Trzy łyki retoryki [17]

Pieczenie chleba

Przed kilkunastu laty promowałem domowe pieczenie chleba na zakwasie, przybliżałem bogatą historię kwasu mleko­wego, głównego składnika zakwasu, źródła dobrych, sprzyjających nam bakterii, zapewniających prawidłową pracę układu trawiennego, odporność, dobre samopoczucie i zdrowe funkcjonowanie.

Aby chleb był powtarzalny, czyli z każdego wypieku miał ten sam smak, zapach i taką samą skórkę charakterystyczną dla dawnego polskiego chleba domowego powstały kultury starterowe, które aby przetrwać poza laboratorium były liofilizowane. Ten środek leczył nowotwory żołądka i jelit i wiele chorób niemal natychmiast.

Po moich artykułach „Chleb lekarstwem na serce” oraz „Chleb lekarstwem na raka” przeżywałem koszmar zastraszania przez służby szalejące z powodu rozpowszechniania wiedzy prozdrowotnej. Nie tylko medyczno-farma­ceutycz­ne, także te, których tu nie wymienię, bo dla wielu byłoby to zbyt wielkim szokiem. Dociekliwym polecam dostępny w wielu miejscach w internecie artykuł: Zamordowani lekarze odkryli powodujący raka enzym dodawany do wszyst­kich szczepionek.

Tym bardziej wdzięczność należy się doktorom Hubertowi Czernikowi i Jerzemu Jaśkowskiemu za otwieranie społeczeństwu oczu na otaczającą nas rzeczywistość oraz rolnikowi z Niebieszczan Tadeuszowi Rolnikowi za zboża dawnych odmian, uprawiane naturalnie bez randapu/glifo­satu oraz za akcję Cała Polska piecze chleb.

Ja też uprawiam naturalnie orkisz odmiany tej najzdrowszej a najbardziej pracochłonnej, mam zdrowe mąki i kasze, natomiast Tadeusz ma kilka zbóż i wyrobów z nich, także własne makarony. On ma charyzmę, jeździ po świecie, wszędzie jest o nim głośno, ja w zaciszu biblioteki pokazuję dzieciom z podstawówki jak powstaje chleb od ziarenka do bochenka. Wyrabiają ciasto, rozpoznają przyprawy, lepią z ciasta figurki, dekorują je różnokolorowymi przyprawami… Niektóre są dobrze zorientowane w pieczeniu chleba, bo w domach pieką go wraz z rodzicami. Znają przyprawy, zachwycają się ich smakiem i zapachem, wiedzą do czego je zastosować.

Wkrótce będę prowadził podobne zajęcia dla przedszkolaków.

 Słowianie

Różne są mody, jest też moda na Słowiaństwo, są jakieś grupy, stowarzyszenia mające w nazwach słowa sugerujące słowiaństwo, mają stroje niby słowiańskie… Ale Słowianie uprawiali ziemię, zbierali zioła, wypiekali chleb, dbali o zdrowie, szanowali się, współpracowali z sobą, jednoczyli się przeciw wrogom… Księga uważana za najstarszą mówi: poznacie ich po owocach.

Tyle jest Polskości i Słowiaństwa ile ziemi w naszych rękach.

Nawet życzliwi mogą nas niszczyć

W Wagnerówce Krystyna opowiada historię kobiety, która oddała znaczną kwotę pieniędzy nieznajomym, których sama do domu zaprosiła. Były to pieniądze jej syna pracującego za granicą. Krystyna ubolewa, że jej przyjaciółkę omamili. Nie rozumie, że nieodpowiedzialna przyjaciółka z żądzy szybkiego wzbogacenia się bez pracy okradła swojego syna by robić dęte biznesy z nieznajomymi. Okradli więc złodziejkę.

Krystyna mogłaby pomóc nieroztropnej przyjaciółce oddając jej część swojego zysku i poprosić znajomych o zrzutkę dla poszkodowanej. Jednakże zamiast konstruktywnego działania opowiada jaki to świat jest be. Boczy się na mnie, że nie ubolewam wraz z nią nad omamioną przyjaciółką, że zauważyłem iż sama zaprosiła sprawców i dobrowolnie przekazała im pieniądze, że zwróciłem uwagę iż pieniądze te ukradła swojemu synowi, który u matki je zdeponował bo matce ufał. Zawiodła zaufanie syna, więc niech popracuje przy żniwach, zbiorach owoców, wykopkach, by odrobić stratę.

Omamionej przyjaciółce można współczuć, ale robienie z niej bohaterki jest żałosne, nie każdy zobaczy w niej tylko ofiarę, dla niektórych może być naiwną wariatką.

Moje książki

W tym roku nie będzie wznowienia moich książek, postanowiłem też nie brać udziału w wydarzeniach, na które może przyjść każdy i nie bywać w miejscach gdzie może bywać każdy. Wielokrotnie mówiłem o filtrach w naszym organizmie, teraz wprowadzam filtr dla ochrony mojej psychiki. Dość mam absorbującej głupawej korespondencji, pytań kipiących materializmem, podwójnej moralności… Znikam na jakiś czas, bez telefonu, bez in­ternety (net = sieć, rodzaj żeński), może przejdę kurację głodówkową z wodą kokosową na Filipinach… Gdy wrócę będę pracował dla dzieci.

Nakłady moich książek wyczerpały się. Wyczerpały się także reprinty dawnych książek zielarskich, które z polecenia okupantów są niszczone, by nas odcinać od korzeni, pozbawiać wiedzy, dziedzictwa narodowego, tożsamości. Książki można dodrukowywać, ale za to trzeba płacić. Większość zwracających się do mnie tego nie rozumie.

