce jest 30 mg, głównie syntetyku. Biorąc 3 razy dziennie po 60 mg (2 tabletki) opakowanie wystarczy na 5 dni.

Koszt jednego dnia kuracji tanim syntetykiem to 3 złote 20 groszy (16 zł. / 5 dni).

Promowanych przeze mnie czarnych porzeczek nie doceniacie. Nie jadacie ich sami i nie karmicie nimi dzieci. Jeśli czasem się zdarzy komuś po nie sięgnąć to są spaprane cukrem.

Najwartościowsze z owoców usychają na krzakach. W tym roku za kilogram czarnych porzeczek płacono 30 groszy. A czarne porzeczki zawierają ogromne ilości witaminy C, w 100 g aż 180 mg, pięć razy więcej niż w cytrusach. Zawierają też witaminę A, witaminy z grupy B, kwas foliowy, składniki mineralne: magnez, wapń, potas, żelazo, kwasy organiczne, luteinę, garbniki, jod, mangan, bor, olejki eteryczne, sporo pektyn… Imponujący skład!

Minął sezon na porzeczki. Polecałem porzeczkową zupę. Mogła uchronić przed chorobami sercowo-naczyniowymi, uelastycznić naczynia krwionośne, wzmocnić mięsień serco­wy, wyregulować ciśnienie krwi, zapobiec rozwojowi miażdżycy, uchronić przed zawałem serca, wzmocnić organizm, oczyścić układ moczowy, uwolnić od biegunek, oczyścić organizm z toksyn…

Pochwalcie się, kto latem wprowadził czarne porzeczki do diety i jesienią cieszy się jej terapeutycz­nymi właściwościami. Powinni wszyscy naturalnie dbający o zdrowie.

Wolicie tabletki? W opakowaniu witaminy C z czarnej porzeczki jest 250 tabletek, czyli pięć razy więcej, niż tej za 16 złotych, a w 1 tabletce jest 60 mg, więc dwa razy więcej niż w tej za 16 złotych. Gdyby brać je 3 razy dziennie w takiej samej dawce, czyli po 60 mg (1 tabletka) opakowanie wystarczy na 83 dni.

Koszt jednego dnia kuracji witaminą z czarnych porzeczek to 72 grosze (60 zł. / 83 dni).

Ta za 60 złotych jest prawie 17 razy tańsza od tej za 16 złotych!

Za równowartość 60 mg aptecznego nie wiadomo czego możecie mieć 1000 mg gwarantowanej witaminy C z owocu czarnej porzeczki. Do tego z firmy cieszącej się najwyższą czystością swoich produktów, z kraju gdzie nie znają korupcji.

Przysłowia mądrością narodu. Jedno z nich mówi: z kim przestajesz takim się stajesz. Dlatego postanawiam nie brać udziału w wydarzeniach, na które może przyjść każdy, nie bywać w miejscach gdzie może bywać każdy, chronić się przed większością z was.

W służbie głupoty i pazerności

Podczas Babiego Lata w Leśnym Grodzie miałem kilka ostatnich już książek. Za dwie chciałem razem 50 złotych. Szczęśliwa nabywczyni, która dała już banknot 50 złotowy wyrwała mi z ręki banknot 20 złotowy i była bardzo szczęśliwa z tak zuchwałego zakupu. Niech jej będzie na zdrowie byle by mi myszy czegoś nie zjadły. Jeśli zaoszczędzone dwie dychy wpłaci bezdzietnemu ojcu będę miał udział w jego dziełach. Zbierał na ratowanie stoczni, na geotermię, teraz zbiera na muzeum tożsamości. Szczęśliwa nabywczyni dwóch książek za 30 zł będzie poznawać tożsamość od ojca redemptorysty.

 Pytanie Ariela

„Na które zioła warto zwrócić uwagę przy stłuszczonej wątrobie i bardzo wysokich trójglicerydach?” Moja odpowiedź: Są choroby z niedoboru jak np. szkorbut, są też choroby z nadmiaru. W chorobach z niedoboru uzupełniamy brakujące witaminy, minerały, aminokwasy… W cho­robach z nadmiaru trzeba pozbyć się zbędnego balastu.
Wątroby nie stłuszczają się niedojadającym. To choroba z nadmiaru, czyli obżarstwa. Nie potrzeba tu ziół, lecz rozsądku. Wątroba sama się regeneruje. Nie potrzeba jej pomagać, wystarczy nie przeszkadzać. Zapraszam na Filipiny na kurację wodą z orzechów kokosowych.

Rozterka Kamili

Zainteresowałam się naturalnymi sposobami leczenia, bo te farmakologiczne nie do końca mi odpowiadają. Syn jest alergikiem i astmatykiem, córka ma problemy skórne, do tej pory ani pediatra, ani dermatolog, ani alergolog nie potrafili nazwać, a tym bardziej wyleczyć. Jutro kolejna wizyta u kolejnego dermatologa. Mnie ginekolog najchętniej ‘leczyłby’ hormonami – pigułkami antykoncepcyjnymi, a na to już się nie godzę. Tak więc pomocy szukam w naturze. Moja odpowiedź: Są choroby z niedoboru jak np. szkorbut, są też choroby z nadmiaru. W chorobach z niedoboru uzupełniamy brakujące witaminy, minerały, aminokwasy… W chorobach z nadmiaru trzeba pozbyć się zbędnego balastu. Jeśli płuca, nerki, wątroba nie radzą sobie z wydalaniem śmieci wspomaga je skóra. Pełni ona rolę trzeciego płuca i trzeciej nerki i zaworu bezpieczeństwa. Tu żadne leki nie są potrzebne, wystarczy zaprzestać zaśmiecania organizmu, nie pożerać trujących śmieci. Na początek odstawić wszystko, co zawiera pszenicę oraz tak zwane kurczaki i wieprzowinę.

