Szkoda, że głupota nie boli [164]

W dzieciństwie widywałem starszą panią w wełnianej chuście pod którą dawało się dostrzec liście kapusty. Modnie ubrani przechodnie na jej widok wypowiadali chamskie docinki: „ta głupia”, „głupia Słowikowska”… Wówczas od rodziców wiedziałem już, że od zawsze okładami z liści kapusty łagodzono bóle, zarówno świeże po stłuczeniach jak i zastarzałe, np. reumatyczne. Później, odkrywałem różne formy wykorzystywania leczniczych mocy kapusty w medycynie ludowej różnych kultur, a doktor Jadwiga Górnicka w swoich publikacjach wymieniła sto chorób leczonych kapustą. Kiedy do różnych gazet pisywałem artykuły prozdrowotne, a Ekspress Ilustrowany powierzył mi prowadzenie działu, gdzie wcześniej pisywali dr Górnicka i zakonnik bonifratrów o. Grande wymieniłem dwieście chorób, które skutecznie wyleczono kapustą. W końcu w hołdzie warzywom kapustnym napisałem  książkę: Podróż ku zdrowiu z kapuścianym panaceum.

Przemysł & Natura

Z młodości pamiętam hasła: „wyrób czekoladopodobny”, „identyczne z naturalnym”, dziś modnymi stały się inne hasła: „naturalne”, „powrót do natury”, „medycyna naturalna”. Szkoda, że tylko hasła, a nie praktyczne korzystanie z Natury i żal, że tak wielu ulega ułudzie zwodniczych haseł i kłamliwych treści.

Przeciążeni nadmiarem obowiązków i marzący o bliższych Naturze sposobach terapii padają ofiarą cwaniaczków handlujących przemysłowo produkowanymi syntetykami, czasem z dodatkiem wyciągów z czosnku, buraka, kapusty i innych warzyw, owoców, przypraw, ziół.

Moce roślin od niepamiętnych czasów wykorzystywano kulinarnie, leczniczo, obrzędowo w każdym zakątku świata, we wszystkich kulturach i społecznościach. Teraz wykorzystuje je przemysł w businessach chorobotwórczych. Ulegający złudzeniom padają ofiarą marketingowych manipulacji i zatruwają siebie i środowisko przemysłowymi paskudztwami w opakowaniach plastikowych, foliowych, aluminiowych.

Zmieniają się „idole” szafujący hasłami, zmieniają się nazwy oferowanych przez handlarzy preparatów, a chorujących przybywa w zastraszającym tempie. Lawinowo przybywa chorób, wcześniej nieznanych i ofiar medycznego przemysłu i przemysłowej medycyny.

 Kto głupszy

Po latach modnisie, niegdyś kpiące ze staruszki łagodzącej cierpienia wełną i kapustą zostały mamami, wychowawczyniami, pielęgniarkami, lekarkami, babciami. Większość z nich przewlekle choruje i zatruwa się syntetycznymi farmaceutykami, które wbrew logice nazywają „lekami”, mimo iż żadnej nie wyleczyły, a tylko ich stan pogarszają. Chorowite są także ich dzieci, wnuki i podopieczni, którym od najwcześniejszego dzieciństwa wychładzały lędźwie, nerki, jajniki. Nastolatki wskutek zgubnej mody zmagają się z chorobami nerek, jajników, trądzikami, zaburzeniami miesiączkowania, marznięciem dłoni i stóp…, a później z zajściem w ciążę, donoszeniem ciąży, komplikacjami porodu, niemożnością urodzenia siłami natury. Moda wychładzająca lędźwie, nerki, jajniki niszczy kolejne pokolenie, produkuje bezpłodnych, chorowitych i rodzących chorowitych, ułomnych, upośledzonych. Tak formowano pokolenie uzależnionych od „opieki” medycznych destruktorów. Tak formowane jest kolejne pokolenie uzależnionych od „opieki” medycznych destruktorów.

Można nie w pełni rozumieć mechanizmy wyniszczania i depopulacji, ale po tak bolesnych doświadczeniach trwanie przy nazywaniu destruktorów „służbą zdrowia” jest już nie tylko hipokryzją, ale wręcz głupotą.

Większości tych patologii można uniknąć, a w większości przypadków zaradzić samym tylko dogrzaniem centrum powstawania życia. Niestety babcie, mamy, wychowawczynie, najpierw dla siebie, potem dla dzieci i wnuków zamiast naturalnych tkanin z wełny, lnu, konopi wybierały lycrę, elastyki, syntetyki, polary, a zamiast dłuższych bluzek i wyższych majtek hołdowały syntetycznym medykamentom, wyniszczającym formom „leczenia”, zapładnianiu in vitro i wymuszają fundowanie im tych destrukcji przez całe społeczeństwo.