Dotychczas wydawałem co jakiś czas po jednym tytule za środki, jakie czasem dostawałem za naprawienie komuś kręgosłupa, biodra, kolana. Teraz trzeba wydać kilkanaście tytułów na raz, więc pomyślałem o wydaniu nie za swoje, bo ja tych książek nie potrzebuję. Ja je mam, mają je też moi synowie i moje wnuczki. Czasem przeglądam którąś z moich książek i dziwię się, że to ja takie mądrości pisałem tak dawno temu.

Szczepan zapytał co teraz, po latach, zmieniłbym w swoich książkach. Dodam parę rysunków i kolorowych fotografii, zwiększę format i litery w tytułach rozdziałów, dopiszę rozdział o soli. Treść nie wymaga żadnych zmian. Mogę dorzucić parę przepisów kulinarnych.

Większości współczesnym książkom gruby, błyszczący papier dodaje grubości i splendoru, mało tam wiedzy praktycznej, dominują obrazki niewnoszące wartości.

Uznałem, że jeśli potrzebujecie książek, w których wiedzę dostajecie darmo, to za papier, drukowanie, transport płacić możecie sami. Jednakże na propozycję przedpłat życzliwie zareagowało tyle osób ile jest palców u jednej dłoni. Wielu chce książki oglądać przed ewentualnym podjęciem decyzji o zakupie, żądają by dawać im je pomacać. Po wymacaniu i przekonaniu się, że nie ma tam kolorowych obrazków padają głupkowate komentarze, których na pewno nie chcielibyście słuchać.

Niektórzy chcą moje książki kserować na papierze i kopiarkach firm, w których pracują. Nie wstydzą się okradać mnie i okradać swoich pracodawców, bez skrępowania wypowiadają żądania, bym wypożyczał im książki do kopiowania, albo przesyłał wersje elektroniczne.

Jeszcze gorzej potraktowana została propozycja kupowania po dwa egzemplarze. Nie potrzebujecie drugiego egzemplarza, bo nie macie komu go przekazać. Nie macie rodzin i przyjaciół godnych mojej książki, nie chcecie zdradzać swoich zainteresowań – moralność pani Dulskiej.

 Pseudoekonomia

Gdy wydaję po kilkadziesiąt egzemplarzy to książki są droższe niż byłyby wydawane w tysiącach. Za dwie książki wydania wielonakładowego byłoby tyle co za jedną wydania niskonakładowego.

Podobnie zachowują się edukowani przez reklamy pożeracze aptecznych „witaminek”. Też kierują się ceną, a nie wartością tego, co za tę cenę dostają. Wolą kupować syntetyczne trucizny, byle za niższą kwotę. Używają słów, których znaczenia nie rozumieją, ich mantrą jest słowo „drogie”. Moje książki są drogie mojemu sercu. Oni niech zostaną przy tanich książkach z obrazkami na błyszczącym papierze, tanich tabletkach w plastikowych pudełeczkach, tanich majtkach, wywołujących upławy, grzybice, gnicie narządów, bezpłodność…

Tę pseudoekonomię sprawdźmy porównując produkt z apteki o nazwie „witamina C” za 16 złotych z witaminą C za 60 złotych produkowaną w Finlandii z czarnych porzeczek. Zobaczmy która droższa.

Tej za 16 złotych jest 30 tabletek, a w jednej tabletce jest 30 mg, głównie syntetyku. Biorąc 3 razy dziennie po 60 mg (2 tabletki) opakowanie wystarczy na 5 dni.

Koszt jednego dnia kuracji tanim syntetykiem to 3 złote 20 groszy (16 zł. / 5 dni).

Promowanych przeze mnie czarnych porzeczek nie doceniacie. Nie jadacie ich sami i nie karmicie nimi dzieci. Jeśli czasem się zdarzy komuś po nie sięgnąć to są spaprane cukrem.

Najwartościowsze z owoców usychają na krzakach. W tym roku za kilogram czarnych porzeczek płacono 30 groszy. A czarne porzeczki zawierają ogromne ilości witaminy C, w 100 g aż 180 mg, pięć razy więcej niż w cytrusach. Zawierają też witaminę A, witaminy z grupy B, kwas foliowy, składniki mineralne: magnez, wapń, potas, żelazo, kwasy organiczne, luteinę, garbniki, jod, mangan, bor, olejki eteryczne, sporo pektyn… Imponujący skład!

Minął sezon na porzeczki. Polecałem porzeczkową zupę. Mogła uchronić przed chorobami sercowo-naczyniowymi, uelastycznić naczynia krwionośne, wzmocnić mięsień serco­wy, wyregulować ciśnienie krwi, zapobiec rozwojowi miażdżycy, uchronić przed zawałem serca, wzmocnić organizm, oczyścić układ moczowy, uwolnić od biegunek, oczyścić organizm z toksyn…

Pochwalcie się, kto latem wprowadził czarne porzeczki do diety i jesienią cieszy się jej terapeutycz­nymi właściwościami. Powinni wszyscy naturalnie dbający o zdrowie.

Wolicie tabletki? W opakowaniu witaminy C z czarnej porzeczki jest 250 tabletek, czyli pięć razy więcej, niż tej za 16 złotych, a w 1 tabletce jest 60 mg, więc dwa razy więcej niż w tej za 16 złotych. Gdyby brać je 3 razy dziennie w takiej samej dawce, czyli po 60 mg (1 tabletka) opakowanie wystarczy na 83 dni.