Alergii i astmy nie mieli niedojadający. To choroba z nadmiaru trujących śmieci. Nie potrzeba tu leków, lecz rozsądku. Skóra sama się regeneruje. Otwarty zawór bezpieczeństwa automatycznie zamknie się, gdy ilość śmieci spadnie do poziomu, w którym naturalne filtry same sobie poradzą. Nie potrzeba pomagać, wystarczy nie przeszkadzać. Zapraszam na Filipiny na kurację wodą z orzechów kokosowych.

Podejście Kamili gorsze od katolickiego naprzemiennego grzeszenia i spowiadanie się. Naprzemienne sprzeniewierzanie się potrzebom organizmu i leczenie. Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek. Przepełniający się śmietnik nakryć obrusem, smród zagłuszyć dezodorantem z aluminiowej butli wypełnionej gazem niszczącym organizm i atmosferę.

Kamila zainteresowała się naturalnymi sposobami leczenia, dlatego, że farmakologiczne nie do końca jej odpowiadają, czyli trochę odpowiadają. Szuka lepszych leków i lepszych lekarzy, nie rozumie, że to pułapka. Zdrowi nie potrzebują leków i lekarzy.

Syn Kamili był zdrowy, ale lekarze potrzebują chorych, bo na zdrowych nie zarabiają, zarabiają na chorych, więc produkują choroby i chorowitków, by mieli kogo leczyć.

Syn dla matki powinien być dzieckiem, skarbem, aniołem. Lekarze zrobili go alergikiem i ast­matykiem. Matka zaakceptowała; wpadła w sidła bigfarmy. Syna codziennie zatruwanego przez nią samą oraz za jej zgodą w szkole nazywa alergikiem i astmatykiem, choć urodził się zdrowy. Wiele lat był zatruwany i leczony, a leczenie jest coraz większym zatruwaniem.

Wyjaśniłem na przykładzie kolana długotrwale uderzanego młotkiem. Kolano puchnie i boli, każda nowo zastosowana maść lekko chłodzi i sprawia wrażenie łagodzenia bólu, jednak po chwili ból wraca. Ofiara szuka innej maści, „lepszej”, mocniejszej, droższej, przeżywa kolejne rozczarowania. A wystarczy zabrać młotek, wówczas opuchlizna i ból same ustąpią.

W syna Kamili wali więcej młotków:
1) pszenica dosuszana tuż przed zbiorem randapem/glifosatem!
2) nafaszerowane hormonami i antybiotykami bezpłciowe mutanty drobiu.
3) syntetyczna bielizna…
Czy dojrzeje do odstawienia tych młotków?

Moje książki nie odbierają młotków. Do tego potrzeba roztropności.

Rozczarowanie Sebastiana

Mówił Pan, że wystarczy nastawić mój kręgosłup żeby wskoczył w odpowiednie miejsce. Moja odpowiedź: Zazwyczaj wystarczy, jednakże nie potrafię tego przez internet. Warto też wzmocnić mięśnie, żeby utrzymywały kręgi na właściwych miejscach. Tego też nie potrafię przez internet.

Nowy tytuł

Medycyna Rodowa Słowian nie została spisana jak np. Tradycyjna Medycyna Chińska. To, co odnajduję to ledwie okruchy jej okruchów. To, co przedstawiam to ledwie strzępy moich przemyśleń i doświadczeń. Dla wielu te okruchy są cenniejsze od pereł, gdyż perły są tylko świecidełkami. Były symbolem drogocenności gdy ich wydobywanie było okupione skróceniem życia poławiaczy. Teraz perły są hodowane więc łatwo dostępne i znacznie tańsze.

Słowo „okruchy” nie brzmi doniośle więc szukam lepszych określeń na tytuł tego zbioru. Jednocześnie mam świadomość, że nigdy nie zbiorę pełnej wiedzy i zawsze będzie to zbiór okruchów. Ciągle go uzupełniam, ale to wciąż zbiór okruchów.

Na sierpniowym spotkaniu w Wagnerówce zaprosiłem do współtworzenia tytułu powstającego zbioru. Propozycji było mniej niż palców jednej ręki, jedna brzmiała słowiańsko: „źdźbła”. Tak więc pierwotny tytuł „Perły i okruchy starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej” zastępuję nowym: „Źdźbła starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej”. Czekam na kolejne propozycje tytułu.

Nowa choroba – hiperelektrowrażliwość

Wywoływana jest przez anteny telefonii komórkowej i sieci Wi-Fi. Polecam opublikowany 22 lipca 2018 film: Elektromagnetyczny Świat Nowotworów.
https://www.youtube.com/channel/UCp0ALbWvFZuJbYU_h5nCo7A
Na terenie całego kraju rozlokowano rakotwórcze maszty telefonii komórkowej. Emitują wojskowe promieniowanie mikrofalowe o szkodliwych dla zdrowia częstotliwościach 800-2600 megaherców.
2600 megaherców to 2,6 gigaherca.

Megaherc to milion (1 000 000 000) herców.
Gigaherc to miliard (1 000 000 000 000) herców.

System depopulacji ludzi używa tych anten do napędzania przemysłu onkologicznego. Media Publiczne mają zakaz informowania o zagrożeniu.

W Polsce na raka od początku lat 90-tych zmarło setki tysięcy osób. Ludzie ci nawet nie byli świadomi, że przyczyną ich choroby było promieniowanie płynące całodobowo przez mieszkanie wprost z okolicznego masztu GSM.

Doktor Hubert Czerniak zrobił statystykę porównawczą ilości zgonów w poszczególnych miesiącach ubiegłego i tego roku. W tym roku umiera dwukrotnie więcej niż w ubiegłym.

Uważacie się za świadomych, ale pod pałacem namiestnikowskim nazywanym prezydenckim was nie było. Taka wasza świadomość!

Czego wam życzyć?

Zdrowia nie można życzyć, bo o zdrowie trzeba dbać. Pieniędzy nie można życzyć, bo na nie trzeba pracować. Na Titaniku byli i zdrowi i bogaci, zabrakło rozsądku. I szczęścia. Życzę więc dużo rozsądku i trochę szczęścia.