A Słowikowska, którą modnisie nazywały „głupią” nie dzieliła się swoimi dochodami z bigfarmą i medykami. Gdy inni utrzymywali apteki i zmagali się z chorobami ona utrzymywała dwa domy, żyła długo i szczęśliwie.

Granice wolności

Być może masz prawo być głupia/głupi, zamulać trzewia swoje i swoich dzieci przemysłowym kitem, ale NIE masz prawa plugawić języka nazywając przemysłowe wyroby „naturalnymi”. Jeśli zdarza ci się przemysłową maź w plastikowym, foliowym, aluminiowym opakowaniu nazywać „naturalny”, ”naturalne” to sprawdź na którym drzewie lub której grządce to urosło.

Nie masz także prawa zatruwać mi życia swoimi i cudzymi nieszczęściami. Piszę na bazie wieloletniego doświadczenia mojego i mi bliskich. Możesz korzystać i polecać tę witrynę, ale nie namawiam do stosowania. Kieruj się rozsądkiem i doświadczeniem.

Nie masz także prawa moich treści wykradać i rozpowszechniać w innych miejscach. Możesz i powinnaś/powinieneś mówić i pisać o swoim doświadczeniu z wykorzystania moich treści, polecać moje źródło i udostępniać adres źródła, ale nie wykradać moich treści. Wielu nawet chełpi się tym, że wykrada z mojej strony moją pracę i oczekuje, a nawet żąda pochwały za to. Niezależnie jak to nazywasz i czy to rozumiesz złodziejstwo nie zaowocuje dobrem, a duma z rozpowszechniania wykradanych treści jest niszcząca. Zaprzestając tego procederu i zajmując się sobą doświadczysz błogosławieństwa, a twoje problemy będą łagodniały, aż do zniknięcia.

Cud Konopi. My już doświadczamy. Wy też możecie! [132]

Wielu zapewne już wie, że uprawiamy konopie. Nasze konopie rosną oczywiście w lesie, na dziko, a nam zdarza się podjadać młode roślinki oraz dodawać je do jadła i picia.

Teraz także każdy z Was może z konopnych dóbr korzystać do woli. A jako, że wiecie kto to pisze to spodziewać się możecie produktu najlepszego z najlepszych.

Na początek oferuję: olej z nasion konopi oraz kremy kosmetyczne i regenerujące, a także maści lecznicze.

Skład oleju: 100 % konopi z lasu.

Skład kremów i maści: ponad 95 % konopi z lasu i do 5 % produktów od pszczół z ula. Dodatek produktów od pszczół (zazwyczaj wosku) dla uzyskania odpowiedniej konsystencji.

Napisz na jaki problem chcesz zastosować konopny specyfik. Nie zapomnij napisać dla kogo i zobowiązać się do podzielenia się rezultatem gdy już doświadczysz cudu. Jeśli znasz skuteczność innych produktów łatwo przekonasz się o jakość naszych.

Które z ziół najważniejsze [113]

31 lipca 2021 r. odwiedziłem Orzechówkę. Pewna zielarka chciała odnaleźć tam tajemniczą roślinę z jednego z filmików śp. świętokrzyskiego prepersa. Miała nadzieję, że w miejscach, po których niegdyś oprowadzałem adeptów ziołoznawstwa i ziołolecznictwa odnajdziemy kupę kamieni, na której parę lat temu roślina ta rosła.

Dzisiejszy widok do niedawna tętniącego życiem gospodarstwa wzbudza przerażenie i żal. Po ogrodach warzywnym i ziołowym nie ma śladu. Wszędzie zarośla zdziczałych badyli. Sprzęty bezładnie porozrzucane niszczeją, podwórko zagracone rupieciami i gromadzonymi śmieciami, których nikt nie sprząta. Widać brak gospodarza, a raczej rozumu i serca bo gospodarz jakiś jest. Spotkaliśmy go nawet. Stał na drodze przed wjazdem, z czwórką osób, które w zeszytach i smartfonach utrwalały co im mówił o rosnących tam ziołach.

Jakże inaczej wyglądały zajęcia, kiedy ja tam prowadziłem kursy zielarskie. Kursanci zbierali rozpoznawane zioła i przynosili do wykorzystywania w posiłkach. Nadmiar układali na długim stole. Uczyliśmy rozpoznawać nie tylko w miejscu gdzie rosły, także wygrzebywane z wielkiej sterty na stole. Nie tylko po wyglądzie, także po smaku, zapachu, dotyku. To znacznie  trudniejsze, gdy rośliny wymieszane z innymi. Omawialiśmy je poznając ich charakterystyczne cechy. Następnego dnia, w terenie przypominali sobie co się nauczyli dnia poprzedniego. Program kursów, które ja prowadziłem gwarantował opanowanie ponad osiemdziesiąt ziół, które wypisałem na dyplomach, ale zależnie od zdolności grupy udawało się nauczyć odnajdywania ponad setki, a rozpoznawania prawie dwóch setek.