Koszt jednego dnia kuracji witaminą z czarnych porzeczek to 72 grosze (60 zł. / 83 dni).

Ta za 60 złotych jest prawie 17 razy tańsza od tej za 16 złotych!

Za równowartość 60 mg aptecznego nie wiadomo czego możecie mieć 1000 mg gwarantowanej witaminy C z owocu czarnej porzeczki. Do tego z firmy cieszącej się najwyższą czystością swoich produktów, z kraju gdzie nie znają korupcji.

Przysłowia mądrością narodu. Jedno z nich mówi: z kim przestajesz takim się stajesz. Dlatego postanawiam nie brać udziału w wydarzeniach, na które może przyjść każdy, nie bywać w miejscach gdzie może bywać każdy, chronić się przed większością z was.

W służbie głupoty i pazerności

Podczas Babiego Lata w Leśnym Grodzie miałem kilka ostatnich już książek. Za dwie chciałem razem 50 złotych. Szczęśliwa nabywczyni, która dała już banknot 50 złotowy wyrwała mi z ręki banknot 20 złotowy i była bardzo szczęśliwa z tak zuchwałego zakupu. Niech jej będzie na zdrowie byle by mi myszy czegoś nie zjadły. Jeśli zaoszczędzone dwie dychy wpłaci bezdzietnemu ojcu będę miał udział w jego dziełach. Zbierał na ratowanie stoczni, na geotermię, teraz zbiera na muzeum tożsamości. Szczęśliwa nabywczyni dwóch książek za 30 zł będzie poznawać tożsamość od ojca redemptorysty.

 Pytanie Ariela

„Na które zioła warto zwrócić uwagę przy stłuszczonej wątrobie i bardzo wysokich trójglicerydach?” Moja odpowiedź: Są choroby z niedoboru jak np. szkorbut, są też choroby z nadmiaru. W chorobach z niedoboru uzupełniamy brakujące witaminy, minerały, aminokwasy… W cho­robach z nadmiaru trzeba pozbyć się zbędnego balastu.
Wątroby nie stłuszczają się niedojadającym. To choroba z nadmiaru, czyli obżarstwa. Nie potrzeba tu ziół, lecz rozsądku. Wątroba sama się regeneruje. Nie potrzeba jej pomagać, wystarczy nie przeszkadzać. Zapraszam na Filipiny na kurację wodą z orzechów kokosowych.

Rozterka Kamili

Zainteresowałam się naturalnymi sposobami leczenia, bo te farmakologiczne nie do końca mi odpowiadają. Syn jest alergikiem i astmatykiem, córka ma problemy skórne, do tej pory ani pediatra, ani dermatolog, ani alergolog nie potrafili nazwać, a tym bardziej wyleczyć. Jutro kolejna wizyta u kolejnego dermatologa. Mnie ginekolog najchętniej ‘leczyłby’ hormonami – pigułkami antykoncepcyjnymi, a na to już się nie godzę. Tak więc pomocy szukam w naturze. Moja odpowiedź: Są choroby z niedoboru jak np. szkorbut, są też choroby z nadmiaru. W chorobach z niedoboru uzupełniamy brakujące witaminy, minerały, aminokwasy… W chorobach z nadmiaru trzeba pozbyć się zbędnego balastu. Jeśli płuca, nerki, wątroba nie radzą sobie z wydalaniem śmieci wspomaga je skóra. Pełni ona rolę trzeciego płuca i trzeciej nerki i zaworu bezpieczeństwa. Tu żadne leki nie są potrzebne, wystarczy zaprzestać zaśmiecania organizmu, nie pożerać trujących śmieci. Na początek odstawić wszystko, co zawiera pszenicę oraz tak zwane kurczaki i wieprzowinę.

Alergii i astmy nie mieli niedojadający. To choroba z nadmiaru trujących śmieci. Nie potrzeba tu leków, lecz rozsądku. Skóra sama się regeneruje. Otwarty zawór bezpieczeństwa automatycznie zamknie się, gdy ilość śmieci spadnie do poziomu, w którym naturalne filtry same sobie poradzą. Nie potrzeba pomagać, wystarczy nie przeszkadzać. Zapraszam na Filipiny na kurację wodą z orzechów kokosowych.

Podejście Kamili gorsze od katolickiego naprzemiennego grzeszenia i spowiadanie się. Naprzemienne sprzeniewierzanie się potrzebom organizmu i leczenie. Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek. Przepełniający się śmietnik nakryć obrusem, smród zagłuszyć dezodorantem z aluminiowej butli wypełnionej gazem niszczącym organizm i atmosferę.

Kamila zainteresowała się naturalnymi sposobami leczenia, dlatego, że farmakologiczne nie do końca jej odpowiadają, czyli trochę odpowiadają. Szuka lepszych leków i lepszych lekarzy, nie rozumie, że to pułapka. Zdrowi nie potrzebują leków i lekarzy.

Syn Kamili był zdrowy, ale lekarze potrzebują chorych, bo na zdrowych nie zarabiają, zarabiają na chorych, więc produkują choroby i chorowitków, by mieli kogo leczyć.

Syn dla matki powinien być dzieckiem, skarbem, aniołem. Lekarze zrobili go alergikiem i ast­matykiem. Matka zaakceptowała; wpadła w sidła bigfarmy. Syna codziennie zatruwanego przez nią samą oraz za jej zgodą w szkole nazywa alergikiem i astmatykiem, choć urodził się zdrowy. Wiele lat był zatruwany i leczony, a leczenie jest coraz większym zatruwaniem.