Przez życie na świni i ze świnią w tle [16]

Dziecięce krzywdy

Dzieci z natury od najwcześniejszego dzieciństwa interesują się wszystkim, co je otacza. Rodzice, wychowawcy, nauczyciele tłumią dziecięce zainteresowania tak skutecznie, że większość dziecięcych zainteresowań jest spłycana, wygaszana, zapominana. Jest to niepojęte, jako że czynią to dorośli, a wielu uważa się za dojrzałych, doświadczonych, wykształconych, elokwentnych… Tych krzywd nie da się naprawić.

W hołdzie dzieciom skrzywdzonym przez rodziców, wychowawców, nauczycieli należałoby napisać książkę o tych nieuświadomionych zbrodniach, dokonywanych każdego dnia, niemal w każdym domu i każdej szkole. Wprawdzie są takie dzieła jak „Antek”, „Janko muzykant”, były nawet lekturami w szkole podstawowej, ale tam więcej zapisano między wierszami niż wprost, a w szkołach nie uczą sztuki czytania ze zrozumieniem.

Pamiętacie co matka Antka odpowiadała synkowi gdy pytał co to z za góry wychyla się i za górą się chowa? Głupiś! Taki program nawet najmądrzejszego ogłupi.

A co pomyśli dziecko, któremu nauczycielka mówi: siadaj ośle, baranie, tumanie, ty się nigdy nie nauczysz? Po co się będę uczył skoro ta jędza nigdy mi nie postawi dobrego stopnia.

Moje środowisko

Mnie interesowało wszystko, co mnie otaczało, a interesowałem się głęboko i nie dawałem sobie tego spłycać. Było to bardzo trudne, wymagało ciągłej walki, ale hartowało. Dawało też satysfakcję z sukcesów, często niepotrzebnych, ale rozszerzało dotychczasowe granice poznania i możliwości.

Choć urodziłem się i dzieciństwo spędzałem w dużym mieście (trzecim co do wielkości w ówczesnym województwie kieleckim) mama hodowała krowy, kozy, świnie, gęsi, uprawiała pola i łąki. Łąki dzierżawiła od księdza, a jedno z pól po latach przywłaszczył sobie kościół (rzymski), inne zabrało państwo (nasze). Pasterzy kościoła poznawałem od najwcześniejszego dzieciństwa służąc do mszy jako najmłodszy ministrant. Czym jest to pazerne państwo? Tego nie wiem.

Moje zajęcia

Wraz z młodszym o dwa lata bratem mama zabierała nas w pola i na łąki, te odleglejsze, bo na pobliskie chodziliśmy sami. Paliłem ogniska, miałem ogrom przestrzeni, poznawałem bogactwo roślin, ptaków, zwierząt, a także dziwaczne i zazwyczaj podłe zachowania ludzi.

Ludzkie dziwactwa

Gdy w warsztacie ślusarskim Krzosa (przy ul. Denkowskiej) tata pytał o haki do huśtawki, a ja siedziałem na jego ramionach zostałem obsypany popiołem. Mogłem mieć 4 lata, bo doskonale to pamiętam. Po latach Krzosa niektórzy uważali za świętego ponieważ dał ziemię pod budowę kościoła. Teraz mieszkam naprzeciw tego kościoła, a Krzos dla mnie na zawsze pozostanie bandytą.

Stara Stalewska mieszkała prawie kilometr od nas, jednakże przeganiała nasze gęsi z naszego podwórka. Po wielu latach jej syn, lekarz, usiłował wyłudzić od mojej mamy recepturę mojej mikstury dla astmatyków, a moje zęby leczyła jego żona stomatolog.

Tajemna mikstura z sosnowych szyszek

Co roku lekarz Stalewski kierował moją mamę do sanatorium. Po miesiącu pobytu w sanatorium lekki oddech utrzymywał się mamie zaledwie przez miesiąc, a po mojej miksturze nawet ponad rok. Lekarz ten ciągle wypytywał mamę po czym ma tak wspaniały i długotrwały efekt. Gdy mama odpowiadała, że stosuje leki, które on jej przepisuje odpowiadał, że te leki nie mogły pomóc. Wiedział, że nie pomogą, ale je przepisywał. Wiele lat zabiegał o naszą tajemnicę. Nigdy jej nie poznał. Czytelnikom  udostępniam darmo. Miksturę robiłem z drewnianych szyszek sosnowych. Korzystajcie i wspierajcie Ambasadora, aby mógł więcej tak prostych i tak skutecznych recept upowszechniać.

Jajka o dwóch żółtkach

Jajka od naszych gęsi miały po dwa żółtka, czasem nawet trzy, a to dzięki temu, że wprost do dziobów wpychałem gęsiom paski słoniny. Było to zanim zacząłem naukę szkolną i także w pierwszych latach nauki, czyli miałem lat 5, 6, 7…

Moje zainteresowania

Oprócz przyrody interesowała mnie technika, mechanika precyzyjna, elektronika, radia, samochody.

Ochrona Niebios

Kiedy miałem mniej niż 2 lata dwie kozy połączone splątanym łańcuchem biegły wprost na mnie. Działo się to na oczach mamy, która truchlała na myśl, że łańcuch przewróci mnie i powlecze za kozami. Ja jednak rzuciłem się na ziemię i przeleżałem nietknięty pod przelatującym nade mną łańcuchem. Nie chcę spekulować na ile była to przytomność mojego młodziutkiego umysłu, czy tak wielki instynkt samozachowawczy, a na ile niepojęta anielska czy boska ochrona, ale ta ochrona Niebios towarzyszy mi całe życie. Kiedyś opiszę kilka najcudowniejszych przeżyć, choć nie bardzo jest komu je ujawniać, gdyż są zbyt osobiste i zbyt niewiarygodne.

Radia, apteki, tran

Kiedy miałem 3 i 4 lata konstruowałem radia z pudełeczek samodzielnie przynoszonych z apteki. Aptek w ówczesnym ponad 50-tysięcznym mieście Ostrowcu Świętokrzyskim było tylko dwie, choć nawet jedna by wystarczyła, gdyż powojenne pokolenie było odporne dzięki codziennemu wypijaniu łyżki tranu. Jeśli dla kogoś oleisty tran był zbyt nudny zagryzał go małym kawałkiem posolonej kromki chleba.