Kursantom, których spotkaliśmy na drodze, pokazałem rdest ptasi, który deptali, nie znając ani jego wyglądu ani zastosowania, mimo iż dzisiaj jest jednym z najważniejszych ziół do ochrony przed zarazami. Tymi, rozprzestrzenianymi przez bandytów usiłujących nas wymordować i tymi, rozprzestrzenianymi przez głupków, dobrowolnie pozwalającym wstrzykiwać sobie trucizny wraz z rozkawałkowanymi płodami ludzkimi.

Zjadając liść winogrona i kwiatek cykorii podróżnika usiłowałem spotkanym kursantom pokazać różnicę między gromadzonymi wiadomościami, a wiedzą wynikającą z praktyki. Przypomniałem sobie i im zupę z podagrycznika, która była obowiązkowa w pierwszym dniu zajęć, kiedy ja tam oprowadzałem kursantów. Wówczas pół setki ziół poznawaliśmy już na podwórku świętokrzyskiego prepersa (niektóre ja tam przywoziłem i sadziłem), dziś z trudem znalazłoby się tam kilkanaście, a i to w opłakanym stanie. Najpiękniejsze wytrzebione, podagrycznik wówczas wysoki na metr, ma ledwie kilka centymetrów. Pachnącej kolendry i wielu innych witających już od bramy nie było w ogóle.

Jedyny w grupie kursantów (4-osobowej) mężczyzna widząc jak zjadam kwiatek cykorii podróżnika zapytał czy to dobre. To przerażający brak zdolności rozumowania i dowód hasłowego podejścia, bowiem cóż znaczy „dobre”? Dobre na co? Dobre dla kogo? Gdyby skosztował, poznałby praktycznie, więc dowiedziałby się. A z pytania co mu przyjdzie? Oczywiście nie zrozumiał wywodu. Pozostali też nie, bo zaraz padło pytanie o dziesięć ziół najważniejszych. Gdy usiłowałem dociec co rozumieją pod hasłem „najważniejszych” zmniejszyli limit do pięciu.

Wymienić ziół z pamięci, nawet w nocy wybudzony ze snu mógłbym co najmniej trzysta, a na spokojnie sześćset. Robiliśmy z żoną takie ćwiczenia. Ale jak określić które ważniejsze od którego i dla kogo? Ważniejsze w czym? Pod kątem wielokierunkowości działania, czy tego, co kogo w danym momencie trapi? Najważniejsze zioła to te, które mamy pod ręką, które znamy, wiemy jak je stosować i możemy użyć natychmiast!

Najważniejszym pod kątem wszechstronności byłyby konopie. Ale sybiracy nie mieli konopi! Ratowali się sosną i rokitnikiem. My też powinniśmy je wykorzystywać. Niestety większość nie zna właściwości i wartości ani sosny, ani rokitnika, a powinni, bo w czasie zarazy mogą być jedynym ratunkiem.

Pod kątem siły przetrwania do najważniejszych należałyby perz i pokrzywy. Ale co w takim razie z tymi, które są pod ręką, ale nie nazywamy ich ziołami, jak np. krzepiącą rzepę? No ale jak mówić i pisać o rzepie do tych, który rzepy nie jadają? Skąd mieliby wiedzieć jak krzepi? Dla przyszłych matek najważniejszym ziołem były maliny. Zapewniały bezbolesność porodów. Wiecie choć która to część roślin? Owoc jest sezonowy, a potrzebujemy dostępności przez cały rok. Co z malin pozostaje w zimie pod śniegiem? Kto w dobie zastępowania naturalnych porodów operacjami chirurgicznymi docenia wartość malin? A wy, kursantki, też  wybierzecie skalpel? Mam pisać o tym, czego i tak większość nie spróbuje?

Czy dla tego, kto nie doświadczył paraliżu ważna będzie roślina, która mnie z niego wybawiła? A jeśli komuś gniją jelita i wspomniana już cykoria podróżnik (ceniona w czasie gdy nie było kawy) może uratować życie miałaby się znaleźć w pierwszej piątce, to co z tej piątki wyrzucić? A tysiącznik, który już w nazwie ma tysiąc, jako, że tyleż chorób nim wyleczano? A szałwia, o której jeden z ojców zielarstwa pisał: „nie powinien umrzeć kto ma szałwię w ogrodzie”? Borykający się z krwawieniami w pierwszej piątce chcieliby mieć krwawnik, a obżerający się pszenicąmorwę. Kto dawno zrezygnował z pszenicy i żadnych ziół nie potrzebuje dzięki orkiszowi pewnie w pierwszą piątkę wpisałby orkisz. Cenzor Kantor, który przyznał, że Rzymianie przeżyli kilka wieków bez lekarzy dzięki kapuście oraz ci, którzy kapuście wystawili świątynię, a także dr Górnicka, która wymieniła sto chorób, które leczy kapusta i ja, który wymieniłem ich dwieście powinniśmy kapustę też do pierwszej piątki zaliczyć.