Wyjaśniłem na przykładzie kolana długotrwale uderzanego młotkiem. Kolano puchnie i boli, każda nowo zastosowana maść lekko chłodzi i sprawia wrażenie łagodzenia bólu, jednak po chwili ból wraca. Ofiara szuka innej maści, „lepszej”, mocniejszej, droższej, przeżywa kolejne rozczarowania. A wystarczy zabrać młotek, wówczas opuchlizna i ból same ustąpią.

W syna Kamili wali więcej młotków:
1) pszenica dosuszana tuż przed zbiorem randapem/glifosatem!
2) nafaszerowane hormonami i antybiotykami bezpłciowe mutanty drobiu.
3) syntetyczna bielizna…
Czy dojrzeje do odstawienia tych młotków?

Moje książki nie odbierają młotków. Do tego potrzeba roztropności.

Rozczarowanie Sebastiana

Mówił Pan, że wystarczy nastawić mój kręgosłup żeby wskoczył w odpowiednie miejsce. Moja odpowiedź: Zazwyczaj wystarczy, jednakże nie potrafię tego przez internet. Warto też wzmocnić mięśnie, żeby utrzymywały kręgi na właściwych miejscach. Tego też nie potrafię przez internet.

Nowy tytuł

Medycyna Rodowa Słowian nie została spisana jak np. Tradycyjna Medycyna Chińska. To, co odnajduję to ledwie okruchy jej okruchów. To, co przedstawiam to ledwie strzępy moich przemyśleń i doświadczeń. Dla wielu te okruchy są cenniejsze od pereł, gdyż perły są tylko świecidełkami. Były symbolem drogocenności gdy ich wydobywanie było okupione skróceniem życia poławiaczy. Teraz perły są hodowane więc łatwo dostępne i znacznie tańsze.

Słowo „okruchy” nie brzmi doniośle więc szukam lepszych określeń na tytuł tego zbioru. Jednocześnie mam świadomość, że nigdy nie zbiorę pełnej wiedzy i zawsze będzie to zbiór okruchów. Ciągle go uzupełniam, ale to wciąż zbiór okruchów.

Na sierpniowym spotkaniu w Wagnerówce zaprosiłem do współtworzenia tytułu powstającego zbioru. Propozycji było mniej niż palców jednej ręki, jedna brzmiała słowiańsko: „źdźbła”. Tak więc pierwotny tytuł „Perły i okruchy starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej” zastępuję nowym: „Źdźbła starosłowiańskiej wiedzy prozdrowotnej”. Czekam na kolejne propozycje tytułu.

Nowa choroba – hiperelektrowrażliwość

Wywoływana jest przez anteny telefonii komórkowej i sieci Wi-Fi. Polecam opublikowany 22 lipca 2018 film: Elektromagnetyczny Świat Nowotworów.
https://www.youtube.com/channel/UCp0ALbWvFZuJbYU_h5nCo7A
Na terenie całego kraju rozlokowano rakotwórcze maszty telefonii komórkowej. Emitują wojskowe promieniowanie mikrofalowe o szkodliwych dla zdrowia częstotliwościach 800-2600 megaherców.
2600 megaherców to 2,6 gigaherca.

Megaherc to milion (1 000 000 000) herców.
Gigaherc to miliard (1 000 000 000 000) herców.

System depopulacji ludzi używa tych anten do napędzania przemysłu onkologicznego. Media Publiczne mają zakaz informowania o zagrożeniu.

W Polsce na raka od początku lat 90-tych zmarło setki tysięcy osób. Ludzie ci nawet nie byli świadomi, że przyczyną ich choroby było promieniowanie płynące całodobowo przez mieszkanie wprost z okolicznego masztu GSM.

Doktor Hubert Czerniak zrobił statystykę porównawczą ilości zgonów w poszczególnych miesiącach ubiegłego i tego roku. W tym roku umiera dwukrotnie więcej niż w ubiegłym.

Uważacie się za świadomych, ale pod pałacem namiestnikowskim nazywanym prezydenckim was nie było. Taka wasza świadomość!

Czego wam życzyć?

Zdrowia nie można życzyć, bo o zdrowie trzeba dbać. Pieniędzy nie można życzyć, bo na nie trzeba pracować. Na Titaniku byli i zdrowi i bogaci, zabrakło rozsądku. I szczęścia. Życzę więc dużo rozsądku i trochę szczęścia.

Przez życie na świni i ze świnią w tle [16]

Dziecięce krzywdy

Dzieci z natury od najwcześniejszego dzieciństwa interesują się wszystkim, co je otacza. Rodzice, wychowawcy, nauczyciele tłumią dziecięce zainteresowania tak skutecznie, że większość dziecięcych zainteresowań jest spłycana, wygaszana, zapominana. Jest to niepojęte, jako że czynią to dorośli, a wielu uważa się za dojrzałych, doświadczonych, wykształconych, elokwentnych… Tych krzywd nie da się naprawić.

W hołdzie dzieciom skrzywdzonym przez rodziców, wychowawców, nauczycieli należałoby napisać książkę o tych nieuświadomionych zbrodniach, dokonywanych każdego dnia, niemal w każdym domu i każdej szkole. Wprawdzie są takie dzieła jak „Antek”, „Janko muzykant”, były nawet lekturami w szkole podstawowej, ale tam więcej zapisano między wierszami niż wprost, a w szkołach nie uczą sztuki czytania ze zrozumieniem.

Pamiętacie co matka Antka odpowiadała synkowi gdy pytał co to z za góry wychyla się i za górą się chowa? Głupiś! Taki program nawet najmądrzejszego ogłupi.