W dzieciństwie mówiono, że to olej z wielorybów, w wieku młodzieńczym, że z rekinów, dziś wiem, że tran to olej z dorszy.

Chleb mojego dzieciństwa

Chleb wówczas miał kształt bochenka, przynosiło się go z piekarni, a jego zapach rozchodził się aż na sąsiednie ulice. Czekałem w kolejce na wyjęcie chleba z pieca, a w drodze powrotnej do domu rwałem palcami i jadłem gorący. Pamiętam jego smak, jakże daleki od współczesnego foremkowego paskudztwa, pełnego chemikaliów syntetycznych i obrzydliwości także  n-a-t-u-r-a-l-n-y-c-h: ludzkich włosów, zwierzęcej sierści i kopyt, ptasich piór, gipsu, kredy…

Na dzisiejsze pieczywo nikt nie czeka; o każdej porze dnia zalega półki sklepów w sąsiedztwie chemii gospodarczej, wyrobów cukierniczych, kwiatów, zniczy, plastikowych butelek z wodą zatrutą wyziewami tworzyw sztucznych…, wszystkiego, w sąsiedztwie czego dawniej zdrowy na rozumie człowiek chleba by nie położył.

Dawniej w domach chleb leżał na wyszorowanym stole drewnianym lub na lnianej serwecie. Dużo później na ceracie, a dziś przechowywany jest w torbach foliowych, lodówkach, zamrażarkach, a jeśli w chlebaku to zazwyczaj plastikowym, czasem drewnianym, ale na podstawie z płyty pilśniowej nasączonej chemiczną trucizną.

Polityka dawniej i dziś

Pamiętacie tranową ochronę przed chorobami? Tak ówczesna polityka państwa chroniła społeczność po zniszczeniach wojennych i dbała o zdrowie dzieci. Dzisiejsza polityka wyniszcza nas i nasze dzieci, rozprzestrzeniając przeróżne zarazy poprzez wodę, żywność, powietrze, medykamenty, zsyłając na nas i nasze dzieci choroby z urzędu, wywołując choroby nakazane prawem.

Lawinowy rozrost aptek

Kto umie patrzeć zapewne widzi, że w ciągu ćwierć wieku w rozbudowującym się robotniczym mieście przybyło zaledwie 50 procent mieszkańców, natomiast aptek aż kilkanaście czyli ponad tysiąc procent. Dziś ludzi ciągle ubywa, także dzięki aptekom, a aptek ciągle przybywa i jest ich już ponad 30 co czyni wzrost o ponad dwa tysiące procent.

MKS

Jako 4 i 5 latek sporo czasu spędzałem w warsztatach i kanałach pobliskiej bazy Miejskiej Komunikacji Samochodowej. Mechanicy i kierowcy pokazywali mi wnętrza silników i podwozia autobusów, zabierali mnie na przejażdżki autobusami. Niektórzy z tego powodu popadali w konflikty rodzinne, bo żony podejrzewały, że wożone dziecko może nie być im obce.

Prawdziwe radio

Kiedy mając 4 lata zachorowałem, aby mi uprzyjemnić chorowanie rodzice kupili radio „Etiuda”, lampowe, największe jakie wówczas było, z zielonym magicznym okiem, płynną regulacją barwy tonów, oddzielnymi pokrętłami dla dźwięków wysokich (sopranów) i niskich (basów).

Tata opowiadał mi wówczas, że wkrótce będą takie radia, w których nie tylko słychać, ale także widać będzie.

10 lat później naprawiałem telewizory i radia zawodowo, a nawet prowadziłem w Radioklubie Ligi Obrony Kraju kursy naprawy telewizorów, radioodbiorników, magnetofonów… To tylko dygresja, więcej o pracy i pasji w Radioklubie w akapicie: PKS i LOK.

Radio na szafie

Gdy jako 4-latek majstrowałem we wnętrzu radia wielokrotnie prąd mnie „kopnął”, więc byłem z nim oswojony. Aby mnie przed tym chronić rodzice przenieśli radio wysoko pod sufit, na szafę. Ja jednak wchodziłem na szafę po stole kuchennym od tyłu, lub po maszynie do szycia od przodu i na tej szafie, dużej, 3-drzwiowej, miałem swoje lokum. W lewej części szafy była bieliźniarka, nad nią stało radio, a za nim było moje królestwo, gdzie nawet spać mi się zdarzało. Brat był dwa lata młodszy więc na szafie bywałem sam w swoim królestwie. Prąd już mnie nie kopał, bo szafa izolowała od ziemi.

Mieszkanie

Mieszkanie było jednoizbowe, a duża 3-drzwiowa szafa oddzielała część kuchenną z dużym stołem, węglową kuchenką i żeliwnym piecykiem, od części sypialnej z metalowym łóżkiem, tapczanem, metalowym łóżeczkiem z opuszczanymi pałąkami i sznurkowymi siatkami, zabezpieczającymi przed wypadnięciem dziecka, toaletką z dużym lustrem w środku, a szufladkami i szafkami po bokach, maszyną do szycia w solidnej szafce meblowej, stojącej tak blisko szafy, że ledwo dawało się uchylić jej drzwi.

Maszyna do szycia

Mama szyła nam ubranka i przerabiała stare na nowe, więc dobrze pamiętam maszynę do szycia Łucznik, którą regulowałem aby nie pętelkowała i szafkę w którą była wbudowana i gdzie były narzędzia.

Pęd do wiedzy

Często uciekałem z domu do pobliskiej szkoły, która wówczas miała w nazwie numer 6 (dziś nawet numer jej zmieniono). Szkolną edukację zaczynałem od klas szóstej i siódmej, bo tam miałem koleżanki, dla których byłem maskotką, gdyż miałem kręcone włosy i niespotykane ubranka, szyte przez mamę według jej pomysłów.