Jak rozszerzycie limit co najmniej do setki możemy snuć rozważania co w pierwszej setce powinno się znaleźć, ale przy tak wąskim limicie jak piątka, czy choćby dziesiątka nie ma to sensu. Najważniejsze zioła to te, które macie pod ręką i możecie wykorzystywać. Cóż wam po tych, o których ktoś, gdzieś powiedział, czy napisał?

Tajemna moc liści chrzanu [90]

Do kiszenia ogórków powszechne jest dodawanie kawałka korzenia chrzanu, ale z równie dobrym skutkiem można wykorzystywać liście chrzanu. Chrzan łatwo znaleźć i rozpoznać. Jego duże, podłużne liście były wykorzystywane zazwyczaj do zabezpieczania żywności przed psuciem.

Zarówno korzeń chrzanu jak i jego liście zawierają: potas, magnez, wapń, witaminy C, A, B, E… Witaminy C najwięcej jest w liściach, ponieważ powstaje w procesie fotosyntezy pod wpływem Słońca.

Skoro tyle naturalnych dóbr mamy w zasięgu ręki to skąd moda, czy wręcz religijna głupota kupowania syntetycznych przemysłowych paskudztw w plastikowych pudełkach, nazywanych „witaminami”, „suplementami”, zatruwania się masą tabletkową, wypełniaczami, barwnikami, przeciwzbrylaczami, zaśmiecania świata syntetycznym plastikiem, nadużywania przedrostka „eko”?

Liście chrzanu zawierają przeciwdziałające rozwojowi bakterii glikozydy siarkocyjanowe. Młode liście chrzanu są smaczne, więc polecam wykorzystywać je gdzie tylko można i gdzie tylko się da.

Do niedawna osełki masła wiejskie gospodynie owijały liśćmi chrzanu. W ten sposób zabezpieczały masło przed rozwojem bakterii i psucie, a więc przedłużały jego świeżość.

Zabezpieczać przed psuciem i przedłużać świeżość liśćmi chrzanu można także sery, wędliny, ryby, warzywa…

Na liściach chrzanu można piec chleb, podobnie jak na liściach kapusty (wspominałem o tym chyba na spotkaniu Wolnych Ludzi w Krakowie). Liście chrzanu są soczyste (mają dużo wody), dzięki temu nawilżają chleb w trakcie pieczenia, a wydostające się z nich olejki dodają chlebowi smaku i wyjątkowości.

Liście chrzanu wykorzystujemy podobnie jak papier do pieczenia, albo liście palmy bananowca. Wszystko co przeznaczone do pieczenia lub grilowania może być ułożone na liściach chrzanu lub zawinięte w liście chrzanu. Np. mięso zmielone i przygotowane jak na kotlety, a jeszcze lepiej z warzywami proponuję zawinąć w liście chrzanu (tak, jak zawija się gołąbki w liście kapusty) i upiec. Zyskamy nie tylko na smaku i wyglądzie potraw, ale przede wszystkim na zdrowiu i przyjemności z tworzenia posiłków smaczniejszych i zdrowszych.

Natychmiast po przeczytaniu tego wpisu pewna gospodyni zrobiła z liści chrzanu masełko chrzanowe. Tak domownikom posmakowało, że odtąd jedzą tylko takie. Dodaję więc ten akapit gratulując pomysłu na ciekawe przetwarzanie liści (nie tylko chrzanowych) i  zachęcam wszystkich do równie zdrowej kreatywności. Prześcigajcie się w pomysłach na ziołowe masełko. Chrzan, koper, czosnek, szczypior czosnku i cebuli, pokrzywa, komosa, natka pietruszki, natka marchewki, liście rzodkiewek, konopi, czosnek niedżwiedzi, listki, pączki i kwiaty drzew i krzewów owocowych, porzeczek, malin, morwy…, kwiatki i listki roślin polnych i ogrodowych, stokrotek, mniszka, nasturcji, nagietków, dyni, cukini, kabaczków, ogórków, ogóreczników… Co jeszcze odtąd będziecie dodawać do masła i twarogu?
A może ktoś z moich czytelników od dawna stosuje ziołowe masła i ziołowe twarogi? Dzielcie się pomysłami. Zapraszam zarówno tych, którzy od dawna stosują ziołowe smarowidełka jak też tych, których udało mi się zachęcić by zaczęli.