A co pomyśli dziecko, któremu nauczycielka mówi: siadaj ośle, baranie, tumanie, ty się nigdy nie nauczysz? Po co się będę uczył skoro ta jędza nigdy mi nie postawi dobrego stopnia.

Moje środowisko

Mnie interesowało wszystko, co mnie otaczało, a interesowałem się głęboko i nie dawałem sobie tego spłycać. Było to bardzo trudne, wymagało ciągłej walki, ale hartowało. Dawało też satysfakcję z sukcesów, często niepotrzebnych, ale rozszerzało dotychczasowe granice poznania i możliwości.

Choć urodziłem się i dzieciństwo spędzałem w dużym mieście (trzecim co do wielkości w ówczesnym województwie kieleckim) mama hodowała krowy, kozy, świnie, gęsi, uprawiała pola i łąki. Łąki dzierżawiła od księdza, a jedno z pól po latach przywłaszczył sobie kościół (rzymski), inne zabrało państwo (nasze). Pasterzy kościoła poznawałem od najwcześniejszego dzieciństwa służąc do mszy jako najmłodszy ministrant. Czym jest to pazerne państwo? Tego nie wiem.

Moje zajęcia

Wraz z młodszym o dwa lata bratem mama zabierała nas w pola i na łąki, te odleglejsze, bo na pobliskie chodziliśmy sami. Paliłem ogniska, miałem ogrom przestrzeni, poznawałem bogactwo roślin, ptaków, zwierząt, a także dziwaczne i zazwyczaj podłe zachowania ludzi.

Ludzkie dziwactwa

Gdy w warsztacie ślusarskim Krzosa (przy ul. Denkowskiej) tata pytał o haki do huśtawki, a ja siedziałem na jego ramionach zostałem obsypany popiołem. Mogłem mieć 4 lata, bo doskonale to pamiętam. Po latach Krzosa niektórzy uważali za świętego ponieważ dał ziemię pod budowę kościoła. Teraz mieszkam naprzeciw tego kościoła, a Krzos dla mnie na zawsze pozostanie bandytą.

Stara Stalewska mieszkała prawie kilometr od nas, jednakże przeganiała nasze gęsi z naszego podwórka. Po wielu latach jej syn, lekarz, usiłował wyłudzić od mojej mamy recepturę mojej mikstury dla astmatyków, a moje zęby leczyła jego żona stomatolog.

Tajemna mikstura z sosnowych szyszek

Co roku lekarz Stalewski kierował moją mamę do sanatorium. Po miesiącu pobytu w sanatorium lekki oddech utrzymywał się mamie zaledwie przez miesiąc, a po mojej miksturze nawet ponad rok. Lekarz ten ciągle wypytywał mamę po czym ma tak wspaniały i długotrwały efekt. Gdy mama odpowiadała, że stosuje leki, które on jej przepisuje odpowiadał, że te leki nie mogły pomóc. Wiedział, że nie pomogą, ale je przepisywał. Wiele lat zabiegał o naszą tajemnicę. Nigdy jej nie poznał. Czytelnikom  udostępniam darmo. Miksturę robiłem z drewnianych szyszek sosnowych. Korzystajcie i wspierajcie Ambasadora, aby mógł więcej tak prostych i tak skutecznych recept upowszechniać.

Jajka o dwóch żółtkach

Jajka od naszych gęsi miały po dwa żółtka, czasem nawet trzy, a to dzięki temu, że wprost do dziobów wpychałem gęsiom paski słoniny. Było to zanim zacząłem naukę szkolną i także w pierwszych latach nauki, czyli miałem lat 5, 6, 7…

Moje zainteresowania

Oprócz przyrody interesowała mnie technika, mechanika precyzyjna, elektronika, radia, samochody.

Ochrona Niebios

Kiedy miałem mniej niż 2 lata dwie kozy połączone splątanym łańcuchem biegły wprost na mnie. Działo się to na oczach mamy, która truchlała na myśl, że łańcuch przewróci mnie i powlecze za kozami. Ja jednak rzuciłem się na ziemię i przeleżałem nietknięty pod przelatującym nade mną łańcuchem. Nie chcę spekulować na ile była to przytomność mojego młodziutkiego umysłu, czy tak wielki instynkt samozachowawczy, a na ile niepojęta anielska czy boska ochrona, ale ta ochrona Niebios towarzyszy mi całe życie. Kiedyś opiszę kilka najcudowniejszych przeżyć, choć nie bardzo jest komu je ujawniać, gdyż są zbyt osobiste i zbyt niewiarygodne.

Radia, apteki, tran

Kiedy miałem 3 i 4 lata konstruowałem radia z pudełeczek samodzielnie przynoszonych z apteki. Aptek w ówczesnym ponad 50-tysięcznym mieście Ostrowcu Świętokrzyskim było tylko dwie, choć nawet jedna by wystarczyła, gdyż powojenne pokolenie było odporne dzięki codziennemu wypijaniu łyżki tranu. Jeśli dla kogoś oleisty tran był zbyt nudny zagryzał go małym kawałkiem posolonej kromki chleba.

W dzieciństwie mówiono, że to olej z wielorybów, w wieku młodzieńczym, że z rekinów, dziś wiem, że tran to olej z dorszy.