Przezywano mnie „Benia już”, bo nie mogąc doczekać się przerwy wszedłem do klasy podczas lekcji z takim pytaniem.

W wieku lat pięciu osobiście i samodzielnie zabiegałem w Wydziale Oświaty Urzędu Miasta o przyjęcie mnie do szkoły pokazując urzędnikom, że umiem czytać.

Urząd Miasta mieścił się w dwu budynkach naprzeciw naszego domu. Pomiędzy tymi budynkami była fontanna, studnia uliczna i warsztat bednarski mojego dziadka.

Urzędnicy wiedzieli od nauczycielek o moich podbojach szkoły jako wolny słuchacz i zadręczali mnie zmuszaniem do czytania wybieranych przez nich fragmentów z książek dla mnie nieciekawych.

Matematyka w praktyce

Oficjalną naukę rozpocząłem w wieku lat 6, jednakże ta oficjalna mnie nudziła. Gdy nauczycielka mówiła, że czwórka wygląda jak odwrócone krzesełko ja znałem wszystkie cyfry i liczby do 99, więc zapytałem: „co jest dalej po 99”. W drodze powrotnej liczyłem sztachety i kroki, by magiczne 100 i kolejne setki sprawdzić w praktyce. Na drugi dzień lekcja zaczęła się od mojego pytania „a co dalej po 999”, bo do tylu doliczyłem nie wiedząc jak dalej kontynuować.

Wkrótce to ja douczałem nauczycielki i nauczycieli, którzy nie wiedziały co po miliardzie, bilionie, trylionie. Sam odkrywałem kwadrylion, kwintylion, sekstylion, septylion, oktylion… co było łatwe poprzez analogię i niepojęte, że nasza pani tego nie wiedziała.

Pożar

Kiedyś tata rozgrzewał na piecyku naftę w brytfance by rozkonserwować wstawioną tam nowo kupioną maszynę do szycia. Doszło do pożaru, a że piecyk stał nieopodal drzwi wejściowych, a obok drzwi na ścianie wisiały ubrania ogień odciął jedyną drogę ucieczki.

Mama zabrała mnie i brata za szafę, obok maszyny. Przytuliła nas mówiąc, że jak zginiemy to razem. Ja jednak nie chciałem ginąć, uznałem, że odcięte pożarem drzwi nie są jedyną drogą ewakuacji i uwolniłem wszystkich przez okno. Okno było dwuskrzydłowe, miało lufcik na dole, przez który wielokrotnie wychodziłem i wchodziłem, więc był mi wejściem równoprawnym jak drzwi.

Odpowiedzialność

Kiedyś niechcący stłukłem szybę w tym lufciku więc go zdjąłem z zawias i zaniosłem do szklarza, który mi go zaszklił. Lufcik założyłem i nikt o zdarzeniu nie wiedział do czasu aż właścicielka szklarni upomniała się o zapłatę za wstawioną szybkę. Mogłem mieć wówczas około 5 lat, bowiem było to przed rozpoczęciem nauki w szkole.

Zakupy

W czasach mojego dzieciństwa nie było supermarketów. Żywność i większość artykułów gospodarstwa domowego kupowało się na targowicy. Na targowicy także sprzedawał swoje wyroby mój dziadek, bednarz znany także w sąsiednich powiatach.

Dziadek, a wcześniej pradziadek, wyrabiali nie tylko beczki gięte na ogniu, także balie, szafliki, dzieże, maselnice, stolnice. Bednarzem został także mój tata.

W Cechu Rzemiosł Różnych wiszą na ścianach oprawione duże dokumenty pamiątkowe z podpisem mojego dziadka, ówczesnego skarbnika Cechu.

Zdolności

Czy klepki pierwszej beczki samodzielnie zestawiłem w wieku lat 4 czy 5 dziś nie da się ustalić; według opowiadania mamy było to jeszcze wcześniej.

Gdy zachorowałem na szkarlatynę namalowałem z najdrobniejszymi szczegółami banknot 20-złotowy, którym zachwycali się nawet znani plastycy. Mogłem wtedy mieć lat 6 lub 7.

Nowa szkoła i nowe zainteresowania

Szkołę „szóstkę” musiałem pożegnać, gdy wybudowano nową szkołę „czwórkę” i zostaliśmy przerejonizowani. Do nowej szkoły trafiło część starych kolegów, ale i z nowymi dało się zaprzyjaźnić, głównie poprzez samodzielnie konstruowane strzelby, modele szybowców i ogromne latawce skrzynkowe. Na zawodach modeli szybowców i latawców nie miałem konkurentów. Zdarzyło się zająć pierwsze miejsce jeszcze przed startem.

Technikum telekomunikacyjne

Po ukończeniu nauki w szkole podstawowej zdałem egzamin do technikum telekomunikacyjnego w Kielcach, ale były to czasy, że mimo wzorowo zdanego egzaminu dostać się można było tylko na świni. Egzamin był ważny dwa lata więc mogłem w przyszłym roku zabiegać o przyjęcie bez egzaminu. W taki sposób ówczesny system i jego urzędnicy dawali czas na wyhodowanie świni.

PKS i LOK

Aby nie stracić roku poszedłem do szkoły samochodowej i miałem praktyki w PKS. Podczas nauki zawodu montera samochodowego wg umowy o pracę, a mechanika samochodowego według świadectw szkolnych konstruowałem już radiostacje w Radioklubie LOK i byłem znanym krótkofalowcem. Jedyna wówczas w mieście gazeta na pierwszej stronie zamieściła moje zdjęcie i tekst opatrzony wielkim tytułem: „Bezpośrednia łączność radiowa Nowy York – Ostrowiec”.

Łączności nawiązywaliśmy znacznie dalsze i ciekawsze, ale hasło „Nowy York” brzmiało dumniej. Nasza amatorska radiostacja była dla dziennikarzy zbyt skromna więc dla podniesienia rangi fotografii dostawili przyrząd do pomiaru lamp radiowych, gdyż miał sporo pokręteł i przełączników więc wyglądał bardziej dostojnie. Tak do dziś wygląda dziennikarska rzetelność, którą poznawałem przez lata, aż sam zostałem redaktorem, a później także wydawcą.

Uwiarygodnienie

Wspomniałem, że gdy miałem 4 lata i rodzice kupili radio tata mówił, że wkrótce będą takie radia, w których nie tylko słychać ale także widać będzie, a 10 lat później naprawiałem telewizory i radia zawodowo, a nawet prowadziłem kursy naprawy telewizorów. Moja żona zaprotestowała, że to niemożliwe, bo miałbym wówczas 14 lat. Poprosiłem więc, żeby sama policzyła.

Ja liczyłem od początku: rok urodzenia 1954, szkoła podstawowa 1960-1968, rozpoczęcie nauki zawodu 1968, Radioklub 1968, kursy naprawy telewizorów 1969, sławny artykuł na pierwszej stronie gazety 1970…

Żona liczyła od końca: rok ślubu 1975, lata narzeczeństwa 1972-1975, rok poznania się 1971, sławetny artykuł na pierwszej stronie gazety 1970, kursy naprawy telewizorów 1969.

Kto nie dowierza niech odszuka sławetny artykuł, będzie łatwo, bo jest na pierwszej stronie, pierwszy od góry, po prawej.

Technikum hutnicze i huta

Kiedy pracując w PKS chciałem kontynuować naukę w technikum hutniczym postawiono mi warunek przyjęcia do szkoły jeśli zostanę pracownikiem huty. Podjąłem więc pracę w hucie jako zapinacz łańcuchowy pod gołym niebem, bo na inne stanowiska można było ubiegać się poprzez świnię. Gdy zdałem egzaminy do technikum hutniczego nie przyjęto mnie z powodu niezgodności kierunków poprzedniej szkoły samochodowej z tą hutniczą.

Tak wymuszano wówczas wjazd do szkoły i zakładu pracy na świni.

Mechanik precyzyjny, elektromechanik

Aby spod gołego nieba trafić do bardziej ludzkich warunków na wydziale automatyki odejść stamtąd musiała moja mama. Wielu tam pracujących miało kogoś z rodziny na tym samym wydziale, ale wymóg że tylko jeden z rodziny może pracować był formą wymuszenia wjazdu na świni.

Pracowałem tam przy aparaturze kontrolno-pomiarowej, rozmieszczonej na wszystkich wydziałach huty, dzięki temu poznałem całą hutę. Wkrótce badanie okresowe wykryło zmiany w nerkach, prawdopodobnie z powodu kontaktu z rtęcią.

Skoro praca w hucie nie dość, że nie dała mi możliwości kontynuowania nauki w technikum hutniczym to jeszcze psuła zdrowie odszedłem z huty i podjąłem pracę magazyniera i zaopatrzeniowca w Kółku Rolniczym. Kiedy już pracowałem w Kółku Rolniczym huta kilkukrotnie przysyłała urzędnika, który namawiał mnie do powrotu. Byłem im potrzebny. Oni mnie nie. Taki ambaras, żeby dwoje chciało naraz.

KR i SKR

W Kółku Rolniczym miałem stałą pensję, czyli pracowałem na etacie, więc zaliczano mnie do lepszej kasty pracowników – umysłowych. Miałem liczne obowiązki, ale chcąc więcej zarabiać dodatkowo jeździłem ciągnikiem. Przywoziłem pustaki wykonywane z pyłów kominowych elektrowni w Świerżach Górnych koło Kozienic, deski z tartaku w Stąporkowie, cement z cementowni w Wierzbicy… Oprócz wyjazdów transportowych wykonywałem prace rolnicze talerzówką, pługiem, glebogryzarką, kultywatorem, bronami, rozrzutnikiem obornika…

Gdy nastała moda na Spółdzielnie połączono trzy Kółka Rolnicze w jedną Spółdzielnię Kółek Rolniczych. Remanent w prowadzonym przeze mnie magazynie wykazał duże manko i choć nikomu o tym nie powiedziałem moja mama zamartwiała się szokującą wieścią niewiadomo od kogo pozyskaną. Manka było tyle samo, co superaty, więc księgowe zrobiły arkusz zamiany i okazało się, że brakowało dętki za 500 zł a zbywała opona za 500 złotych, bo księgowe nie odróżniały dętki od opony, więc kartoteki prowadziły według cen, a nie wg asortymentu jak księgowa skrupulatność i zdrowy rozsądek nakazywały.

Dewaluacja świniny

Dawne świnie miały grubą słoninę, dawni hodowcy starali się by ich świnie słoniny miały jak najwięcej. Wartość świni była proporcjonalna do grubości słoniny. Wielokrotnie widywałem słoninę grubszą niż 10 cm.

Współczesne świnie są chude, a współcześni hodowcy starają się by ich świnie słoniny miały jak najmniej. Współczesna słonina rzadko osiąga 2 cm grubości.

Świnie straciły także wartość przetargową. Były wszystkim, co się w życiu liczy; otwierały drzwi do szkół i zakładów pracy… Po przemianach ustrojowych świnina jest najtańszym z mięs, eksponowanym we wszystkich sklepach spożywczych.

Odwracalność procesów chorobowych jest możliwa! [8]

Jak unikać chorób serca i układu krwionośnego?

Journal of the American Medical Assocjation opublikował wyniki rozszerzonych badań nad chorobami serca i układu krwionośnego. W artykule wprowadzającym z 20 września 1995 r. czytamy, że według Pet Skawera (Positron Emission Tomography) proces chorobowy może być zatrzymany, a nawet całkowicie odwracalny już nawet w ciągu 4-5 lat, a głównym sposobem polepszenia stanu zdrowia jest zmiana diety i sposobu życia. Jeżeli pacjenci zechcą przyjąć program odwracania procesu chorobowego mogą szybko osiągnąć polepszenie stanu swego zdrowia.

Na czym polega miażdżyca?