Chleb mojego dzieciństwa

Chleb wówczas miał kształt bochenka, przynosiło się go z piekarni, a jego zapach rozchodził się aż na sąsiednie ulice. Czekałem w kolejce na wyjęcie chleba z pieca, a w drodze powrotnej do domu rwałem palcami i jadłem gorący. Pamiętam jego smak, jakże daleki od współczesnego foremkowego paskudztwa, pełnego chemikaliów syntetycznych i obrzydliwości także  n-a-t-u-r-a-l-n-y-c-h: ludzkich włosów, zwierzęcej sierści i kopyt, ptasich piór, gipsu, kredy…

Na dzisiejsze pieczywo nikt nie czeka; o każdej porze dnia zalega półki sklepów w sąsiedztwie chemii gospodarczej, wyrobów cukierniczych, kwiatów, zniczy, plastikowych butelek z wodą zatrutą wyziewami tworzyw sztucznych…, wszystkiego, w sąsiedztwie czego dawniej zdrowy na rozumie człowiek chleba by nie położył.

Dawniej w domach chleb leżał na wyszorowanym stole drewnianym lub na lnianej serwecie. Dużo później na ceracie, a dziś przechowywany jest w torbach foliowych, lodówkach, zamrażarkach, a jeśli w chlebaku to zazwyczaj plastikowym, czasem drewnianym, ale na podstawie z płyty pilśniowej nasączonej chemiczną trucizną.

Polityka dawniej i dziś

Pamiętacie tranową ochronę przed chorobami? Tak ówczesna polityka państwa chroniła społeczność po zniszczeniach wojennych i dbała o zdrowie dzieci. Dzisiejsza polityka wyniszcza nas i nasze dzieci, rozprzestrzeniając przeróżne zarazy poprzez wodę, żywność, powietrze, medykamenty, zsyłając na nas i nasze dzieci choroby z urzędu, wywołując choroby nakazane prawem.

Lawinowy rozrost aptek

Kto umie patrzeć zapewne widzi, że w ciągu ćwierć wieku w rozbudowującym się robotniczym mieście przybyło zaledwie 50 procent mieszkańców, natomiast aptek aż kilkanaście czyli ponad tysiąc procent. Dziś ludzi ciągle ubywa, także dzięki aptekom, a aptek ciągle przybywa i jest ich już ponad 30 co czyni wzrost o ponad dwa tysiące procent.

MKS

Jako 4 i 5 latek sporo czasu spędzałem w warsztatach i kanałach pobliskiej bazy Miejskiej Komunikacji Samochodowej. Mechanicy i kierowcy pokazywali mi wnętrza silników i podwozia autobusów, zabierali mnie na przejażdżki autobusami. Niektórzy z tego powodu popadali w konflikty rodzinne, bo żony podejrzewały, że wożone dziecko może nie być im obce.

Prawdziwe radio

Kiedy mając 4 lata zachorowałem, aby mi uprzyjemnić chorowanie rodzice kupili radio „Etiuda”, lampowe, największe jakie wówczas było, z zielonym magicznym okiem, płynną regulacją barwy tonów, oddzielnymi pokrętłami dla dźwięków wysokich (sopranów) i niskich (basów).

Tata opowiadał mi wówczas, że wkrótce będą takie radia, w których nie tylko słychać, ale także widać będzie.

10 lat później naprawiałem telewizory i radia zawodowo, a nawet prowadziłem w Radioklubie Ligi Obrony Kraju kursy naprawy telewizorów, radioodbiorników, magnetofonów… To tylko dygresja, więcej o pracy i pasji w Radioklubie w akapicie: PKS i LOK.

Radio na szafie

Gdy jako 4-latek majstrowałem we wnętrzu radia wielokrotnie prąd mnie „kopnął”, więc byłem z nim oswojony. Aby mnie przed tym chronić rodzice przenieśli radio wysoko pod sufit, na szafę. Ja jednak wchodziłem na szafę po stole kuchennym od tyłu, lub po maszynie do szycia od przodu i na tej szafie, dużej, 3-drzwiowej, miałem swoje lokum. W lewej części szafy była bieliźniarka, nad nią stało radio, a za nim było moje królestwo, gdzie nawet spać mi się zdarzało. Brat był dwa lata młodszy więc na szafie bywałem sam w swoim królestwie. Prąd już mnie nie kopał, bo szafa izolowała od ziemi.

Mieszkanie

Mieszkanie było jednoizbowe, a duża 3-drzwiowa szafa oddzielała część kuchenną z dużym stołem, węglową kuchenką i żeliwnym piecykiem, od części sypialnej z metalowym łóżkiem, tapczanem, metalowym łóżeczkiem z opuszczanymi pałąkami i sznurkowymi siatkami, zabezpieczającymi przed wypadnięciem dziecka, toaletką z dużym lustrem w środku, a szufladkami i szafkami po bokach, maszyną do szycia w solidnej szafce meblowej, stojącej tak blisko szafy, że ledwo dawało się uchylić jej drzwi.

Maszyna do szycia

Mama szyła nam ubranka i przerabiała stare na nowe, więc dobrze pamiętam maszynę do szycia Łucznik, którą regulowałem aby nie pętelkowała i szafkę w którą była wbudowana i gdzie były narzędzia.

Pęd do wiedzy

Często uciekałem z domu do pobliskiej szkoły, która wówczas miała w nazwie numer 6 (dziś nawet numer jej zmieniono). Szkolną edukację zaczynałem od klas szóstej i siódmej, bo tam miałem koleżanki, dla których byłem maskotką, gdyż miałem kręcone włosy i niespotykane ubranka, szyte przez mamę według jej pomysłów.

Przezywano mnie „Benia już”, bo nie mogąc doczekać się przerwy wszedłem do klasy podczas lekcji z takim pytaniem.

W wieku lat pięciu osobiście i samodzielnie zabiegałem w Wydziale Oświaty Urzędu Miasta o przyjęcie mnie do szkoły pokazując urzędnikom, że umiem czytać.

Urząd Miasta mieścił się w dwu budynkach naprzeciw naszego domu. Pomiędzy tymi budynkami była fontanna, studnia uliczna i warsztat bednarski mojego dziadka.

Urzędnicy wiedzieli od nauczycielek o moich podbojach szkoły jako wolny słuchacz i zadręczali mnie zmuszaniem do czytania wybieranych przez nich fragmentów z książek dla mnie nieciekawych.

Matematyka w praktyce

Oficjalną naukę rozpocząłem w wieku lat 6, jednakże ta oficjalna mnie nudziła. Gdy nauczycielka mówiła, że czwórka wygląda jak odwrócone krzesełko ja znałem wszystkie cyfry i liczby do 99, więc zapytałem: „co jest dalej po 99”. W drodze powrotnej liczyłem sztachety i kroki, by magiczne 100 i kolejne setki sprawdzić w praktyce. Na drugi dzień lekcja zaczęła się od mojego pytania „a co dalej po 999”, bo do tylu doliczyłem nie wiedząc jak dalej kontynuować.

Wkrótce to ja douczałem nauczycielki i nauczycieli, którzy nie wiedziały co po miliardzie, bilionie, trylionie. Sam odkrywałem kwadrylion, kwintylion, sekstylion, septylion, oktylion… co było łatwe poprzez analogię i niepojęte, że nasza pani tego nie wiedziała.

Pożar

Kiedyś tata rozgrzewał na piecyku naftę w brytfance by rozkonserwować wstawioną tam nowo kupioną maszynę do szycia. Doszło do pożaru, a że piecyk stał nieopodal drzwi wejściowych, a obok drzwi na ścianie wisiały ubrania ogień odciął jedyną drogę ucieczki.

Mama zabrała mnie i brata za szafę, obok maszyny. Przytuliła nas mówiąc, że jak zginiemy to razem. Ja jednak nie chciałem ginąć, uznałem, że odcięte pożarem drzwi nie są jedyną drogą ewakuacji i uwolniłem wszystkich przez okno. Okno było dwuskrzydłowe, miało lufcik na dole, przez który wielokrotnie wychodziłem i wchodziłem, więc był mi wejściem równoprawnym jak drzwi.

Odpowiedzialność

Kiedyś niechcący stłukłem szybę w tym lufciku więc go zdjąłem z zawias i zaniosłem do szklarza, który mi go zaszklił. Lufcik założyłem i nikt o zdarzeniu nie wiedział do czasu aż właścicielka szklarni upomniała się o zapłatę za wstawioną szybkę. Mogłem mieć wówczas około 5 lat, bowiem było to przed rozpoczęciem nauki w szkole.

Zakupy

W czasach mojego dzieciństwa nie było supermarketów. Żywność i większość artykułów gospodarstwa domowego kupowało się na targowicy. Na targowicy także sprzedawał swoje wyroby mój dziadek, bednarz znany także w sąsiednich powiatach.

Dziadek, a wcześniej pradziadek, wyrabiali nie tylko beczki gięte na ogniu, także balie, szafliki, dzieże, maselnice, stolnice. Bednarzem został także mój tata.

W Cechu Rzemiosł Różnych wiszą na ścianach oprawione duże dokumenty pamiątkowe z podpisem mojego dziadka, ówczesnego skarbnika Cechu.

Zdolności

Czy klepki pierwszej beczki samodzielnie zestawiłem w wieku lat 4 czy 5 dziś nie da się ustalić; według opowiadania mamy było to jeszcze wcześniej.

Gdy zachorowałem na szkarlatynę namalowałem z najdrobniejszymi szczegółami banknot 20-złotowy, którym zachwycali się nawet znani plastycy. Mogłem wtedy mieć lat 6 lub 7.

Nowa szkoła i nowe zainteresowania

Szkołę „szóstkę” musiałem pożegnać, gdy wybudowano nową szkołę „czwórkę” i zostaliśmy przerejonizowani. Do nowej szkoły trafiło część starych kolegów, ale i z nowymi dało się zaprzyjaźnić, głównie poprzez samodzielnie konstruowane strzelby, modele szybowców i ogromne latawce skrzynkowe. Na zawodach modeli szybowców i latawców nie miałem konkurentów. Zdarzyło się zająć pierwsze miejsce jeszcze przed startem.

Technikum telekomunikacyjne

Po ukończeniu nauki w szkole podstawowej zdałem egzamin do technikum telekomunikacyjnego w Kielcach, ale były to czasy, że mimo wzorowo zdanego egzaminu dostać się można było tylko na świni. Egzamin był ważny dwa lata więc mogłem w przyszłym roku zabiegać o przyjęcie bez egzaminu. W taki sposób ówczesny system i jego urzędnicy dawali czas na wyhodowanie świni.

PKS i LOK

Aby nie stracić roku poszedłem do szkoły samochodowej i miałem praktyki w PKS. Podczas nauki zawodu montera samochodowego wg umowy o pracę, a mechanika samochodowego według świadectw szkolnych konstruowałem już radiostacje w Radioklubie LOK i byłem znanym krótkofalowcem. Jedyna wówczas w mieście gazeta na pierwszej stronie zamieściła moje zdjęcie i tekst opatrzony wielkim tytułem: „Bezpośrednia łączność radiowa Nowy York – Ostrowiec”.