Miażdżyca, znana jako arterioskleroza, jest chorobą tętnic (arterii), które twardnieją wskutek tworzenia się złogów (blaszek miażdżycowych) powstałych w wyniku odkładania się tłuszczy (śmieciowych). Złogi w postaci blaszek miażdżycowych, stopniowo coraz grubszych, blokują wewnątrz tętnice, podobnie jak rury kanalizacyjne zapychają się kamieniem i osadem. Stopniowo zatykające się tętnice zmniejszają przepływ krwi. Przy miażdżycy wieńcowej następuje niedotlenienie, odczuwane jako bóle wysiłkowe, ponieważ w trakcie wysiłku jest większe zapotrzebowanie na tlen. Całkowite zatkanie tętnic prowadzi do śmierci mięśnia sercowego i określane jest jako zawał serca. Proces rozwoju blaszek miażdżycowych zaczyna się już w wieku młodzieńczym. Badacze twierdzą, że miażdżyca zaczyna się z chwilą gdy organizm przestaje rosnąć. Pacjenci, którzy cierpią z powodu miażdżycy, w zależności od stopnia blokady mają trudności z każdą pracą wymagającą wysiłku.

Przykład Wiktora Karpienki

Jako jeden z wielu wymownych przykładów dr Dean Ornish podaje przykład 74-letniego, schorowanego Wiktora Karpienko z zaawansowaną miażdżycą, zakwalifikowanego do operacyjnego wstawienia by-passów (z grupy badanych w 1986 r.). Odczuwał on silny ból w piersiach nawet przy najmniejszym wysiłku, a teraz wychodzi codziennie bez wysiłku na 115 piętro jednego z najwyższych gmachów Empire State Building. Od 10 lat nie odczuwa bólu i nie zażywa leków. Także inni pacjenci doktora Ornisha, dawniej „zżyci” z bólami w piersiach, dziś bez odczuwania bólu chodzą na długie wycieczki piesze, jeżdżą rowerami na długich dystansach i grają w tenisa. Ścisły związek stanu zdrowia z trybem życia zauważył szesnastowieczny polski lekarz, doktor Oczko, który twierdził, że: „ruch może zastąpić każdy lek, a żaden lek nie zastąpi ruchu”. Dziś okazuje się, że miał całkowitą rację – ruchu nie zastąpi nie tylko żaden lek, ale nawet wszystkie leki świata razem.

Złożony mechanizm krążenia

Dlaczego ci pacjenci czują się tak dobrze i dlaczego obieg krwi u nich znacznie się polepszył choć tylko nieznacznie poprawiła się odwracalność blokady w arteriach? Mechanizm krążenia w naczyniach krwionośnych nie jest prosty, zależny od stylu życia, odżywiania, tego jak reagujemy na stres itd. Operacyjnie wszczepione dodatkowe arterie nazywane by-passami i ułatwiające przepływ krwi są znacznie mniejszej średnicy od zablokowanych arterii wieńcowych, dlatego łatwiej i szybciej ulegają po­nownemu zablokowaniu złogami. Ale kiedy znacznie zredukujemy zasoby śmieciowych tłuszczów w organizmie i spożywanych pokarmach to arterie, mimo iż są mniejsze, zaczynają pracować bardziej efektywnie w dostarczaniu krwi do serca.

Okaż serce – swemu sercu

40 milionów Amerykanów choruje na serce, 60 milionów cierpi z powodu nadciśnienia tętniczego krwi, 80 milionów ma podwyższony poziom cholesterolu. Każdego roku ponad 15 milionów Amerykanów ma ataki serca. Zbadano, że ogromny wpływ na powstawanie chorób serca i układu krwionośnego wywiera styl życia i sposób odżywiania. Obecnie jest już oczywiste, że stan naszego zdrowia zależy m.in. od rodzaju, sposobu i jakości odżywiania, codziennych zajęć, wypoczynku, uprawianego sportu, reagowania na sytuacje stresowe, i aktywności życiowej w ogóle. Oto przykłady jak zmiany stylu życia mogą powodować spazmy w arteriach i powstawanie skrzepów.

Dieta dobra na wszystko

Dieta bogata w nienasycone kwasy tłuszczowe powoduje formowanie skrzepów w arteriach wieńcowych. Rolę diety w powstawaniu chorób serca badano od dziesiątek lat. Co nowego można stwierdzić? Nowością jest to, co już wiemy, że nieodpowiednia dieta w krótkim czasie może doprowadzić serce do zawału. Nawet jedząc niewielkie ilości śmieciowych tłuszczy można spowodować zwężenie arterii i skrzepy w arteriach poprzez powstawanie Hormona Tromboxana – przyczynę powstawania skrzepów i zatorów. To jeden z powodów tego, że chorzy na serce często odczuwają ból w klatce piersiowej po jedzeniu zawierającym śmieciowe tłuszcze i wielu z nich trafia do szpitali po obfitych posiłkach (obżarstwach świątecznych).

Dobra wiadomość

Dobrą wiadomością jest fakt, że poprawa stanu zdrowotnego może nastąpić bardzo szybko jeżeli przestrzega się proponowanego przez doktora Deana Ornisha programu, publikowanego w jego książce: „Program for Reversing Heart Disease”. Badania udowodniły, że krążenie krwi można poprawić już w ciągu tygodnia, a proponowaną przez doktora Ornisha dietą można spowodować swobodną cyrkulację krwi.

Przyjazny sport

Energiczne wysiłki powiększają ryzyko zawału serca, szczególnie u osób stosujących diety śmieciowotłuszczowe i narażonych na stresy. Umiarkowane ćwiczenia mogą być pozytywne jeśli łączą się ze zmianami stylu życia. Trzeba pamiętać, że ryzyko przy ćwiczeniach jest proporcjonalne do intensywności ich prowadzenia. Dalej podam jak ćwiczyć bezpiecznie.