Łączności nawiązywaliśmy znacznie dalsze i ciekawsze, ale hasło „Nowy York” brzmiało dumniej. Nasza amatorska radiostacja była dla dziennikarzy zbyt skromna więc dla podniesienia rangi fotografii dostawili przyrząd do pomiaru lamp radiowych, gdyż miał sporo pokręteł i przełączników więc wyglądał bardziej dostojnie. Tak do dziś wygląda dziennikarska rzetelność, którą poznawałem przez lata, aż sam zostałem redaktorem, a później także wydawcą.

Uwiarygodnienie

Wspomniałem, że gdy miałem 4 lata i rodzice kupili radio tata mówił, że wkrótce będą takie radia, w których nie tylko słychać ale także widać będzie, a 10 lat później naprawiałem telewizory i radia zawodowo, a nawet prowadziłem kursy naprawy telewizorów. Moja żona zaprotestowała, że to niemożliwe, bo miałbym wówczas 14 lat. Poprosiłem więc, żeby sama policzyła.

Ja liczyłem od początku: rok urodzenia 1954, szkoła podstawowa 1960-1968, rozpoczęcie nauki zawodu 1968, Radioklub 1968, kursy naprawy telewizorów 1969, sławny artykuł na pierwszej stronie gazety 1970…

Żona liczyła od końca: rok ślubu 1975, lata narzeczeństwa 1972-1975, rok poznania się 1971, sławetny artykuł na pierwszej stronie gazety 1970, kursy naprawy telewizorów 1969.

Kto nie dowierza niech odszuka sławetny artykuł, będzie łatwo, bo jest na pierwszej stronie, pierwszy od góry, po prawej.

Technikum hutnicze i huta

Kiedy pracując w PKS chciałem kontynuować naukę w technikum hutniczym postawiono mi warunek przyjęcia do szkoły jeśli zostanę pracownikiem huty. Podjąłem więc pracę w hucie jako zapinacz łańcuchowy pod gołym niebem, bo na inne stanowiska można było ubiegać się poprzez świnię. Gdy zdałem egzaminy do technikum hutniczego nie przyjęto mnie z powodu niezgodności kierunków poprzedniej szkoły samochodowej z tą hutniczą.

Tak wymuszano wówczas wjazd do szkoły i zakładu pracy na świni.

Mechanik precyzyjny, elektromechanik

Aby spod gołego nieba trafić do bardziej ludzkich warunków na wydziale automatyki odejść stamtąd musiała moja mama. Wielu tam pracujących miało kogoś z rodziny na tym samym wydziale, ale wymóg że tylko jeden z rodziny może pracować był formą wymuszenia wjazdu na świni.

Pracowałem tam przy aparaturze kontrolno-pomiarowej, rozmieszczonej na wszystkich wydziałach huty, dzięki temu poznałem całą hutę. Wkrótce badanie okresowe wykryło zmiany w nerkach, prawdopodobnie z powodu kontaktu z rtęcią.

Skoro praca w hucie nie dość, że nie dała mi możliwości kontynuowania nauki w technikum hutniczym to jeszcze psuła zdrowie odszedłem z huty i podjąłem pracę magazyniera i zaopatrzeniowca w Kółku Rolniczym. Kiedy już pracowałem w Kółku Rolniczym huta kilkukrotnie przysyłała urzędnika, który namawiał mnie do powrotu. Byłem im potrzebny. Oni mnie nie. Taki ambaras, żeby dwoje chciało naraz.

KR i SKR

W Kółku Rolniczym miałem stałą pensję, czyli pracowałem na etacie, więc zaliczano mnie do lepszej kasty pracowników – umysłowych. Miałem liczne obowiązki, ale chcąc więcej zarabiać dodatkowo jeździłem ciągnikiem. Przywoziłem pustaki wykonywane z pyłów kominowych elektrowni w Świerżach Górnych koło Kozienic, deski z tartaku w Stąporkowie, cement z cementowni w Wierzbicy… Oprócz wyjazdów transportowych wykonywałem prace rolnicze talerzówką, pługiem, glebogryzarką, kultywatorem, bronami, rozrzutnikiem obornika…

Gdy nastała moda na Spółdzielnie połączono trzy Kółka Rolnicze w jedną Spółdzielnię Kółek Rolniczych. Remanent w prowadzonym przeze mnie magazynie wykazał duże manko i choć nikomu o tym nie powiedziałem moja mama zamartwiała się szokującą wieścią niewiadomo od kogo pozyskaną. Manka było tyle samo, co superaty, więc księgowe zrobiły arkusz zamiany i okazało się, że brakowało dętki za 500 zł a zbywała opona za 500 złotych, bo księgowe nie odróżniały dętki od opony, więc kartoteki prowadziły według cen, a nie wg asortymentu jak księgowa skrupulatność i zdrowy rozsądek nakazywały.

Dewaluacja świniny

Dawne świnie miały grubą słoninę, dawni hodowcy starali się by ich świnie słoniny miały jak najwięcej. Wartość świni była proporcjonalna do grubości słoniny. Wielokrotnie widywałem słoninę grubszą niż 10 cm.

Współczesne świnie są chude, a współcześni hodowcy starają się by ich świnie słoniny miały jak najmniej. Współczesna słonina rzadko osiąga 2 cm grubości.

Świnie straciły także wartość przetargową. Były wszystkim, co się w życiu liczy; otwierały drzwi do szkół i zakładów pracy… Po przemianach ustrojowych świnina jest najtańszym z mięs, eksponowanym we wszystkich sklepach spożywczych.