Ciężka praca serca

Serce pracując jak pompa ssąco-tłocząca, kurczy się od 60-80 razy na minutę, tj. 80-120 tysięcy razy dziennie. W każdej minucie skurcze serca dostarczają organizmowi 5-6 litrów krwi, tj. około 8-9 tysięcy litrów dziennie, ponad 180 tysięcy ton krwi w ciągu 70 lat. W swoje 80 urodziny serce ma na koncie 3 miliardy 364 miliony uderzeń. Krew z serca rozprowadza sieć 2 500 kilometrów naczyń tętniczych, a następnie 40 tysięcy kilometrów naczyń włosowatych (kapilarów). Krew tłoczona przez serce dostarcza do każdej komórki ciała substancje odżywcze: białka, węglowodany, tłuszcze, witaminy, mikroelementy i tlen, co umożliwia czynności wszystkich narządów i układów. Dzięki temu pracujemy, działamy, walczymy, widzimy, słyszymy, myślimy i… żyjemy.

Zdaniem wybitnego doktora

Zobaczmy, co pisze wybitny, uzdolniony lekarz, badacz i uczeń doktora Deana Ornisha, doktor medycyny, biochemik, endokrynolog Deepak Chopra. Jego książki znajdują się na pierwszych miejscach wśród amerykańskich beztselerów i w ciągu kilku miesięcy sprzedawane są w milionach egzemplarzy. Niektóre wydane są też w języku polskim. Jedna z jego książek „Zdrowie doskonałe” rzuca nowe światło na aspekt utrzymania i przywracania zdrowia, przerywając zaklęty krąg niemożności, w jaki zapędzają nas niektóre specjalności medyczne. Inne książki doktora Chopry: Życie bez starości, Twórzmy zdrowie, Kwantowe leczenie i bezwarunkowe życie to także światowe beztselery. Doktor Chopra urodził się w New Delhi (w Indiach), studiował w USA i tam zrobił karierę. Wykładał na uniwersytetach „TUFTS” i w Bostonie. Był naczelnym lekarzem w New England Memorial Hospital. Jest współzałożycielem amerykańskiego towarzystwa „Ayurweda”. W 1992 roku został powołany do Komisji Medycyny Alternatywnej Narodowego Instytutu Zdrowia.

Program doktora Ornisha redukuje ryzyko zawału

Zimą 1988 roku prestiżowe gazety podały wiadomość, że doktor Dean Ornish, kardiolog z San Francisco udowodnił, u czterdziestu pacjentów z zaawansowaną chorobą serca, możliwość zmniejszenia zatorów naczyniowych progresywnie blokujących naczynia wieńcowe. W miarę oczyszczania się arterii świeży tlen docierał do serca zmniejszając przeraźliwy ból w klatce piersiowej i redukując ryzyko śmiertelnego zawału. Zamiast konwencjonalnych leków lub zabiegów chirurgicznych odblokowujących naczynia krwionośne w grupie pacjentów doktora Ornisha stosowano proste ćwiczenia jogi, medytację i dietę niskocholesterolową.

Dlaczego te wyniki uznano za niezwykłe ?

W medycynie konwencjonalnej nie stwierdzono nigdy odwracalności chorób serca, gdy już zaistniały. Według stanowiska medycyny oficjalnej bieg wypadków jest wówczas przesądzony, niezależnie od tego w co wierzysz, co myślisz, co jesz, jak się zachowujesz twoje arterie osłabione w wyniku groźnego otłuszczenia ulegają powolnemu zwyrodnieniu, aż w końcu zostają zablokowane i zaduszają mięsień sercowy. „Ayurweda” stwierdziła, że przełom dokonany przez Ornisha w odniesieniu do schorzeń serca może mieć zastosowanie w każdej chorobie, jeśli się wie w jaki sposób wykorzystać mechanikę kwantową ciała.

Ruch zastąpi lek, lek nie zastąpi ruchu !

Osad płytek cholesterolowych wygląda podobnie jak rdza wyściełająca stare rury, ale płytki te, podobnie jak reszta ciała, są żywe, zmienne. Nowe cząsteczki tłuszczów dołączają do nich i odłączają, powstają nowe naczynia krwionośne – włośniczki dostarczające tlen i substancje odżywcze. Okazuje się, że to, co zostaje zbudowane przez nasze ciało może również zostać rozebrane. Jest to prawdziwa rewolucja wynikająca z badań doktora Ornisha. Powinniśmy pamiętać, że zdrowie w 70 procentach zależy od naszego stylu życia, w 20 procentach od wpływu środowiska, w 5 procentach od genetycznych uwarunkowań, od fachowej opieki medycznej zaledwie w 5 procentach. Warto przypomnieć więc raz jeszcze cytowaną już maksymę szesnastowiecznego polskiego lekarza, doktora Oczko: ruch może zastąpić każdy lek, ale nawet wszystkie leki razem nie zastąpią ruchu. Po wiekach bolesnych doświadczeń, także w świetle badań naukowych okazuje ona się życiową mądrością.

Władysław Edward Kostkowski jest absolwentem Akademii Kultury Duchowej, prowadzonej przez mistrzów i praktyków kultury wewnętrznej oraz adeptem Avicenna Institute (w Witten, dawna RFN). Studiuje dietetykę wg medycyny chińskiej, zgłębia tradycyjne systemy medycyny Słowian i Orientu,  wpływ kolorów na zdrowie i samopoczucie… Ma dar zabliźniania ran pooperacyjnych i pourazowych, zadawnionych blizn, rozstępów poporodowych, rozpuszczania kamieni żółciowych i nerkowych, torbieli, cyst, mięśniaków, guzów nowotworowych, tkanki tłuszczowej… W chiropraktyce (w Polsce nazywanej kręgarstwem), masażu leczniczym i fitokosmetyce ma 26 lat praktyki i doświadczenia.

Ten artykuł napisałem około 1996 roku, więc pokolenie temu. Publikowany był w Ekspresie Ilustrowanym i kilku innych wydawnictwach. Dziś należy uwzględniać wiedzę na temat antycholesterolowego szaleństwa i sfałszowanych norm na cholesterol. Nie zmieniam treści by pokazać moją dawną pracę i wiedzę nie zawsze docenianą, ale zawsze aktualną.